Dwa teatry bardzo różne

Pismo „Teatr" dostrzegło w dorocznej ankiecie w kategorii „Najciekawszego debiutu" występujących w „Trzech siostrach" Czechowa w reżyserii Marty Miklasz w rzeszowskim Teatrze im. Wandy Siemaszkowej Adriana Budakowa i Mateusza Mosiewicza, za role Solonego i Tuzenbacha. W kategorii „Najlepszego przedstawienia offowego" m.in. "Podróż" w reżyserii Anety Adamskiej z Teatru Przedmieście w Rzeszowie.

U MIklasz w „Trzech siostrach"  bohaterowie Czechowa gwałtownie i bezskutecznie zarazem próbują uwolnić się od szarzyzny i beznadziei otaczającej ich rzeczywistości. Niczym szamocące się w klatkach ptaki.

Realizacyjnie Miklasz wysmakowanie godzi rozlewność i refleksyjność Czechowa z właściwą swemu pokoleniu scenicznemu dynamiką żywo toczących się scen. Konsekwentnie, lecz nie dosłownie i bez współczesnego kostiumu wpisuje „Trzy siostry" w dzisiejsze polskie doświadczenia ludzi młodych żyjących w zawieszeniu pomiędzy marzeniami i niełatwą egzystencją.

Mężczyzn w swoim spektaklu Milkasz skazuje na nie pozbawioną wdzięku, niemniej irytującą, chłopięcą niedojrzałość. Niedojrzali uczuciowo są także Solony Adriana Budakowa i Tuzenbach Mateusza Mosiewicza. W ich przypadku Miklasz zdaje się wykorzystywać naturalną cechę młodości. Budakow jest bardzo przekonywujący kiedy jego Solony próbuje oświadczać się Irinie. Tuzebach Mosiewicza, pogodny lekkoduch i marzyciel, który denerwuje swoim nicnierobieniem, bezradny i poddany władczej Irinie, przez cały czas jest prowadzony równo, równiusieńko, płynnie po skali od uczuciowości bezbarwnej po emocje skrajne.

Spektakl Miklasz dotyka ludzkich emocji i nieprzemijająco bolesnych aspektów życia. Dom Olgi, Maszy i Iriny to z racji spotykania się różnych ludzi swoiste centrum kumulacji różnych energii. Ludzi ujawniających swe zwątpienia, lęki i wahania. Odsłaniających bolesne zakamarki swoich uwikłań. Z całą ich brzydotą i prawdą.

Widzowie z zaciekawieniem oglądają przedstawienie, w którym bardziej lub mniej świadomie odnajdują siebie i swoje troski. Każda minuta zawiera dawkę takich myśli i dodatkowo emocji. Wartością dodaną jest humor, który sprawia, że spektakl jest dość łatwy w odbiorze i nie przygniata smutkiem.

Spektakl „Podróż" Adamskiej na kanwie „Józefa i jego braci" Manna jest misternie utkany z kilku znaczeniowych warstw. Najbardziej zauważalna jest misteryjna. Jest też umownie muzyczna, bowiem niektóre kwestie brzmią muzycznie wypełniając przestrzeń szczególną emocjonalnością. Jest również symboliczna, bo całość to swoisty obrzęd oznaczony subtelną i praktyczną scenografią. Przejrzyście uczytelnia wypełnioną dialogami biblijną przypowieść o Jozefie zostawionym przez braci Bogu, losowi, a może samemu sobie.

Skupione aktorstwo przez cały czas spektaklu jest w służbie gestów i słów, słów i gestów, albo słów, z których emanują emocje i energia bardziej schowane do wewnątrz niż widoczne na zewnątrz, łączące i dzielące bohaterów i w sumie kreujące misteryjną rzeczywistość. Chwilami z aktorów zdaje się emanować taki rodzaj energii, podskórnego napięcia, że wydają się kreować więcej niż teatralne widowisko. Spektakl przestaje być ubraną w konwencje opowieścią o czymś, co kiedyś komuś się przydarzyło, lecz staje się przeżywaniem czegoś, może nie do końca realnego.

Powieść „Józef i jego bracia" Manna trzeba smakować i cieszyć się nią. Są w niej misternie konstruowane dialogi, kunsztowne stopniowanie napięcia. To nie jest książka, którą łyka się jednym tchem, lub podręcznik uzupełniający znajomość Biblii. Raczej rzecz o usiłowaniu zrozumienia świata, człowieka i jego życiowych uwikłań i powikłań. Na przykładzie losów rodziny, którą dotykają radości i nieszczęścia. Józef bezgranicznie oddany Bogu pozwala mu się wieść przez najtrudniejsze etapy życia. Z jednakową wiarą i ufnością znosi haniebną sprzedaż i niewolę, jak również przyjmuje zaszczyty związane z funkcją namiestnika na dworze faraona.

„Podróż" Adamskiej jest przejmującą opowieścią o tej podróży w przestrzeń życia, a także podróży każdego z nas w głąb siebie, w relacji z Bogiem i innymi ludźmi. Przywołując miłość, wiarę i nadzieję jako pryncypia, Adamska próbuje nakłonić nas do zastanowienia gdzie one się podziały w naszym świecie bezdusznym i owładniętym demonami konsumpcji.

Obsadzony w roli Józefa Jakub Adamski, jest bliski wiekowi biblijnego bohatera, którego starsi bracia wtrącili do studni. Może dlatego jest mu łatwiej jasno, bezpretensjonalnie i szczerze wejść naturalnie w graną postać. Stonowany, spokojny, skupiony, niekiedy uśmiecha się z dziecięca naiwnością okraszoną odrobiną ironii, niemniej z ufnością i wiarą, że ludzie w sumie są dobrzy, i, że jest taki ktoś, kto czuwa żeby wszystko co dzieje się nawet złego, prowadziło jednak ku dobremu.  Dojrzalsi aktorsko Monika Adamiec, Aneta Adamska, Paweł Sroka i Maciej Szukała dyskretnie są jego tłem i wzorem starogreckiego chóru komentują zdarzenia.

Scenografia jest prosta, ale pełna ukrytych symboli. Rozrzucony na scenie piasek, kije, zależnie od użycia pełnią role obronnych, albo tworzą elementy plastycznie oddające studnię, więzienie i dwór faraona. Jest jeszcze kilka lampionów, chusty i kilka kielichów, i to wszystko.

Kończy spektakl symboliczne przełamanie się z widzami chlebowym plackiem, odwiecznym pokarmem ludzi. Może to znak, że ostatnia scena, w której Józef z braćmi, kiedy już wszystko im wybaczył i razem świętują spotkanie po latach, nie do końca jest jedynie teatrem? Prawda, że trwa on nadal, albo zarazem niesłychanie dyskretnie jakby przenika w rzeczywistość.



Andrzej Piątek
Dziennik Teatralny Rzeszów
19 września 2016