Dwie premiery na koniec sezonu

Szczególnie dla dwóch osób: Łukasza Goika, który rok temu objął stanowisko dyrektora naczelnego tej instytucji i Bassema Akiki - nowego dyrektora artystycznego. Nowa energia, nowe spojrzenie, nowe twarze, inny repertuar.


A wszystko to jako preludium do trudnego sezonu 2018/2019, w którym wprawdzie rozpocznie się jakże ważny dla Opery, od dawna oczekiwany remont sceny i jej zaplecza, ale podniesiona wysoko poprzeczka nie będzie mogła obniżyć lotów.

Łukasz Goik zrazu pełniący obowiązki dyrektora po odejściu Tadeusza Serafina po blisko 30 latach dyrektorowania, został wrzucony na głęboką wodę. Wkrótce Operę osierocił Tadeusz Kijonka (30 czerwca br. minęła pierwsza rocznica jego śmierci) - prawdziwa historia tej instytucji, znający wszystko i wszystkich, zawsze chętny do pomocy młodemu dyrektorowi. Ich wzajemne relacje, mimo różnicy pokoleniowej, zachwycały. Kijonka widział w nowym dyrektorze szanse na rozwój Opery, więc wspierał go w miarę sił, w trudnym dla siebie czasie, radził, a Goik chętnie zasięgał jego opinii, bo potrzebował zwyczajnych "ojcowskich" rad i zawierzył doświadczeniu Mistrza. Był więc Tadeusz Kijonka jego mentorem, doradcą i powiernikiem. Ale ten czas szybko się skończył. Łukasz Goik udowodnił, że znakomicie samodzielnie radzi sobie z operową materią (będąc z nią związany od wielu już lat), zespołami, administracją i całą machiną artystyczno-techniczną, jaką jest Opera Śląska. A czyni to wszystko z wdziękiem, uśmiechem i w ujmującym stylu.

Nowy sezon artystyczny zaowocował wieloma interesującymi propozycjami, nazwiskami twórców i pierwszą za dyrekcji Łukasza Goika nagrodą - Złotą Maską i tytułem Przedstawienie Roku 2017 dla "Romea i Julii". Przedstawienie zostało również uhonorowane za scenografię i rolę wokalno-aktorską.

- Motywem przewodnim sezonu postanowiliśmy uczynić "Miłość i wojnę". Miłość pełną pasji i tragedii, a wojna o władzę, kraj i uczucia jawiła się jako bezlitosna i bezkompromisowa. Nie bez przyczyny, chociaż scenerie naszych spektakli są różne, to wymowa uczuć, które nami rządzą jest ponadczasowa. I to chcieliśmy podkreślić - mówił Łukasz Goik podczas zakończenia sezonu artystycznego 2017/2018, po premierze mozartowskiej "Rzekomej ogrodniczki" ("La finta giardiniera" - na zdjęciu).

Także Bassem Akiki - nowy szef muzyczny bytomskiej sceny, od pierwszych spektakli zyskał uznanie zespołów artystycznych i solistów, a także melomanów. Ten wszechstronny dyrygent, mimo młodego wieku, mający w dorobku artystycznym międzynarodową karierę i różnorodny repertuar koncertowo-operowy, jest również z wykształcenia filozofem i doktorem muzykologii. Z pochodzenia jest Libańczykiem, absolwentem uniwersytetu w Bejrucie i akademii muzycznych w Krakowie i Wrocławiu.

Poza wspomnianym spektaklem "Romeo i Julia" przygotowano premierę "Księżniczki czardasza", która w zaproponowanej konwencji dekadenckiego klimatu okazała się przedstawieniem mocno kontrowersyjnym, co zapewne było najtrudniejsze do zaakceptowania przez wielbicieli tego gatunku.

W repertuarze opery pojawił się także spektakl dla dzieci pt "Mały Kominiarczyk Zróbmy operę!" oraz spektakl teatralno-muzyczny "Czekając na Chopina".

Najmocniejszymi akcentami końca sezonu były dwie premiery: widowisko baletowe "Szecherezada" Mikołaja Rimskiego--Korsakowa zestawione z "Medeą" Samuela Barbera oraz opery "Rzekoma ogrodniczka" Wolfganga Amadeusza Mozarta z młodzieńczego okresu twórczości kompozytora.

Autorem spektaklu baletowego był Robert Bondara, który opowiadaną przez tysiąclecia opowieść o Szeherezadzie przeniósł w czasy współczesne, lokując bohaterów w naszpikowanym kamerami monitoringu biurowcu. Pozbawił wprawdzie w ten sposób widowisko wschodniego, orientalnego decorum, ale nowoczesność dała twórcy spektaklu nowe możliwości, co wyrażało się nie tylko zamysłem scenograficznym, którego dominantą były szeregi monitorów, przy pomocy których zazdrosny Szachrijar mógł śledzić swą żonę Zobeidę. Spektakl zachwycił przede wszystkim nowoczesną formą, choreografią rodem z tańca nowoczesnego a nie klasycznego baletu. Z tego niełatwego zadania, wymagającego od tancerzy sporej kondycji fizycznej, artyści wywiązali się znakomicie. Zaskakujące układy choreograficzne, dynamiczny ruch sceniczny wśród ascetycznej scenografii i w połączeniu z projekcjami video i interesującym oświetleniem czyniły z "Szeherezady" spektakl na wskroś nowoczesny, na miarę czasu, na pewno zaskakujący, ale stawiający Operę Śląską w szeregu z europejskimi znakomitymi teatrami baletowymi. Nie tak interesująca okazała się "Medea" - chociaż zastosowano w niej podobne, skromne środki wyrazu, choć bardziej nawiązujące do epoki, lecz mniej dynamiczna akcja i nie zawsze czytelne rozwiązania uczyniły z niej spektakl monotonny. Może odbiór byłby inny, gdyby pokazano te dwie części spektaklu w odwrotnej kolejności. Niemniej jednak, w sumie, ta premiera była bardzo ważna dla zespołu baletowego i solistów, którzy dostali szansę pokazania swoich możliwości wykraczających poza granice klasycznego tańca. Tak więc wielkie brawa dla twórców tego widowiska: reżysera i choreografa Roberta Bondara, autorki scenografii i kostiumów Martyny Kander, reżysera światła Macieja Igielskicgo, twórczyni projekcji video Ewy Krasuckiej, kierownika baletu Grzegorza Pajdzika oraz wykonawców, którymi w "Szeherezadzie" byli: Michalina Drozdowska, Karol Pluszczewicz i Sebastian Simie, natomiast w "Medei": ponownie Michalina Drozdowska i Sebastian Simie, a ponadto Daniel Alexandrov, Wioleta Haszczyc, Artur Dmochowski oraz najmłodsi tancerze: Igor Przybyła i Tymoteusz Winiarski. Kierownictwo muzyczne sprawował Maciej Tomasiewicz.

Drugim, pozytywnym zaskoczeniem końca sezonu była premiera "Rzekomej ogrodniczki" Mozarta - utworu napisanego przez niespełna 19-letniego kompozytora, przygotowana jako koprodukcja Opery Śląskiej i Akademii Muzycznej w Katowicach. Współpraca tych muzycznych instytucji zapoczątkowana została przez Napoleona Siessa, który w czasie dyrektorowania Operą Śląską był jednocześnie dziekanem Wydziału Wokalno-Aktorskiego katowickiej akademii. Powrót do tej tradycji oznacza, że młodzi artyści będą mogli sprawdzić się na profesjonalnej scenie. To dodatkowe, niezbędne w ich pracy doświadczenie, a melomani poznają młodych, dobrze zapowiadających się śpiewaków i będą mogli śledzić ich karierę sceniczną.

"Rzekoma ogrodniczka" to pełna wigoru, miejscami rubaszna, komedia kryminalna, z gatunku klasycznego qui pro quo, historia z zagmatwaną treścią, zaskakującymi zwrotami akcji, a przy tym wielce zabawna. Kto zabił, kto ma zostać czyją żoną lub mężem - oto problemy tej powstałej przed wiekami opery. Wszystko w jak najlepszym gatunku - jak u Hitchcocka: strzelba na ścianie w pierwszym akcie musi wypalić w ostatnim, a że przy tym jest sporo śmiechu i zamieszania, to tylko lepiej dla całego spektaklu.

Nieczęsto zdarza się, by po podniesieniu kurtyny rozlegały się oklaski na widok pojawiającej się przed oczami widzów scenografii (jak przed wieloma laty, podczas premiery "Giocondy" czy "Don Carlosa"). Jej autorem był brazylijski artysta Renato Theobaldo, który znakomicie rozwiązał problem wielkich przestrzeni w skromnej kubaturze bytomskiej sceny. Rewelacyjne, bardzo funkcjonalne, a świetnie organizujące przestrzeń rozwiązania pozwoliły skupić się na wielowątkowej akcji, co było nie lada sztuką.

Powierzenie innemu brazylijskiemu twórcy - Andre Hellerowi-Lopesowi reżyserii spektaklu okazało się strzałem w dziesiątkę. Ten młody twórca z wielką maestrią uporał się z niełatwą materią zawiłego libretta, jak i budową imponującego dzieła, pełnego odniesień do współczesnej, światowej, a także polskiej popkultury detektywistycznej (kogo tam nie było!), z cytatami (także muzycznymi, przemyconymi w mozartowskiej partyturze) z francuskiej słynnej Różowej pantery włącznie. Był więc Sherlock Holmes i Herkules Poirot, inspektor Clouzot i Mr Chang, a nawet - dżentelmen w każdym calu (choć a rebours) - nasz rodzimy kapitan Kloss! Reżyser zarzucił więc historyczne koturny na rzecz ekspozycji akcji w dobrze znanym entourage'u kultury popularnej. Pozostaje jednak najważniejsze pytanie: jak udało mu się wydobyć z wykonawców -jak się okazało - wrodzone vis comica! Rewelacyjnie w swoich rolach wypadli zarówno Mateusz Zajdel jako Don Anchise (Podesta), Ewa Majcherczyk (Sandrina - rzekoma ogrodniczka), Tomasz Tracz (hrabia Belfiore), Aleksandra Stokłosa jako Arminda, w męskiej roli Ramira - Anna Borucka oraz genialna Ewelina Szybilska jako Serpetta i Łukasz Klimczak w partii Roberta (Nardo). A że to dzieło Mozarta, choć rzadko dziś wystawiane, więc do wyśpiewania były partie o najwyższej trudności, zatem wszyscy wykonawcy musieli wykazać się najwyższym kunsztem wokalnym i precyzją co nie było łatwe, jeśli zważyć, że przyszło im śpiewać często w karkołomnych wręcz sytuacjach (talenty aktorskie również zostały wykorzystane w 100 procentach). Dopieszczony w każdym detalu spektakl zachwycał i rozśmieszał do łez! Perfekcyjni wokalnie artyści wydobyli z powierzonych im postaci wszystkie walory komiczne, a nutka współczesności (i chwilowo komiksowości) dodała uroku całości. Nawet przyprawione... pieprzem seksu scenki nie wprawiały widzów w zakłopotanie, chociaż były soczyste i wprowadzone z rozmysłem.

Absolutnie urzekła widownię scenografia - nie tylko gigantyczne wnętrze biblioteki i salony możnych, ale i "świetlikowa" czy inaczej - parasolowa - zmyślna scena z drugiego aktu, rozgrywająca się w leśnej, zaczarowanej scenerii - niczym w szekspirowskim "Śnie nocy letniej".

Jak zauważył Andre Heller-Lopes bohaterowie "Rzekomej ogrodniczki" uwikłani zostali w sytuacje, które i nam, współczesnym mogą się przydarzyć. Stąd pomysł na pomieszanie konwencji, ale w jak najlepszym stylu, bo każdy drobiazg był czytelny i zasadny, a i wykonawcy setnie się bawili.

Wymyślony "z przytupem" spektakl, perfekcyjnie poprowadzony przez dyrygenta i kierownika muzycznego - Bassema Akiki z pewnością będzie mocną pozycją repertuarową Opery Śląskiej.

Nowy sezon będzie zapewne trudniejszy dla bytomskich zespołów, ale - jak zapowiadał dyrektor Łukasz Goik - niemniej atrakcyjny.



Wiesława Konopelska
Śląsk
24 sierpnia 2018