Dwunastu gniewnych, którym (nie)zależy na ludzkim życiu

Teatr Miejski w Gliwicach nie pozwala o sobie zapomnieć. Z niesamowitą gracją lawiruje pomiędzy zdywersyfikowanymi gustami widzów, starając się zaspokoić najwybredniejszych z nich. Po kultowym już „Najmrodzkim...", komediowym „Wieczorze kawalerskim" i klimatycznym „Mieście we krwi" przyszła kolej na „Dwunastu gniewnych ludzi".

Adam Sajnuk reżyserując ten tytuł zmierzł się z kinematograficzną legendą, a z tego starcia wyszedł zwycięską ręką. Najnowsza premiera Teatru Miejskiego w Gliwicach powala na łopatki. Umiejętnie stopniowane napięcie, ascetyczna, ale jakże wymowna scenografia i doskonałe aktorstwo – „Dwunastu gniewnych ludzi" po gliwicku to majstersztyk. Należy przypomnieć, że tytuł ten pierwotnie odnosił się do kultowego dramatu sądowego z 1957 roku w reżyserii Sidney'a Lumeta. Filmową opowieść postanowiono jednak przenieść na teatralne deski.

Premierą tą gliwicki teatr wieńczy 2019 rok, lecz z pewnością będzie o niej głośno jeszcze przez cały 2020. Reżyseruje Adam Sajnuk, a scenariusz Reginalda Rose przełożył na język polski Jan Czapliński. Wisienką na torcie jest muzyka Michała Lamży grana na żywo także przez Wojciecha Gumińskiego i Maksymiliana Ziobro.

Fabuła opowiada o pewnym morderstwie. Ofiarą padł agresywny ojciec, który przez lata znęcał się nad swoim synem. O zabójstwo posądzono latorośl ofiary. Świadkowie, zeznania – wszystko się zgadzało. Pozornie. Los nastolatka został oddany w ręce członków bezwzględnej ławy przysięgłych, która zamknięta w ciemnym pomieszczeniu miała podjąć decyzję o jego przyszłości. Ważąc na jednej szali bogini Temidy los chłopca, a na drugiej – swój czas, dodała dwa do dwóch i po przeanalizowaniu zeznań oraz sytuacji patologicznej rodziny, postanowiła wydać wyrok i skazać nastolatka na krzesło elektryczne. Srogim sędziom przeciwstawił się jeden (a właściwie jedna) z ławników, ściągając na siebie ich gniew... Siejąc ziarno niepewności zainicjowała grę podejrzeń, maraton nieuprzejmości, korowód utyskiwań. W spektaklu przedstawiono to, co zazwyczaj odbywa się „off the record". Widzowie mogli przyglądać się niejawnemu zazwyczaj procesowi podejmowania decyzji.

W oryginalnej, filmowej wersji, sądzony jest portorykański chłopiec z biednej dzielnicy. Wersja gliwicka to dzieło uniwersalne, nie ograniczające się ani do czasu, ani do miejsca. Ta historia mogłaby wydarzyć się gdziekolwiek, gdzie ludzi los zależy od decyzji ławy przysięgłych. Kolejną nowością jest wprowadzenie postaci kobiecych. Filmowymi ławnikami są jedynie mężczyźni. W Gliwicach mamy parytet i równouprawnienie. I słusznie! Sprawia to, że spektakl jest bardziej barwny i bezpardonowy.

Poszczególni sędziowie to uosobienie mikroportretów współczesnego społeczeństwa. Każdy z ławników jest inny. Jednakże niemal wszystkich łączy łatwość ulegania pozorom, oportunizm, egoizm, pośpiech i chęć jak najszybszego zakończenia pracy... nawet, jeśli oznacza to pobieżne działanie prowadzące do śmierci niewinnego. „Who cares if one more light goes out? In a sky of a million stars. It flickers, flickers. Who cares when someone's time runs out?" – śpiewa Linking Park w piosence "One More Light". Przekaz jest piekielnie aktualny. Tak samo jak spektakl, w którym sportretowano dzisiejsze społeczeństwo, hipermobilne, skupione na sobie, galopujące przez życie z prędkością światła, nieskore do refleksji i podporządkowane zegarkowi. Pokazuje też, że należy wierzyć w lepsze jutro, rozniecać iskrę nadziei. Kiedy wydaje się, że sędziowie podjęli już decyzję, a nastolatka czeka niechybna śmierć, wtem pojawia się jadący na białym koniu samotny jeździec sprawiedliwości, mówiący „stop!". W tym momencie rozpoczyna się gra z czasem, wymiana nieuprzejmości i przerzucanie się argumentami...

Spektakl doskonale punktuje przywary polskiego społeczeństwa. To jedna z tych realizacji, która nie musi obrastać w kolorowe dekoracje, aby przemawiać do wyobraźni widza. Ascetyczna scenografia stworzona przez Katarzynę Adamczyk jest dokładnie taka, jaka być powinna. Ciemne pomieszczenie sali narad, 12 krzeseł, które zajmują bezwzględni sędziowie i schody... odzwierciedlające hierarchię społeczną. To wszystko. Tylko tyle i aż tyle. Wymowne i jakże znaczące!

Jednakże klucz do sukcesu tkwi w grze aktorskiej. W powietrzu czuć napięcie. Zegar tyka, niemiłosiernie odmierzając kolejne minuty spędzone w zamknięciu. Sekundy mijają, a plany ławników coraz bardziej oddalają się od realizacji. Z jednej strony chcą wydać wyrok, w ich mniemaniu sprawiedliwy, ale z drugiej strony nie mogą zapomnieć o tym, że muszą się spieszyć, ponieważ mają już zaplanowany wieczór.. Mecz nie zaczeka. Czy poświęcą ludzkie życie, aby zaspokoić swoje ego? Czy znajdzie się ktoś, kto potrząśnie zapatrzonymi w siebie narcyzami? Czas ucieka, wyrok śmierci się przybliża... Ławnicy głosują. 11 głosów za wyrokiem śmierci, ale jest i promyk nadziei – 1 głos przeciw. Sumienie narodu? Superego? W ławnikach budzi się demon złości, agresja nie pozwala im zachować pozorów spokoju. Ale jak to?! Wyrok miał zapaść, przecież mecz czeka! Nieugięte wcielenie Temidy nie daje za wygraną. Rozpoczyna się gra. Retrospekcje, analizy, pytania, błędy we wnioskowaniu wypływają na wierzch. Szybko okazuje się, że świadkowie w rzeczywistości świadkami nie mogą być zwani. Widzieli? Nie widzieli? A kogoś to obchodzi?

W „Dwunastu gniewnych ludziach" niepowtarzalny klimat budują wszyscy aktorzy. W swoją rolę perfekcyjnie wcieliła się Kamilla Baar – gwiazda agencji reklamowej i trzpiotka, brawurowo gra Przemysław Chojęta – gliwicki kameleon, a Izabela Dąbrowska jest po prostu genialna. Choć ma na swoim koncie kilkadziesiąt ról filmowych, to dziś najbardziej kojarzona bywa chyba z kabaretem i prześmiewczym miniserialem komediowym „Ucho prezesa". W „dwunastu gniewnych..." możemy podziwiać jej talent dramatyczny w pełnej krasie. Nie inaczej jest w przypadku Przemysława Chojęty, który przechodzi spektakularną sceniczną metamorfozę. Z pierdołowatego Françoisa Pignona z „Plotki" przeradza się w bezkompromisowego macho. Jest i Mariusz Galilejczyk, który ujawnił swój komediowy talent grając w „Wieczorze kawalerskim" oraz „Najmrodzkim...". Tutaj przyszło mu się wcielić w postać polskiego patrioty – kibica z charakterystycznym tatuażem na plecach. Ale sukces spektaklu to gra zespołowa. Tutaj wszyscy grają równo: Stanisław Brudny, Karolina Olga Burek, Maria Ciunelis, Marta Klubowicz, Aleksandra Maj, Dominika Majewska, Krzysztof Prałat i Błażej Wójcik - tworzą niesamowity katalog ludzkich typów.

„Dwunastu gniewnych ludzi" to dość popularny tytuł, choć nie gwarantuje on sukcesu. Dopiero umiejętna reżyseria i doskonałe aktorstwo pozwalają przekuć dzieło w sceniczny hit. Poza najnowszą realizacją, można odszukać w nim też inne gliwickie tropy. Co ciekawe do spektaklu, który miał premierę 2 marca 2012 w Teatrze Nowym w Poznaniu, choreografię stworzył nieżyjący już gliwiczanin, Rafał Urbacki.



Magdalena Mikrut-Majeranek
Dziennik Teatralny Katowice
31 grudnia 2019
Portrety
Adam Sajnuk