Dziadków pytać nie wypada

"Bat Yam - Tykocin", międzynarodowy projekt, który powstał z okazji obchodów Roku Polskiego w Izraelu, nie rozlicza przeszłości. Przypomina, że malowana jest ona paletą szarości.

Ostatnia teatralna prezentacja w ramach Spotkań z Kulturą Żydowską miała miejsce na deskach Teatru Powszechnego. Dwójka reżyserów - Yael Ronen i Michał Zadara - dokonała śmiałej podmiany: wrocławscy aktorzy pod wodzą Ronen odgrywali izraelską rodzinę Koziczów odwiedzającą Polskę w podróży nie tylko sentymentalnej. Zespół z Tel Awiwu zajął się odtwarzaniem historii dziennikarskiego śledztwa warszawskich reporterów. Oba wątki splatają się w Tykocinie. To tu znajduje się majątek Koziczów, tu też mieszka staruszka niesłusznie nominowana do tytułu Sprawiedliwy wśród Narodów Świata, z którą splotły się losy izraelskiej rodziny. Obie grupy, każda na swój sposób, mając na podorędziu własne definicje dziejowej sprawiedliwości, próbują ustalić "właściwą historię" - treść tego, co wydarzyło się ponad sześćdziesiąt lat temu. Jak się bowiem okaże, nie tylko historia jako nauka operująca dużymi liczbami i datami, ale też indywidualne doświadczenia świadków pełne są przekłamań i niedomówień. Tym poszukiwaniom, które nie będą zwieńczone sukcesem, towarzyszy kąśliwy humor za nic mający zasady politycznej poprawności. I to ten humor jest największym walorem projektu. Sprawia, że widzowie czują się niezbyt komfortowo, wyproszeni z bezpiecznych miejsc, gdzie właściwe i niewłaściwe zachowanie jest jasno określone - z żartów o Żydach, o wojnie, o Zagładzie śmiać się przecież nie wypada. Pewnych pytań zaś zadawać nie wolno, kiedy już określono kto kat, kto ofiara. Taki oswajający śmiech staje się nie tylko atrybutem pokrzywdzonych. Pozwala rozładować zadęcie szacownych instytucji, rozsadzić filary protekcjonalnej polityki historycznej, której dla "pojednania" wystarczy tylko "festiwal niemych filmów w jidysz". 

Problemem spektaklu jest jednak jego niesymetryczność: angażująca część pierwsza jest przyduszona przez część drugą, pełną hałasu, scenograficznego nadmiaru - znanej maniery reżyserskiej Zadary. Izraelscy aktorzy - zgodnie z założeniem projektu - grają po hebrajsku, na scenie jednak dzieje się zbyt wiele, by za nimi nadążyć. Czy jedyną opcją, jaka pozostaje ludziom dialogu, jest zagłuszający wszystko - i puste pytania, i niewystarczające odpowiedzi - harmider? Ta propozycja Zadary nie przekonuje, tak jak i przerysowana gra zarówno polskich, jak izraelskich aktorów. Projekt nie ustrzegł się bowiem moralizatorstwa, a emocje towarzyszące dawnym wydarzeniom stały się swoją karykaturą. W polsko-izraelskim spektaklu tym, co naprawdę łączy ludzi, okazuje się wspólny - rodzinny, narodowy, międzynarodowy - interes.




Gazeta Wyborcza Łódź
29 czerwca 2009
Spektakle
Bat Yam