Dzieci kochają rodziców bez względu na to, ile od nich wycierpieli

Przyznaję, mam pewną trudność w pisaniu o tym przedstawieniu, kolejny dzień odkładam na bok napisanie tej recenzji. Niechęć powoduje niby drobny, a jednak powodujący pewną konfuzję maleńki dopisek w materiałach prasowych. Brzmi on: „monodram aktorki Agnieszki Przepiórskiej oparty na jej osobistych doświadczeniach.”.

Pamiętam argumenty, jakie wytaczał w swej recenzji sprzed lat, piszący wówczas w Gazecie Wyborczej, Roman Pawłowski, gdy Jerzy Grzegorzewski wystawiał, jak się okazało ostatnie swoje przedstawienie. Tekst zatytułowany „On" , autorstwa córki reżysera, Antoniny, traktował o alkoholizmie jej ojca. No bo jak pisać o takich przedstawieniach? Pomijać doświadczenia prywatne twórcy? Co jest jeszcze sztuką, a co życiowym doświadczeniem? Gdzie leży cienka granica między sceną, wykreowaną rzeczywistością, a głębokim, w przypadku Przepiórskiej traumatycznym doświadczeniem? Pewne jest tylko tyle, że traumy aktorki spisał Piotr Rowicki, często współpracujący z reżyserem.

Wychowywanie, dojrzewanie bez ojca i dojmujący brak miłości – tak w smsowym skrócie napisałbym o tym świetnym skądinąd spektaklu. Zaczyna się projekcjami, w których starsze osoby wspominają ojca głównej bohaterki („Dzieci kochają rodziców bez względu na to, ile od nich wycierpieli" – mówi jeden z mężczyzn), która tymczasem staje przed ekranem z rolet, co parę sekund przechodzi z jednego końca w drugi. Ubrana jest elegancko, w ciemną, gustowną marynarkę, krótką spódniczkę. Włosy ma spięte z tyłu, usta zaciśnięte. Trzyma teczkę, jakby szła do pracy. Za chwilę dowiadujemy się, że pracuje w banku, obsługuje klientów. Aż nadchodzi ten szczególny dzień, kiedy odwiedza ją wyjątkowy klient, starszy mężczyzna. Agnieszce (bo tak ma na imię postać monodramu) przypomina ojca. Więcej, uważa że to po latach przyszedł jej własny ojciec. Z trudem hamuje emocje, gdy pokazuje jej ich wspólne zdjęcia z dzieciństwa.

Cały tekst Rowickiego to wielki wyrzut kierowany właśnie do ojca bohaterki (aktorki?), do rzekomego ojca, klienta banku. Przepiórska mówi go wprost do widzów. Bywa, że wchodzi w widownię, siada na kolanach mężczyźnie. Wskazuje palcem na przypadkowych widzów, mężczyzn oczywiście, w ich stronę kierując kolejne oskarżenia. A zarzuty to poważne. O to, że tata uciekł gdy była jeszcze dzieckiem. Co staje się dla niej tym bardziej niezrozumiałe, że przecież był lekarzem, często stykającym się z ludzkim cierpieniem. Opowiada, jak przez te wszystkie dwadzieścia osiem lat szukała z nim kontaktu. Okazuje się, że on z nią również. Obserwował ją, zawsze był blisko, ale ten krok za daleko. Oglądamy dorosłą już kobietę, która wychowywała się bez ojca. Zawsze jednak na niego czekała. Gdy zaczynała pierwsze randki czepiała się, starszych oczywiście, mężczyzn, byle któryś z nich ją zauważył, byle któryś powiedział, że ją kocha.

I byłoby łzawo i ckliwie, ale na szczęście w tekście i w inscenizacji Piotra Ratajczaka pojawia się lekkość, a co ważne humor. Za to zresztą między innymi cenię spektakle tego reżysera. Cięższe w wymowie fragmenty przeplatane są tu dziecięcymi wyliczankami. Niezła jest ironiczna scena ze „wstrętnym bachorem", w której aktorka ironizuje, jak niedojrzali są mężczyźni, gdy w ich życiu pojawia się potomek. Wcześniej zmienia marynarkę na fartuszek, taki, w jakim dziewczynki wiele lat temu uczęszczały do szkół. Ironia pojawia się również, gdy wspomina o prezentach od ojca: o dwa rozmiary za małych butach wysłanych pocztą i o pudełku po czekoladkach. Pustym pudełku.

„Tato nie wraca" to jednak w dużych fragmentach wielkie oskarżenie córki wobec ojca, którego nie było. A być powinien, choćby w sytuacjach trudnych, jak okres dojrzewania. Nie było go, gdy zdała na studia, gdy zaczynała pracę. Agnieszka dziwi się, że na portalu dotyczącym lekarzy można przeczytać tak pozytywne opinie wystawiane jej ojcu przez pacjentów. Uważa, że to wielka ściema, że ona mogłaby mu wystawić prawdziwą cenzurkę. I pewnie ma rację.

„Tato nie wraca" to również głos w sprawie rodziny, której kryzys wieszczą konserwatywni publicyści. Bo rodzina dziś, owszem, składa się z mamy, taty i dzieci. Ale nie tylko. W dzisiejszych czasach modeli rodziny jest o wiele więcej. Przykre, że nauczyciele w szkole wciąż tego nie dostrzegają (videpodręczniki dla dzieci). Ten spektakl to też wielka rola Agnieszki Przepiórskiej. Aktorka pokazuje całą gamę środków, pokazuje że potrafi zagrać dosłownie wszystko. Świetna rola, dobry spektakl, tylko wciąż zastanawiam się na ile to przedstawienie miało pomóc Przepiórskiej w uporaniu się z własnym problemem (zamknięciu go), a na ile pomaga widzom (widzkom)? Ale, by nie bawić się w ząbkującego psychologa, to... koniecznie wybierzcie się Państwo do Teatru WARSawy. Warto.



Bartłomiej Miernik
miernik Teatru
18 stycznia 2014
Spektakle
Tato nie wraca