Dzieci miłości i grzechu

"Beatrix Cenci" to utwór wystawiany rzadko w teatrze - zupełnie niezasłużenie. Dramatyczna historia XVI-wiecznego włoskiego rodu Cencich, przesycona nieustającym, wręcz potęgującym się napięciem, przywodzi na myśl mroczne fatum tragedii greckiej, połączone z grozą powieści gotyckiej. Ta symbioza gatunkowa potęguje wyjątkowość tego dzieła. Maciej Sobociński dokonał ciekawej adaptacji tekstu i na scenie teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie opowiedział na nowo osławione dzieje owej familii.

Narrator (Janusz Szydłowski) wprowadza nas w sytuację bohaterów: mówi o znęcaniu się pana domu nad córką, o jej próbach uwolnienia się spod jego wpływu. Beatrix w białej sukni pojawia się na ekranie umieszczonym nad sceną, ilustrującym w pewien sposób opowieść. Napięcie buduje od początku grupka nastoletnich może dziewczynek w jasnych sukienkach, symbol zranionego dogłębnie „ja” Beatrycze. Ona sama obdzierana jest z niewinności w przejmującej scenie gwałtu. Przejmującej nie tylko z powodu ucieczki dziewczyny przed półnagim ojcem, podobnej do makabrycznej zabawy w kotka i myszkę. Także przez figurę jej matki, zrazu wydającej się nieczułą na cierpienia córki, niemal nieruchomej, potem opanowanej, lecz zrozpaczonej kobiety. Matka jest katalizatorem dalszych wydarzeń: ostatnią deską ratunku, której może się chwycić w otchłani rozpaczy są trzy furie. Przyzywa je. Obecne są niemal cały czas na scenie, nadzorujące dopełnienie się zemsty jak i jej dalsze konsekwencje. Ojciec ginie z rąk Beatrix, która przejmuje narzędzie zbrodni, upuszczone przez brata. Podejrzenia, rzucone na wrogo usposobioną rodzinę Orsinich zostają obalone przez księdza Negri, odtrąconego przez dziewczynę. Cenci zostają wtrąceni do więzienia i postawieni przed sądem. Prawda o morderstwie wychodzi na jaw: Beatrix, jej matka i brat Fabrycy ponoszą śmierć, młodszy braciszek, Azo, musi przyglądać się egzekucji. Stracony ma zostać również ukochany głównej bohaterki, Giano Giani – malarz. Zabija on brata, którym okazuje się być Negri, gdy dowiaduje się, że ów, zaślepiony chorą miłością, wydaje dziewczynę w ręce inkwizycji. Obaj ponoszą konsekwencje grzechu ojca, kardynała, który od papieża zdobywa ułaskawienie dla syna. Giano, przejęty rozpaczą po stracie ukochanej popełnia kolejny ogromny błąd – odtrąca Azo, pomimo usilnych próśb Beatrix o opiekę nad nim. Porzuconym dzieckiem zajmują się furie.

Cichy, podnoszący uczucie niepokoju chichot, jaki wydają te dziwne kreatury o łysych głowach, poszarpanych, czarnych ubraniach, zwinnie przemykające w damskich szpilkach, przytwierdza do krzesła. Zrównoważyć go potrafi jedynie muzyka, zharmonizowana w duecie skrzypiec i fortepianu, dobrze przygotowana. Interesujące są też efektowne odgłosy, dobywające się czasami z instrumentów. Furie niosą bohaterom poczucie grozy, które będzie im towarzyszyło do końca trwania sztuki, apogeum znajdując w ostatniej scenie zabawy z młodszym dzieckiem Cencich. Bawiące się z nim lalkami rodem z teatrzyku kukiełkowego niemal wprost mówią, kto sterował wydarzeniami, negują jakąkolwiek przypadkowość wydarzeń. A ostatni niewinny, ukochany brat Beatrix jest stracony, podziemne trio odegrało na jego uczuciach istną suitę. Podąża za furiami, by zatrzymać się potem na chwilę w oczach widza patrzącego na ekran – na nim mały, poważny Azo. Ostatnie dziecię miłości, kolejne dziecko grzechu.

Sobociński punkt ciężkości sztuki kładzie właśnie na dzieciństwo, z którego główni bohaterowie zostają bezlitośnie obdarci. Pokazuje opozycję braci: Giano Gianiego i ukrywającego swą tożsamość księdza Negri. Pierwszego młodego, pięknego, drugiego – dotkniętego kalectwem, znacznie mniej urodziwego. Obu łączy talent malarski. I postać ojca, kardynała, który wybrał drogę wątpliwego powołania i skazał synów na szybsze dojrzewanie. A potem między braćmi staje kobieta – Beatrix – do której to miłość popycha Negri’ego do zdrady rodziny pożądanej dziewczyny. Galeria zbrodni się powiększa – o bratobójstwo… Mroczny sekret zacieśnia więzy między dziewczyną a malarzem Gianim. Dwójka zakochanych w sobie morderców pociesza się miłością, która przyszła zbyt późno, ale która stała się balsamem na ich poranione dusze. Miłością będącą dokładnym przeciwieństwem tego, co oboje doświadczyli ze strony ojców. Padre Anzelmo, u którego szukają schronienia staje się ich powiernikiem, więcej – opiekunem. To on pomaga wyswobodzić się Beatrix ze wspomnienia gwałtu, wypowiadając fragment trzynastego rozdziału I-go Listu do Koryntian świętego Pawła – Hymnu o miłości. Upiór z podświadomości Beatrix znika wygnany przez Anzelmo, sama scena egzorcyzmu jest wstrząsająca, przesycona „mięsem”, brutalnością. Obecność dzieci na scenie w czasie jej trwania wprawia w konsternację, zastanawiać może, w jaki sposób odbierają one to, co się dzieje. 

Przedstawienie dwóch obrazów braci spina niejako klamrą część najbardziej dynamiczną część spektaklu. Gdy Beatrix przychodzi do zakonu padre Anzelmo szukać pomocy, okazuje się, że Giani właśnie tam przebywa. Kiedy ukrywa się przed nim, mężczyzna pokazuje zakonnikowi portret Beatrix. Wreszcie dochodzi do rozmowy młodych. Crescendo akcji się uwidacznia. Negri natomiast, prezentując na rozprawie jako dowód obraz zabitego ojca Cenci przyczynia się do wydania wyroku śmierci na oskarżonych – następuje gwałtowne diminuendo. Istotne jest też to, że te dwa dzieła prezentują ofiarę i jej kata, ale jednoznaczne określenie ojca jako ofiarę a córki jako kata nie jest możliwe. Rozważanie tego ujmując problem w kryterium winy i kary bynajmniej nie ułatwia sprawy: Francesco ponosi karę za kazirodczą rozwiązłość, a Beatrix za ojcobójstwo. Wydaje się być bardziej okrutna od swego brata, Fabrycego, który zrezygnował z zamiaru zabicia rodziciela. Maciej Sobociński skłania jednak do uznania morderstwa za zbrodnię w obronie własnej, częściowo przynajmniej uniewinniając dziewczynę.

Przestrzeń teatralna w spektaklu została znakomicie wykorzystana: sceną pogłębiono, przedłużając również w kierunku widowni, zmniejszając ją o kilka rzędów. Aktorzy przenosili miejsce swej gry poza scenę: wykorzystano kilka balkonów, co w scenie sądu inkwizycyjnego czyniło z widzów niejako obecnych na procesie. Wystrój sali teatralnej potęgował to wrażenie, które dopełniało sklepienie, wyświetlane na ekranie. Płynnie połączono tu nowoczesność ze stylistką epoki, Magdalena Sobocińska zharmonizowała kostiumy, oddające poniekąd charakter postaci. Spektakl wciąga, a sam dramat, którego adaptacja uwzględnia sceny skreślone, będące projektami danych fragmentów, skłania do refleksji – czy dzieciństwo może być utrzymane w niewinności i nieświadomości świata. W dzisiejszych czasach powszechnie mówi się o zjawisku pedofilii. Chociaż prawo ciągle ulega kodyfikacji w celu skuteczniejszej walki z tym zjawiskiem, ono nie zanika. Wiele dzieci zostaje w pewnym momencie rozwoju postawionych w sytuacji odzierającej je z czystości spojrzenia na życie. Zaś niewiele z nich może liczyć na ludzi, mogących pomóc uporządkować tą skomplikowaną układankę.



Maria Piękoś
Dziennik Teatralny Kraków
5 grudnia 2009
Spektakle
Beatrix Cenci