Dziecko jest wytrawnym widzem

Na pierwszą tegoroczną premierę w Teatrze Wielkim w Poznaniu złożyły się dwie inscenizacje oper zwanych dziecięcymi: Dziecka i czarów Maurice'a Ravela oraz Słowika Igora Strawińskiego. Oba spektakle wyreżyserował Ran Arthur Braun, zaś autorem scenografii i kostiumów był Justin C. Arienti - twórcy ci współpracowali już w Poznaniu przy Cyberiadzie Krzysztofa Meyera.


W inscenizacji Dziecka i czarów najbardziej raziło rewiowe potraktowanie kolejnych wystąpień spersonifikowanych zwierząt, mebli i sprzętów z najbliższego otoczenia tytułowego Dziecka (Magdalena Wilczyńska-Goś). Zamiast hiperbolicznego dziecięcego pokoju na scenie pojawiła się znacznych rozmiarów atrapa fortepianu, po którego klapie paradowali skrzywdzeni przez krnąbrnego chłopca bohaterowie. W takiej przestrzeni niezwykle trudno osiągnąć wrażenie osaczenia Dziecka przez przedmioty pozornie przez nie oswojone. Nadąsany Fotel, zadziorne Ogniki, skrzywdzona Księżniczka (by wymienić tylko kilka postaci) - każde z nich pojawiało się osobno, wkraczając na pochyłą klapę fortepianu jak na małą scenę i z niej przedstawiając Dziecku swoje żale. Siłą rzeczy, główny bohater pozostawał wobec nich w roli widza, który z ogromnym zdziwieniem i lekkim przestrachem ogląda rozgrywający się na jego oczach przedziwny spektakl. W podzielonym na kolejne numery przebiegu inscenizacji nie było nic z nieposkromionej dziecięcej wyobraźni, która, pozostawiona sama sobie, dostrzega w zwykłych przedmiotach tajemniczy i niepokojący świat.

Dziecko i czary nie jest wszak mdłą powiastką dydaktyczną - to raczej próba zobrazowania mechanizmów psychiki dziecka, w której egocentryzm przeplata się z niewinną empatią, a brak kontroli ze strony dorosłych otwiera z pozoru nieograniczoną, ostatecznie zaś przerażającą i trudną do zniesienia wolność.

Koncepcja Rana Arthura Brauna nie miała chyba ambicji głębszego wniknięcia w libretto Colette, reżyserowi nie udało się także podkreślić subtelności muzycznych nawiązań Ravela, który w tej operze bawi się najrozmaitszymi konwencjami.

Ciekawym zabiegiem było umieszczenie chóru na widowni

- dzięki zakamuflowaniu śpiewaków, którzy wyglądali na zwykłych widzów, udało się przekroczyć granicę między obserwatorem a uczestnikiem spektaklu. Szkoda, że pomysł ten sprawdził się tylko w tym jednym aspekcie; jego poszerzenie - wciągnięcie widzów w świat Dziecka - byłoby może uzasadnieniem dla potraktowania klapy fortepianu jako sceny na scenie.

Powierzchowność interpretacji Brauna wzmagał także brak nadrzędnej wizji estetycznej, spajającej warstwę wizualną spektaklu. Kostiumy były wprawdzie barwne, a niektóre sugerowały nawet obrażenia, jakich ich właściciele doznali z rąk Dziecka (rozdarty Piesek i poszarpane postaci z tapety, którą Dziecko z wściekłością zdarło ze ściany), biorąc jednak pod uwagę ich pluralizm stylistyczny, trzeba przyznać, że ten dziecinny pokój nie był urządzony ze smakiem. Wyjątek stanowiły Chińskie Filiżanki i Wiewiórka, przedstawione z wdziękiem.

Znacznie spójniej stylistycznie wypadł Słowik. Ascetyczna scenografia opierała się głównie na grze świateł oraz rozdzieleniu sceny trzema prześwitującymi zasłonami. Ciepłe barwy kostiumów świetnie korespondowały z tematem opery: szczerością świata natury, którego nie sposób schwytać w sidła cywilizacji. Sam Słowik występował w dwóch postaciach: drobnej i zwinnej tancerki, która niezwykle sugestywnie odmalowała ruch niepozornego ptaszka oraz głosu, równie wspaniale zilustrowanego przez niewidoczną na scenie śpiewaczkę Małgorzatę Olejniczak-Worobiej.

Nie bez znaczenia był także język przedstawienia: w przeciwieństwie do Dziecka i czarów, Słowik został wykonany w polskiej wersji językowej, dzięki czemu był nieco bardziej przystępny dla najmłodszych widzów, choć sama fabuła nie jest łatwa do odczytania z przebiegu akcji scenicznej.

Także od strony muzycznej druga z oper przedstawiła się dużo lepiej. Podczas gdy w Dziecku i czarach orkiestra miała trudności, by poradzić sobie z ansamblowymi fragmentami instrumentów dętych, które powinny tworzyć nastrój tajemniczości i magii, w Słowiku muzycy czuli się o wiele swobodniej, dzięki czemu odbiór spektaklu nie był niczym zakłócony i pozostawił znacznie lepsze ogólne wrażenie.

Kwestią otwartą pozostaje, czy te dwie opery rzeczywiście przeznaczone są dla dzieci i czy przygotowanie ich z myślą o dorosłych nie otworzyłoby ciekawszych możliwości interpretacyjnych. Jeśli zaś uznać dziecięcą publiczność za docelowych odbiorców, należałoby się zastanowić, jak stworzyć spektakl, który będzie dla nich zrozumiały i jednocześnie wpisze się we wrażliwość i oczekiwania kilkulatków - wbrew pozorom są oni widzami wytrawnymi, nieznoszącymi niekonsekwencji i braku wyraźnej idei. Brak jasnej odpowiedzi na te pytania sprawił, że obie opery w poznańskiej inscenizacji nie przemawiają ani do widzów najmłodszych, ani do tych nieco starszych.



Karolina Kolinek-Siechowicz
Ruch Muzyczny
22 listopada 2014