Dzień dobry, jestem z Kobry

Ukazała się książka o Jerzym Dobrowolskim (1930-87), wielkiej postaci polskiego kabaretu, kina i satyry. Na czym polegała ulotna wielkość Dobrowolskiego?

Książka, która próbuje na to pytanie odpowiedzieć, już tak wielka nie jest, choć ma i zalety. Roman Dziewoński (syn Edwarda "Dudka" Dziewońskiego) to biograf pracowity i sumienny - zebrał rozproszone teksty estradowe Dobrowolskiego, a nawet jego prywatne zapiski, szczegółowo opisał przebieg kariery. 

W masowej świadomości Dobrowolski zapisał się głównie za sprawą ról filmowych u Stanisława Barei - dyrektora ("z zawodu") w "Poszukiwanym, poszukiwanej" (1973) i mówiącego o sobie per "biedny miś" cwaniaka Jerzego Dąbczaka w "Nie ma róży bez ognia" (1974), czyli byłego męża Haliny Kowalskiej, obecnie żony Jacka Fedorowicza, który z powodu nonsensu peerelowskich przepisów jest zameldowany w każdym nowym lokum tej pary.

Jednak kinowy dorobek Dobrowolskiego specjalnie nie interesuje Dziewońskiego (traktuje o nim tylko na stronie 348). Woli się zająć jego działalnością kabaretowo-teatralną (tu Dobrowolski pisał, występował i reżyserował), która w drobnych fragmentach zachowała się wyłącznie w kronikach filmowych.

Weźmy kabaret Koń z roku 1958 (w składzie Dobrowolski, Wiesław Gołas, Mieczysław Stoor, Stanisław Wyszyński i Zdzisław Leśniak), którego styl świetnie oddaje numer "A teraz popatrzmy sobie na sputnika": "Faceci wkładają charakterystyczne ruskie czapki uszanki i wyjmują z kieszeni skórki suchego chleba. Rozlega się dźwięk sputnika: pi-pi-pi. Faceci spoglądają niespokojnie w górę żując chleb". Cenzura zdjęła tę scenkę zaraz po premierze. 

W roku 1966 wystartował kabaret Owca (w składzie Dobrowolski, Józef Nowak, Jerzy Turek, Andrzej Stockinger i Wojciech Pokora), który przez trzy lata grał ten sam program, sprawiający zresztą wrażenie kompletnej improwizacji, choć tak naprawdę wyreżyserowany był tu każdy grymas. Może dlatego Dobrowolski wydawał widzom Owcy "Zaświadczenie o inteligencji". Pytany o nazwy swych kabaretów wyjaśniał: "Może być statek przetwórnia Fryderyk Chopin, może być spółdzielnia krawiecka im. Bohaterów Getta, może więc być kabaret Koń".

Dobrowolski szalał też w radiu ("Kabarecik Reklamowy" w "Jedynce", w latach 1961-78, "Decybel" w "Trójce", przełom lat 60. i 70.), w piśmie satyrycznym "Szpilki" prowadził "Ilustrowany Magazyn Informacyjny", a w warszawskim Teatrze Rozmaitości (za dyrekcji Andrzeja Jareckiego, do stanu wojennego) reżyserował.

Na czym polegała ulotna wielkość Dobrowolskiego? To był ktoś, kto do Wojciecha Młynarskiego mówił: "Skróć o połowę", gdy ten obwieszczał, że napisał nowy tekst. Ktoś, kto bezpardonowo selekcjonował propozycje Stanisława Tyma. Co więcej, Młynarski i Tym przyznawali mu rację.

Dobrowolskiego nazywano "mistrzem negacji". Tym żartował, że gdyby Dobrowolski spotkał się z Leninem przed wybuchem rewolucji, to skończyłoby się na gadaniu przez całą noc, a potem Lenin powiedziałby: "Dobra, Jurek. Masz to u mnie. Nie strzelam z Aurory". I rewolucji by nie było. 

Dobrowolski słynął z dowcipnych powiedzonek („Dzień dobry, jestem z Kobry”, „Dobre, dobre, ale takie sobie”). Głośna była jego rozmowa z ekspedientką w sklepie mięsnym: - Proszę pani, chciałem kupić tak z pół kilo dobrej kiełbasy. - O, niech pan tę weźmie. Jest naprawdę dobra. - A w smaku? Lucjanowi Kydryńskiemu, który, jak wiadomo, uroczo grasejował, napisał zapowiedź kabaretową „Ćwiczenie na »r «”, w której występowały same słowa z wieloma „r”.

Dobrowolski - syn przedwojennego majora, łącznik w Powstaniu Warszawskim - nie miał w sobie nic z konformisty, więc szybko się go pozbywano. Pod koniec życia zostały mu chałtury i zapiski do szuflady. Przytoczę dwie z tych ostatnich: „Jest taka anegdota z międzywojnia - pokazali facetowi w zoo żyrafę. Powiedział: Niemożliwe! Takich zwierząt nie ma. - A ja wczoraj (13 lipca 1984 r.) obejrzałem Festiwal Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu”. „Wczoraj w Warszawie (24 kwietnia 1987 r.) w Domu Kultury Radzieckiej odbył się koncert (płytowy?, taśmowy? - nie wiem) pt. »Utwory muzyczne, które lubił Ilicz Lenin «. No! A ja się akurat rozchorowałem”.

Problem tej książki o Dobrowolskim polega na tym, że za dużo jest tu Dziewońskiego. Ten zaś ma skłonność do grafomańskich refleksji, choćby takiej, związanej z Koniem: "Każde takie przedsięwzięcie wymaga czasu. Miesięcy albo i lat. Dojrzewa powoli. Jak z celebracją zaparzania herbaty. Selekcja listków, ogrzanie czajniczka... czas. Dziś trudne do pojęcia. Masowo dostajemy torebki z odpadkami pyłu po-herbacianego będącego wynikiem urobku pracy odkurzacza. Wlewają nam to do styropianowego kubka, dorzucają plastykową łyżeczkę i mamy dzisiejszy... kabaret albo kabareton".

Dziewoński zebrał wypowiedzi przyjaciół Dobrowolskiego, ale nie umiał ich odpowiednio przyciąć. Krytykuje różne osoby - np. "słynną szalejącą towarzyszkę sekretarz" z warszawskiej PWST z czasów stalinowskich - ale nie podaje ich nazwisk. Czytając to, myślałem chwilami, że w wydawnictwie LTW z Łomianek nie ma redaktorów. Jak mawiał Dobrowolski: "Niestety, niestety, niestety".

Trzeba jednak przyznać, że zdarzają się tu też fragmenty przejmujące. Jak rozmowa dwóch córek Dobrowolskiego - Dominiki i Oli - o alkoholizmie ojca i o tym, że, odpowiadając na ich listy z kolonii, wyliczał najpierw błędy ortograficzne, które w nich zrobiły. Albo wspomnienie żony Dobrowolskiego, aktorki Jolanty Zykun, która wychodząc kiedyś na spektakl, powiedziała: "Jeżeli wrócę i będziesz pijany, to cię zabiję". A potem było: "Otwieram drzwi i już czuję. Jurek śpi, jak zawsze na boczku, na poduszeczce. Na drugiej położył nóż". Dziewoński przygotowuje do wydania "Wspomnienia moich pamiętników" Dobrowolskiego. To świetna wiadomość.

W 1968 r. Dobrowolski, dość już mając kolejnych zakrętów historii, powiedział, że emigruje. - Jak to emigrujesz? - zdziwiłem się. - Przecież nie znasz żadnego obcego języka, a pracujesz w języku. - To ja emigruję do Szwajcarii, bo nie znam trzech obcych języków.

Do roli Philipa Marlowe\'a w spektaklu "Kłopoty to moja specjalność" wziąłem go właśnie z powodu języka. Dobrowolski mówił prywatnie tak samo ironicznie jak Marlowe. Pod niego dopisywałem Chandlerowi nowe dialogi - np. policja znajduje trupa z dziurą w głowie. Pytają Marlowe\'a: - Znał go pan? - Nie znałem nikogo z taką dziurą w głowie. 

Jako Marlowe Dobrowolski musiał się wykazać sprawnością fizyczną. Dał sobie z tym radę. Huśtał się na gałęzi drzewa, a potem, zeskakując, uderzył nogami bandytę.

Bohdan Łazuka:

Jurek miał niesamowite skróty. Pamiętam kiedyś w Krzyżach na Mazurach przychodzimy na obiad, a tam siedzi elita intelektualna: Wiłkomirska z Rakowskim, Fedecki ze Stankówną, Osiecka z Jareckim, Markuszewski z Zosią Góralczyk. Obaj z Jurkiem jesteśmy nie po napojach mlecznych, a tu skwar straszny, nawet pszczoły rzęziły. Ludzie dookoła machają rękami, żeby je odpędzić. Jurek wali mnie w kostkę, co znaczyło, że coś wyszykował, i mówi: "Ja bym na państwa miejscu takich gestów nie robił. Ponieważ ja znam osobiście siostrę królowej tego roju, która w czasie II wojny światowej, pod napięciem 220 woltów, przemycała miód, sztuczny, bo przecież była wojna, do Woldenbergu, gdzie między innymi bawił wtedy Kazimierz Rudzki". Spytałem go potem: "Jurek, a dlaczego powiedziałeś, że Rudzki bawił w Woldenbergu. To przecież był obóz". Odpowiedział: "A co innego Rudzki mógł robić?". 

Z Jurkiem grałem w filmie "Motodrama". Mieszkaliśmy w hotelu Panorama w jednym pokoju, o co pewnie zabiegałem. Kiedyś Jurek mówi do kelnera: "Pan będzie łaskaw podać mi do tego tatara siedem bułek. I niech pan da też oddzielny głęboki talerz". Powyciągał z bułek miąższ i włożył do tego głębokiego talerza. Potem woła kierownika sali i mówi oburzony: "Proszę pana, po raz ostatni zgadzam się na to, żeby mi podawano taki suchy chrzan".

Jak zapowiadał koncerty, a nie bardzo lubił to robić, to strzelał: "Proszę państwa, trzy słowa: Jerzy Połomski".

Zofia Czerwińska:

Gdy jeździliśmy do Nieporętu, żeby się dostać na statek, który był planem w filmie "Rejs", Jurek zabierał swoim "maluchem" trzy osoby mieszkające w okolicach Solca: Tyma, Pokorę i mnie. W samochodzie Pokora zajął nas jakimś swoim życiowym problemem, na co Dobrowolski powiedział: "To już twoja broszka". I ta "broszka" zaraz się przyjęła, Tym ją podchwycił, zawędrowała na pokład statku. 

Dla mnie bomba Jerzego Dobrowolskiego
Roman Dziewoński
Wydawnictwo LTW, Łomianki



Jacek Szczerba
Gazeta Wyborcza
30 października 2009
Portrety
Atilla Keresztes