Dziewczynka w ścianie

Aktorzy wśród oklasków zeszli ze sceny, zapaliły się światła, a z widowni dało się słyszeć chłopięce głosiki:
- Już?
- Nie, przerwa!
- Ale to jest bezprzerwowe!


Niestety! Lampy i ukłony zakończyły trwającą niespełna czterdzieści pięć minut "Grzeczną" - nowy spektakl Teatru Andersena. Trzeba było wyjść z małej sali na górze, rzucając ostatnie spojrzenie na wielobarwne, wesołe plamy, kwiaty i motyle zdobiące ruchome tło sceny.

Jednak nie od początku było tak kolorowo. Lusia, czyli tytułowa Grzeczna, większość czasu spędza wśród czarno-białej scenografii, pełnej najróżniejszych deseni i kształtów. Autorką tej graficznej przestrzeni jest Aleksandra Konarska, która debiutuje nie tylko w roli reżyserki i scenografki, ale jest także autorką scenariusza. Trzeba przyznać, że debiut to niezwykle udany - nadmiar bodźców nie bombarduje dziecięcego wzroku, choć jest na co popatrzeć, a ciekawskie, pięcioletnie uszko z łatwością wychwyci nietypowe dźwięki dobrze znanych klawiszy fortepianu. Kompozytor Rafał Rozmus postanowił bowiem wprowadzić dwa pianina. Ustawiono je na proscenium po lewej stronie i odwrócono do siebie tylnymi ścianami, przez co wyglądają właściwie jak jeden instrument z klawiaturami z dwóch stron.

Jedno pianino brzmi całkiem normalnie. Gra Aleksandry Mikołajczak akompaniuje monologom głównej bohaterki i wszystko wydaje się być w porządku aż za bardzo. Bardzo grzeczna Lusia staje się nagle niewidoczna. Bo przecież taka była grzeczna, jakby jej prawie nie było. Żadnych kłopotów czy krzyków. Przewrócenie stołu urasta niemal do rozmiarów tragedii, więc lepiej nie zwracać na siebie uwagi i być zawsze taką, jaką chcą ciebie widzieć. A raczej nie widzieć.

Lusia znika, a Mikołajczak przesiada się do drugiego pianina - spreparowanego. Tu już nie ma grzecznych dźwięków i długiego wybrzmiewania. Przedmioty włożone pomiędzy struny wywołują zgrzyt przy każdym uderzeniu klawisza, szybko tłumiony, wręcz urwany, a palce pianistki dotykają nie tylko klawiatury, ale także bezpośrednio samych strun. W sali unosi się duch Johna Cage'a, niepokój rośnie, atmosfera gęstnieje, Lusi nie ma. Bo kiedy wzorek na sukience idealnie odpowiada temu na tapecie pokoju, łatwo się wtopić w tło. I już w nim zostać.

Konarska mówi: "Nie daj się wcisnąć w ramkę! Nie chciej być idealny, znajdź siebie, zanim się zgubisz! Chyba nie chcesz skończyć jak Lusia - wklejona w ścianę, zasłonięta zegarem?".



Teresa Kmieć
Lubelska Gazeta Teatralna Proscenium
9 marca 2016
Spektakle
Grzeczna