Dzisiejsi pariasi

Jedno z mniej znanych dzieł Moniuszki stało się pretekstem do dyskusji o inności i obezwładniającym życie człowieka wpływie kościoła. To już nie są kolorowe Indie, ale uniwersalna opowieść o otaczającej nas rzeczywistości.

Poznańska Arena okazała się przestrzenią pozwalającą na aktywny udział publiczności. Wpuszczeni do środka widzowie muszą przejść ciasnym korytarzem pełnym dziwaków i szaleńców. Następnie, ściśnięci słuchają prologu zaśpiewanego przez żołnierzy. Surowe wnętrze Areny – trybuny i cała aranżacja przestrzeni – metalowe płoty, boxy z pleksi z butami, ubraniami, sedesem, a nawet wodą święconą i uwięzionymi w nich ludźmi, przypominają więzienie, do którego wpuszczona zostaje widownia. Ta eksperymentalna opera to styl charakterystyczny dla reżysera, Grahama Vicka, który po raz kolejny w swojej karierze bawi się przestrzenią i formą, łamie dystans między widzem, a aktorem. Jest to coś nowego dla poznańskiej widowni operowej, która przywykła do eleganckich wieczorów w murach Teatru Wielkiego. Przy zakupie biletu ostrzegano o braku miejsc siedzących, a kilka dni przed premierą zalecano wygodny ubiór oraz sugerowano wzięcie ze sobą maty do siedzenia.

Po prologu, który sugeruje konflikt głównego bohatera, Idamora (Dominik Stowicz) oraz określa jego stosunek względem pariasów – broni jednego z nich, widzowie przechodzą przez metalowe drzwi na scenę – boisko areny. Zaczyna się uwertura, podczas której publiczność swobodnie chodzi i czyta napisy zawieszone na szyjach aktorów – artystka, menda, niezdara, buntownik, uciekinier, wieśniaka, dzika ...

Każdy jest inny, ma swoją własną historię, ale hasła ich charakteryzują w oczach publiczności. Tablice pozostają z aktorami przez cały czas trwania spektaklu, podkreślają ich odmienność, która spotyka się z pogardą ze strony braminów, kapłanek i wszystkich osób z wyższej klasy. To rozwarstwianie widać chociażby w scenie z przepowiednią wyroczni, gdy braminowie siedzą na krzesłach, pod którymi kryją się przerażeni pariasi – ludzie z tablicami. Jest to również moment refleksji nad tym, jaki wpływ na los człowieka, w tym przypadku młodej kobiety, ma kościół. Neala (Monika Mych-Nowicka), kapłanka, córka arcykapłana Akebara (Szymon Kobyliński) kocha Idamora, ale o tym, czy będzie mogła wyjść za niego za mąż ma zdecydować wyrocznia. Jest to bohaterka, która sama nie może podjąć decyzji o własnym szczęściu. Sam pomysł zaślubin to chytry plany Akebara, który obawia się o swoją pozycję, ponieważ Idamor cieszy się co raz to większą popularnością w Indiach – jest uznanym generałem. Arcykapłan po wysłuchaniu wyroczni uznaje, że Neala może zrzec się ślubów kapłańskich i zostać żoną Idamora. Dodatkowy problem jaki porusza ten spektakl jest hierarchia kościoła, a w szczególności różnica pozycji braminek i braminów. Kapłanki w jednej ze scen opiekują się pariasami, bandażują ich, próbują wyleczyć – okazują im serce, a kapłani nimi gardzą. Co więcej, ważnym elementem jest obecny na scenie basen, do którego kapłanki wlewają wodę, wchodzą do niego i staje się on symbolem oczyszczenia i cnoty.

Pierwszy akt kończy się wielką radością z powodu zgody braminów i arcykapłana na ślub Neali i Idamora. Aktorzy z tabliczkami znają sekret głównego bohatera, więc ich radość wynika również z nadziei na lepszą przyszłość ich warstwy.

Akt drugi pełen jest duetów. Idamor wyznaje Neali, że jest parią. Tłumaczy on swojej ukochanej, że to tylko i wyłączenie społeczne reguły skazują go na cierpienie, a prawo boskie nie ma nic wspólnego z wykluczeniem pariasów. Kobieta kocha go, ale jednocześnie boi się i ma wątpliwości. Bohaterka śpiewa zapierającą dech w piersiach arię o miłości i chęci poświęcenia dla ukochanego. Następnie emocjonujący duet prowadzi do ujawnienia tajemnicy – Idamor jest parią, zaś Dżares jego ojcem. Wzruszająca scena ujawniająca dramat rodzica, którego wyrzekł się syn w nadziei na lepsze życie, pokazuje też zniewolenie dziecka, któremu nakazuje się życia zgodnie z pochodzeniem bez względu na wymiar cierpienia, jakie to ze sobą niesie. Wyznają sobie miłość i godzą się po latach – koniec aktu drugiego. Akt trzeci i finałowy jest pełen skrajnych emocji – radości i smutku, szczęścia i bólu. Pokazuje, że za tę inność płaci się cenę najwyższą.

Jest to angażująca, żywa opera. Sam reżyser podkreśla, że dla niego opera to sztuka, która powinna być bardziej dostępna, nie należy ona tylko do elity. Graham Vick uważa, że nie trzeba być kulturalnie obytym czy wykształconym, żeby czuć i rozumieć. I właśnie taką operę tworzy – dostępną i pełną emocji. Spektakl, który angażuje widza i porusza bardzo ważne dzisiaj problemy – wysoka pozycję kościoła i jego wpływ na ludzkie życie, kult przemocy, skomplikowane relacje międzyludzkie i uniwersalności wyrazu „paria". Twórcy – Graham Vick (reżyser) oraz Ron Howell (choreograf) – w trakcie pracy zaznaczali to jak różnie można w dzisiejszych czasach rozumieć pojęcie „paria". Niekoniecznie musimy odwoływać się do systemu kast w Indiach, a wręcz przeciwnie – należy się od tego odciąć i spojrzeć przez pryzmat kultury europejskiej na pojęcie inności. Kim jest taki odmieniec? Może to być osoba o innym kolorze skóry, odmiennej kulturze, innej (niż nasza) orientacji seksualnej. W trakcie prób dyskutowano o różnego rodzaju dyskryminacji, o tym, że inne nie znaczy złe.
Każdy może być parią – innym.

Spektakl można obejrzeć w serwisie operavision: https://operavision.eu/en/library/performances/operas/paria-poznan-opera-house



Natasza Thiem
Dziennik Teatralny Poznań
8 lipca 2019
Spektakle
Paria
Portrety
Graham Vick