Dziwnie na ulicy

Tegoroczny Festiwal Teatrów Ulicznych w Krakowie był inny niż wszystkie. Z wiadomych względów widzów było zdecydowanie mniej, niż w zeszłych latach. Ograniczenia sanitarne zmuszały do dyscypliny, jednak Teatr KTO jako organizator poradził sobie z tym zadaniem bardzo dobrze. Postawiono na krótkie, różnorodne spektakle, dzięki czemu można było zobaczyć praktycznie wszystkie pokazy.

Temat 33. ULICY – „Dziwne zdarzenia" – który został ustalony dużo wcześniej, zupełnie przypadkowo idealnie współgrał z sytuacją pandemii, z którą mamy aktualnie do czynienia.

Tym razem repertuar został przygotowany na trzy festiwalowe dni. Na początek zobaczyliśmy spektakl „Ławka" Teatru Migro, w reż. Justyny Wójcik. Tytułowa ławka to z pozoru niewinna rzecz, która staje się pretekstem do spotkania i interakcji z drugą osobą. Z jednej strony lubimy odpocząć w spokoju, w samotności poczytać gazetę, z drugiej jednak strony – jesteśmy ciekawi drugiego człowieka, który pojawia się obok nas. W spektaklu obserwujemy „ścieranie się" w formie tańca i akrobacji dwóch indywidualności – dwóch kobiet, które chciały mieć na ławce czas dla siebie, jednak obecność innej osoby nie pozwala im spokojnie siedzieć.

Kolejnym pokazem był „Wizualny akt komediowy" Roland Zee Company. Na scenie pojawił się klaun, który był trochę nieporadny, ale właśnie tą nieporadnością rozbrajał widzów. Wydawało się, że nie robi nic spektakularnego – całość opiera się na prostych, często improwizowanych gagach (np. prowadzenie gołębia na smyczy). Głównym punktem pokazu jest długa scena z udziałem dzieci z publiczności. Całość jest pomyślana jako lekki, radosny, zabawny występ, z którego wychodzimy z uśmiechem na twarzach pod maskami.
Piątek dla mnie zakończył się spektaklem Compagnie l'Excuse „HomoCatodicus". W przestrzeni rynku pojawia się dwóch biznesmenów w podróży. Każdy z nich jest jednak wyższy niż przeciętny człowiek, ponieważ zamiast głów mają ekrany z głośnikami. Z pewną dozą nieśmiałości wchodzą na wyznaczoną przestrzeń sceny. Porozumiewają i zachowują się w grzeczny, dystyngowany sposób. Naturalnie wchodzą w interakcję z publicznością, co prowadzi do zabawnych sytuacji, ponieważ twarze na ekranach sprawiają, że każdy widz ma wrażenie, że aktor patrzy akurat na niego.

Sobotnie występy zaczęły się na Rynku Podgórskim. Tam najpierw można było zobaczyć pokaz Mimo Huenchulafa „Wszystko zdarzyć się może". Na scenie pojawił się szalony mim, który do swojego występu wykorzystał niemal wszystkie sytuacje, które działy się wokół. Przechodzący ludzie, odjeżdżający samochód – aktor wypatrywał takich zdarzeń i doskonale się nimi bawił, wykorzystując elementy pantomimy i klaunady. Nie zabrakło też scenek z udziałem ludzi z widowni (np. ślubu), które artysta przygotowywał w zaskakujący i zabawny sposób.

Następnie płytę Rynku Podgórskiego opanowali Romowie: Teatr Migro zaprezentował „DROM – ścieżkami Romów", w reż. Moniki Kozłowskiej. Romowie to grupa etniczna, która w naszej świadomości wzięła się trochę „znikąd", pewnie dlatego stara Cyganka wyciąga z publiczności na scenę aktorów, którzy zmieniają swoje cywilne ubrania na kostiumy i na niemal godzinę stają się romską mikrospołecznością. Teatr Migro przedstawia specyfikę ich życia: handel, tańce, wesele, przemieszczanie się taborem cygańskim – wszystko w rytm muzyki. Wyraźnie zaznaczona jest hierarchiczność grupy oraz przywiązanie do tradycji i rytuałów. Aktorzy nie pomijają także ich tragicznych losów: nękania przez władzę czy czasów wojny. Jeśli ktoś oglądał film „Papusza" w reż. Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauze, to znajdziemy tu podobną tematykę. Jednak, w przeciwieństwie do filmu, w spektaklu nie ma jednego bohatera – oglądamy w nim historię zamkniętej społeczności, której duch, mimo różnych przeciwności i zawirowań, przetrwał.

Z Podgórza krótka podróż tramwajem do centrum, a potem spacer do Kompleksu Dolnych Młynów, gdzie pięcioro aktorów siedzi na krzesłach... przyklejonych do ściany! Są zwyczajnie ubrani, wykonują codzienne czynności, jak obieranie warzyw, szycie czy czytanie gazety. Każdy z nich ma swój, osobny świat. Znajdują się w sporych odległościach od siebie i choć niektórzy mogą widzieć innych – nie wchodzą ze sobą w interakcję. Każda z postaci skupia się na swojej czynności. Ta instalacja performatywna Angie Hiesl + Rolanda Kaisera „x-times people chair" zmusza do refleksji na temat samotności człowieka w codziennym życiu. Pokazuje też w pewien sposób, że gdziekolwiek się nie znajdziemy, zawsze i tak będziemy wykonywać podobne czynności, o czym na co dzień nie myślimy. W niejakim absurdzie codzienności tworzymy także swego rodzaju wspólnotę – nawet, jeśli jesteśmy od siebie odizolowani.

Na koniec tego dnia warto było przenieść się do ogrodów Muzeum Archeologicznego. Tam, w świetle dogasającego dnia swój spektakl „[kórps]" pokazał teatr Miguel Barcelona Palau. Było to wciągające, mroczne widowisko, będące swego rodzaju taneczną impresją na temat kruka jako symbolu śmierci. Podczas spektaklu słyszymy z ust aktorów wykonywane podczas ruchu pieśni o żałobnym charakterze, a całości towarzyszy wykonywana w dużej części na żywo, współczesna muzyka elektroniczna. Dodatkowo warstwę dźwiękową tworzą też uderzenia stóp aktorów o scenę, ich krzyki, a także wielkie dzwonki, których przejmujący jest nie tylko sam ich dźwięk jako instrumentów, ale też upadających na scenę rekwizytów. Niezwykłe, metaforyczne widowisko – sceniczne obrazy mogą kojarzyć się z opętaniem, zarazą, szeroko pojętą przemocą czy wędrówką dusz. Całość odbywa się przy mrugających niepokojąco lub prawie całkowicie wygaszonych światłach. Spektakl w swoim charakterze przypomina działalność Grzegorza Brala i Teatru Pieśni Kozła.

Pierwsza wrześniowa niedziela w Krakowie upłynęła pod znakiem deszczu. Tego dnia wybrałam się ostatecznie tylko na wieczorny spektakl Teatru Snów „Pokój", w reż. Zdzisława Górskiego. W czasami nieco za krótkich scenach przedstawiona jest prosta historia mężczyzny, który mieszka samotnie. Śni o pięknych rzeczach, marzy o miłości, natomiast pod jego nieobecność malutkie mieszkanie/pokój przejmują w posiadanie... skrzaty. Widowiskowy spektakl z użyciem szczudeł ma oniryczny klimat. Nie padają w nim żadne słowa, o emocjach opowiada muzyka – w trakcie spektaklu ta nagle gaśnie, podobnie jak reflektory. Mała awaria nie zraża aktorów, którzy grają dalej w ciszy i zapadającym zmroku. Można powiedzieć, że szczęśliwe zakończenia są dwa: usterka zostaje szybko naprawiona i powrót prądu sprawia, że scena rozświetla się i rozbrzmiewa muzyką. Ponadto główny bohater prawdopodobnie odnajduje wymarzoną miłość w osobie kobiety, która opiekuje się nim potajemnie. Cienka granica między jawa a snem przekraczana jest tu kilka razy, a gdzie jesteśmy na koniec – to już kwestia indywidualnej interpretacji.

W tym roku na krakowskich ulicach było dziwnie, inaczej. W ten stan rzeczy wpisały się też spektakle, będące wymykającymi się ocenie zdarzeniami. Zaskoczenia, których w codziennym życiu nie ma tak wiele, choć mogłoby się wydawać inaczej. Teatr uliczny to zawsze swego rodzaju „wyłom" w codziennym funkcjonowaniu życia miasta – nawet przypadkowy odbiorca może zachwycić się, odprężyć, uśmiechnąć. Ma to szczególne znaczenie w czasie, w którym mamy świadomość, że wyjście na ulicę i przebywanie wśród ludzi może wiązać się z ryzykiem.

Motyw przewodni tegorocznego festiwalu – „Dziwne zdarzenia" może mówić o tym, że zdarzenia są dziwne, jeśli niosą ze sobą właśnie zdumienie, szczery uśmiech lub refleksję: tych niebezpiecznych powinniśmy zdecydowanie unikać i kreować wokół siebie przestrzeń bezpieczną dla wszystkich.



Joanna Marcinkowska
Dziennik Teatralny Kraków
11 września 2020