Dziwny przypadek dwojga nocną porą

Zawsze mnie intrygował niejasny wydźwięk opowieści o wieży Babel. Bóg ukarał ludzi za pychę i pomieszał im języki. To rozumiem. Ale skąd argument budowniczych, że trzeba wznieść wieżę aż do nieba, "abyśmy się nie rozproszyli po całej ziemi"? Tego już nie rozumiem. Dlaczego Bóg zniweczył trud ludzi, którzy umieli się zjednoczyć? Tego też nie rozumiem. Nie tylko ja. Głowią się nad tym znawcy midraszy i teolodzy chrześcijańscy. Pomieszało nam języki, mowę ciała i mimikę. Nie umiemy się między sobą porozumieć. Jedni mniej, drudzy bardziej. Ale nawet ludzie z poważnymi zaburzeniami komunikacji mają głęboko zakodowaną zdolność i potrzebę uczenia się języka. A że często używają go niezgodnie z oczekiwaniami odbiorcy - cierpią. Dotyczy to zwłaszcza osób z tak zwanego spektrum autystycznego, które z trudem wchodzą w interakcje społeczne i mają odrębne wymagania wobec świata. Na przykład ludzi z zespołem Aspergera

Tym właśnie tropem poszła reżyserka Maja Kleczewska, łącząc dwa nowe utwory teatru muzycznego - jeden dość wątły dramaturgicznie, drugi właściwie abstrakcyjny - w jedną opowieść o niemożności porozumienia i wynikającej stąd frustracji, która rodzi gniew, cierpienie i krzywdę. Dokonała niemożliwego: nadała pozory sprawnej, wartkiej narracji dwóm kompozycjom skrajnie odmiennym stylistycznie, formalnie i obsadowo, pogodziła twórcę, który za wszelką cenę próbuje zamazać swoją indywidualność, z twórczynią, która za wszelką cenę chce swą indywidualność podkreślić. Zrobiła pyszny kawałek czystego teatru, nowoczesną "partyturę" rozpisaną na ciała, twarze i gesty, precyzyjny spektakl, w którym wszystko "odgrywa" swą rolę: śpiewacy, chórzyści i tancerze, stoły, baloniki i krzesła, skrajnie zróżnicowana muzyka, a nawet zapach rozlanego na podłodze szampana.

Pomysł, żeby On w operze kameralnej Nowaka i nieokreślona bohaterka "Between", opery-baletu Zubel, cierpieli na zespół Aspergera, wziął się zapewne z libretta "Sudden Rain", w którym kompozytor i Anna Konieczna zestawili fragmenty listów i notatek osoby dotkniętej tym zaburzeniem z pełną żałosnych nieporozumień rozmową małżeństwa w dniu rocznicy ślubu. Bo muzyka młodego gliwiczanina - okrzykniętego już przez niektórych gwiazdą i twórcą wybitnym - nie kryje w sobie szczególnych napięć ani konfliktów. Aleksander Nowak dysponuje znakomitym warsztatem, świetnie pisze na głos ludzki (to u nas prawdziwa rzadkość), tka jednak swą tkaninę z nitek wyprutych z innych, nieswoich całości. Do tej pory kojarzony z "pokoleniem stalowowolskim", tym razem pokazał oblicze neosonorystyczne, nawiązujące do brzmień tejże awangardy, przeciw której zbuntowali się kiedyś Lasoń, Krzanowski i Knapik. Nie sposób doszukać się jakichkolwiek struktur narracyjnych w "Between" Agaty Zubel - typowym dla niej, mistrzowskim popisie możliwości barwowe śpiewu, osadzonego w bujnej "dźwiękoprzestrzeni" brzmień generowanych przez komputer. Trudno mi orzec, czy którykolwiek z tych utworów mógłby samodzielnie zaistnieć na scenie. Jeśli już, to opera Nowaka. Kompozycji Zubel wróżyłabym raczej żywot estradowy, i to pod warunkiem zlikwidowania kilku dłużyzn, które uchodzą uwagi w przejrzystej inscenizacji Kleczewskiej.

Reżyserka - w wyśmienitej współpracy ze scenografką Katarzyną Borkowską - rozpoczęła swą opowieść wystylizowaną na lata sześćdziesiąte scenąprzyjęcia rocznicowego, w której para jubilatów sprawia wrażenie znacznie bardziej wyobcowanych i zagubionych od własnych gości (chór TW-ON w skomplikowanych, rozpisanych na role działaniach aktorskich). Ona ma obcisłą bluzkę, rozkloszowaną spódnicę i blond perukę. On - niezbyt dopasowane spodnie i obciachowy sweter w romby. Ona czeka na dowód miłości, On wprawdzie ofiaruje go żonie, sprawa skończy się jednak nieporozumieniem. On da jej wolność, którą Ona zinterpretuje jako zapowiedź rozstania. Zaproszeni goście przebywają w świecie własnych doznań i emocji, nie potrafią lub nie chcą wczuć się w dramat głównych bohaterów. W drugiej części spektaklu rolę Onej - w obcisłej bluzce, rozkloszowanej spódnicy i blond peruce - przejmuje Agata Zubel, której towarzyszy potrójna emanacja jej samej w postaci trzech tancerek oraz potrójna emanacja Onego - w niezbyt dopasowanych spodniach i obciachowym swetrze w romby - w postaci trzech tancerzy. Tym razem "winowajcą" nieporozumień jest kobieta: posługująca się niezrozumiałym językiem, ale też nieczytelnym gestem i mową ciała. Prowokująca sfrustrowanego partnera do agresywnych zachowań seksualnych, które wkrótce obrócą się przeciw niemu. Zrozpaczona i wyalienowana, a zarazem śmieszna i żałosna we wszystkich czterech osobach - skądinąd nie mniej niż rozdarty w trzech osobach mężczyzna.

Brzmi to dość skomplikowanie i takie jest w istocie - pomysły Kleczewskiej, pracującej na żywym ciele śpiewaków i tancerzy, wymagają od wykonawców ogromnej precyzji i zaangażowania. Z podziwem patrzyłam na aktorstwo występującej w trzecim przedstawieniu Łucji Szabłowskiej (sopran) i Tomasza Piluchowskiego (baryton) w Sudden Rain - dwojga młodych śpiewaków, którzy realizowali powierzone im zadania bez najmniejszego uszczerbku dla wokalnej strony przedsięwzięcia. Nie dowierzałam oczom i uszom, patrząc na chórzystów i wsłuchując się w ich quasi-solowe popisy. Z zachwytem obserwowałam interakcje Zubel z sześciorgiem tancerzy, doskonale przygotowanych przez Mikołaja Mikołajczyka (szczególne brawa dla Anny Godowskiej i samego choreografa). Gorzej wypadła orkiestra TW-ON pod batutą Marka Mosia - może dlatego, że poczuła się nagle wyobcowana z misternie utkanej przez Kleczewską wizji samotności.

Nie przeszkadza mi, że groteskowy obraz przyjęcia przywodzi na myśl skojarzenia z teatrem Petera Sellarsa. Nie drażnią mnie zapętlone motywy inscenizacyjne w stylu Christopha Marthalera. Nie złoszczą mnie nawet odniesienia do postdramatycznych eksperymentów Piny Bausch. Niektóre sceny przejęły mnie do głębi, dały do myślenia, zawstydziły, zburzyły mi komfort psychiczny. Zirytowało mnie tylko jedno, przysparzając zarazem złośliwej satysfakcji - że Kleczewska popełniła błąd, który wytykam większości polskich reżyserów operowych. Że skupiła się zanadto na tekście libretta, przeinterpretowała drobiazg niezwiązany nijak z muzyką, który zamiast uwydatnić motyw wyobcowania - zawarty mimo wszystko w utworach Zubel i Nowaka - paradoksalnie odebrał mu wiarygodność. Dla librecistów zapiski osoby z zespołem Aspergera były jedynie pretekstem do swoistej gry konwencją. Kleczewską zbudowała na nich postać Onego, a Piluchowski zagrał ją równie przekonująco, jak Leonardo DiCaprio w pamiętnej roli chłopca z zespołem Downa. Powiało atmosferą Dogmy i nieznośnym klimatem teatru in-yer-face. Uśpiło czujność widzów: to nie my, to "nienormalni". My się umiemy dogadać, my nie stłuklibyśmy partnerki na kwaśne jabłko ani nie dalibyśmy jej w prezencie biletu na podróż w jedną stronę. My nie zadrwiłybyśmy z męskości partnera i zrozumiałybyśmy w lot jego intencje. Czyżby?



Dorota Kozińska
Ruch Muzyczny
2 lipca 2010
Spektakle
Sudden Rain Between