Emocje pewnej sonaty

Teatr Rampa na Targówku po muzycznej wersji „Mistrza i Małgorzaty" znów sięgnął po klasykę. „Sonata kreutzerowska" oparta na powieści Lwa Tołstoja w reżyserii Grzegorza Mrówczyńskiego miała być, według zapowiedzi, „pełnym ironii studium zazdrości".

Spektakl rozpoczęła scena dyskusji na temat miłości. Kobieta i mężczyzna - idealiści, zakłamanym tonem sławią w dyskusji czystość i wieczność uczucia tworzącego związki małżeńskie. Wyśmiewa ich cyniczny słuchacz, który przedstawia się jako Wasilij Pozdnyszew i w celu zobrazowania, jak bardzo mylą się jego rozmówcy, opowiada historię swojej młodości oraz małżeństwa. Zaczyna od opisu bujnego życia erotycznego zakończonego spotkaniem narzeczonej-anioła oraz uznaje, że pierwsze złudzenia zniszczył już miesiąc miodowy, który nastąpił po idyllicznym okresie zakochania. Jednak dramat ma miejsce dopiero później, gdy na jaw wychodzą traumy pożycia małżeńskiego, trudności z wychowaniem dzieci, problemy z codziennym porozumieniem, a właściwe studium zazdrości rozpoczyna wkroczenie do relacji mąż-żona genialnego skrzypka Truchaczewskiego.

Początek nie zapowiadał wspaniałej, naładowanej emocjami dramy. Sztucznie wypowiadany przez trzech aktorów drętwy tekst nie pozwalał uwierzyć w poglądy bohaterów na miłość. Jedynie Andrzej Niemirski jako Wasilij Pozdnyszew przekonywał swoim drwiącym cynizmem i źle ukrywanym zgorzknieniem. Jak się okazało, to właśnie ten aktor stał się osią całego spektaklu. Świetne monologi połączone z nadzwyczajną grą twarzy nie pozwoliły widzom się nudzić, a jego umiejętne dozowanie energii wkładanej w postać decydowało o tempie dramatu.

Joanna Górniak, która kreowała postać żony Pozdnyszewa (a może raczej postać żony widzianej oczami męża), nie wykazała się realizmem gry we wstępie spektaklu, potem jednak jako matka, niechętna małżonka i kokietka przyzwoicie partnerowała Niemirskiemu. Aktorskie przejście jej postaci między pierwszą sceną a następnymi było jednak bardzo nieczytelne i nie wiadomo właściwie, czy już na początku grała żonę, z którą w swojej głowie wymieniał poglądy Pozdnyszew, czy przypadkową kobietę (na przykład pasażerkę pociągu, jak w tekście powieści).

Postacią niemalże komiczną, ale i dość irytującą był skrzypek Truchaczewski, grany przez Roberta Kowalskiego, którego pojawienie się w życiu małżeństwa stało się katalizatorem zazdrości obecnej w Pozdnyszewie, jak sam przyznawał, przez cały czas. Jego zmanierowane ruchy i charakterystyczne odrzucanie do tyłu półdługich włosów przy szarmanckich ukłonach często wywoływały śmiech widowni. Paryska elegancja skrzypka i pełne znawstwa monologi na temat muzyki pozwoliły mu oczarować żonę Pozdnyszewa, podczas gdy widzowie dziwili się zauroczeniu kobiety.

Najpiękniejszą estetycznie sceną był moment zwieńczający spektakl, czyli wykonanie tytułowej sonatykreutzerowskiej. Zatopieni w muzyce żona i skrzypek oraz opromieniony czerwonym światłem mąż, dygoczący z negatywnych uczuć i podejrzeń podjudzonych przez utwór, stworzyli niezwykły obraz ludzkiej zazdrości. Wspaniała scenografia zaprojektowana przez Jerzego Rudzkiego wybrzmiała wtedy najbardziej wyraźnie.

Sukces tego przejmującego, momentami zabawnego spektaklu w dużej mierze można przypisać fenomenalnemu Andrzejowi Niemirskiemu. Żywa odpowiedź widowni świadczy o tym, że twórcom udało się uniknąć moralizowania, a ponadto pobudzili oglądających do myślenia i utożsamienia się z bohaterami. Ten spektakl to dawka wielu emocji i bez wątpienia warto dać się im porazić.



Anna Dawid
Dziennik Teatralny Warszawa
29 marca 2014