Epilog

Współczesność niewiele różni się od czasów nazistowskich. Jak niegdyś nie akceptujemy słabości i choroby, myślimy tylko o zysku i jesteśmy skłonni do bezwzględnej oceny innych oraz usprawiedliwiania siebie. Taką diagnozę stawia Christoph Marthaler, reżyser spektaklu, który w ten weekend zakończył III Międzynarodowy Festiwal Teatralny Dialog

Austriackie "Ostrzeżenie przed przyszłością" było epilogiem festiwalu, który w tym roku traktował o kondycji i tożsamości współczesnej Europy. Przedstawienie przygotowane na Wiener Festwoche zostało przeniesione z tamtejszego szpitala psychiatrycznego do lubiąskiego odpowiednika, czyli Wojewódzkiego Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych.

Spektakl zaczynał się już we Wrocławiu - widzowie, wsiadając do autobusów wiozących do Lubiąża, zdecydowali się na przerażającą wędrówkę w czasie i przestrzeni. Niemal godzinny przejazd wypełniła projekcja filmu opisującego historię wiedeńskiej psychiatrii, rozwoju Otto-Wagner-Spital, gdzie w czasie wojny dokonano zaplanowanej na masową skalę eksterminacji odmieńców: eutanazji upośledzonych dzieci, selekcji chorych psychicznie i nieprzystosowanych dorosłych, z których osoby niedołężne wysyłano do obozów koncentracyjnych, a sprawnych fizycznie sterylizowano i zmuszano do pracy.

Po przyjeździe do położonego w malowniczym parku ośrodka widzowie wprowadzeni zostali do jednego z opuszczonych pawilonów. Niby nic specjalnego - jak to w szpitalu: obłażące lamperie olejne, tu i ówdzie łóżka, krzesła, tabliczki informacyjne, rozpiska spacerów już nieobecnych, choć wymienianych z nazwiska pacjentów, opakowania po lekach, martwa mysz, kartki do rodziny pisane przez niegdysiejszych pensjonariuszy. I w tej smutnej, psychiatrycznej rzeczywistości muzyka fortepianowa wiodąca nas z sali do sali. A w jednej z nich umieszczono małe głośniki. Z nich beznamiętny głos przedstawiał kolejnych, małych wiedeńskich pacjentów, którzy tysiącami zostali zgładzeni w czasach nazistowskich. Potem było już tylko bardziej przerażająco.

W sali widowiskowej usadzono nas przy długich, biesiadnych stołach, by uczynić nas niemymi świadkami i współuczestnikami nieludzkiego dramatu. To, co zobaczyliśmy, trudno nazwać tylko teatrem, bo byliśmy częścią wszechogarniającego widowiska łączącego przejmujące teksty, wirtuozersko odegraną muzykę, wstrząsające obrazy, a nawet wyraziste zapachy. Spektakl odegrali aktorzy odziani w za małe garnitury i niedopasowane sukienki, wyglądający jak przygłupy, niezdary, dziwolągi.

Raz występowali oni jako sumienni oprawcy, raz bezbronne ofiary. Raz mówcy na zainscenizowanej akademii ku pamięci, raz zapalczywi agitatorzy, walczący o uzdrowienie społeczeństwa. W otoczeniu słoików z bułkami jako żywo przypominającymi ludzkie mózgi w formalinie, wysłuchaliśmy opartych na przerażających faktach opowieści o metodach nazistowskiej polityki uzdrawiania społeczeństwa. Aktorzy, jak jeden mąż naznaczeni niepełnosprawnością, przez zakrywające twarze okulary korekcyjne obezwładniali sugestywnością. Rzec można, zachwycali, choć nie było tu śladu przyjemnej estetyki. Piękno romantycznych pieśni Brahmsa czy Mahlera było ilustracją bezwzględnych tez o obowiązkach jednostki wobec społeczeństwa, o oszczędnościach płynących z eliminacji osób nieprzydatnych, o zagrożeniach z niekontrolowanego rozmnażania.

Historia zmieszała się tu z przyszłością, bo do uzasadniania eutanazji dołączyła pochwała eugeniki i produkcji ludzkich organów zastępczych, jako naturalnej konsekwencji konsumpcyjnego stylu życia. Przecież i my dziś wyznajemy kult zdrowia i młodości, spychając na margines nieprzystosowanych, słabszych. Nie chcemy umierać w wieku 60 lat, stosujemy protezy: od okularów po sztuczne uzębienie, poddajemy się kosztownym zabiegom kosmetycznym i regenerującym.

Stąd już tylko krok do klonowania i produkcji nadludzi w wyniku genetycznej selekcji. Bo przyszłością społeczeństw jest Nowy Wspaniały Człowiek, a nie schizofrenicy, niepełnosprawni, gruźlicy, narkomani, aidsowcy, socjopaci i nadwrażliwcy.

Spektakl nie był dokumentem, choć bazował na realiach. Pełen przywołań danych, ale też zatrważających w wymowie, obojętnie wypowiadanych stwierdzeń. Aktorzy wygłaszali kwestie o słuszności aktywnego umierania, opowiadali sarkastyczne dowcipy o ludożercach: opieka zdrowotna to nic innego jak nasza przyszła kontrola żywności; gdy kanibal ma ochotę zjeść coś atrakcyjnego, rozgląda się za apetyczną babką

Poza tym w sztuce nie było żadnego przymrużenia oka, żartu, tylko przejmująca i odrażająca wizja przeszłości i równie groźnie zarysowanej przyszłości. Lustracja przeprowadzona bez znieczulenia i cienia patetyzmu, za to z podskórnym przesłaniem o wspólnej odpowiedzialności. Przedstawienie momentami brzmiało groteskowo, ale niestety, tym bardziej prawdziwie, a przez to dojmująco żałośnie. Bo teatr Marthalera jest nie tylko odbiciem niepokojów Europy, ale też profetycznym, przepięknie wyśpiewanym hymnem na cześć pełnego niedoskonałości człowieka.



Agata Saraczyńska
Gazeta Wyborcza Wrocław
2 listopada 2005