Estetyka kiczu

"Woyzeck" Georga Büchnera należy do tych klasycznych utworów, dzięki którym niczym w metafizycznym zwierciadle możemy ujrzeć tajemne pokłady swojej natury. Każda kolejna inscenizacja tego dramatu stawia pytania o źródło zła i powody, dla których człowiek staje się zbrodniarzem. Inscenizacja Mariusza Grzegorzka w Starym Teatrze w Krakowie skutecznie wymyka się odpowiedzi na tak fundamentalne pytania.

Tak jak dla widza znającego treść utworu oczywiste jest, że w trakcie rozwoju akcji dojdzie do morderstwa, tak dla Grzegorzka wydaje się jasne, że powód tej zbrodni tkwi w ludzkiej naturze, zdeterminowanej przez sytuację społeczną. Inscenizatora o wiele bardziej jednak interesuje kwestia, w jaki sposób człowiek próbuje zepchnąć na margines świadomości ciemne aspekty własnego życia oraz co pozwala przykryć panujący w jego wnętrzu mrok. Zdaniem reżysera taką funkcję spełnia obecnie szeroko rozumiany kicz, stanowiący tarczę ochronną przed rozpoznaniem niemoralnych zachowań. Zawiedzie się więc na spektaklu ten, kto w krakowskiej inscenizacji będzie poszukiwał walki indywiduum ze społeczeństwem, wewnętrznych rozterek bohatera, który walczy o wolność i własną egzystencję. Choć tekst dramatu w nowym tłumaczeniu Sławy Lisieckiej jest wiernie odtworzony na scenie, to jednak sensy i treści utworu nie zostały zaakcentowane, przykryte grubą warstwą kiczu, broniącą bohaterów przed rozpoznaniem (ujawnieniem) ich własnych niemoralnych zachowań.

Grzegorzek poprzez zastosowanie tandetnych efektów odwołuje się do koncepcji Hermanna Brocha, który w kiczu upatruje problemu związanego z myleniem kategorii etycznej z estetyczną w dziele sztuki. A z racji tego, że spektakl powstał w ramach sezonu odwołującego się do twórczości Konrada Swinarskiego, teatralne środki, które zastosował reżyser, można powiązać z artykułem Grzegorza Niziołka "Estetyka kiczu. Dziedzictwo Grotowskiego i Swinarskiego w polskim teatrze", w którym efekt kiczu rozumiany jest jako "utrata mocy krytycznej i emocjonalne domknięcie odbioru przedstawienia teatralnego". Obaj autorzy dostrzegają w kiczu narzędzie, za pomocą którego człowiek znajduje pocieszenie oraz oszukuje siebie co do swojej rzeczywistej pozycji. Jednocześnie nie negują użycia kiczu, upatrując w nim spełnienia ludzkiej potrzeby kłamstwa. W tym świetle wydaje się jasne, dlaczego w spektaklu słyszymy szlagiery z lat trzydziestych i dziewięćdziesiątych, takie jak "Każdemu wolno kochać", "Zakochaj się", "Puerto Rico" czy utwory Julia Iglesiasa.

Przygotowania do spektaklu trwają jeszcze, kiedy widzowie zasiadają w fotelach. Zespół techniczny na czarnej podłodze kładzie białe, perfekcyjnie złożone prześcieradła i krzesło. Pusta przestrzeń Sceny Kameralnej Starego Teatru została przysłonięta białymi zasłonami, koronkowymi firankami i narzutami, które, aby sięgnąć podłogi, zostały starannie pozszywane z różnych fragmentów. Gdzieniegdzie zabrakło krawieckiej nici i między białymi patchworkowymi zasłonami przebija czarna przestrzeń. W tej samej konwencji, choć w czarnym kolorze, wykonano płaszcze Woyzecka, Kapitana i Doktora czy strój Obłąkanego Karola. Wskazuje to na zaburzoną tożsamość bohaterów, która stanowi niespójny zlepek różnych zachowań i cech.

Sala zostaje wyciemniona, a w mroku wybrzmiewają dziwne odgłosy: szmery, śmiechy, delikatne jęki i jakby ptasie świergotanie. Scena delikatnie się rozświetla i wchodzi Obłąkany Karol (Grzegorz Grabowski). Wykreowana przez aktora postać wariata jest dziwaczna, bajkowa, groteskowa i karkołomna fizycznie: wygina się, stęka, pluje, poci się i ślini. Obłąkany Karol ma tajemniczy, magiczny wręcz wpływ na oświetlenie w spektaklu. Podchodzi do dziesiątek wiszących nad sceną żarówek i siłą własnej wyobraźni, sukcesywnie je rozświetla. Nie poprzestaje jednak na reżyserii światła, przygotowuje aktorów do sceny, wyprowadza ich zza zasłon i stawia w odpowiednim miejscu. Do Karola należy też prolog - w ten sposób postać ustanawia ramę modalną przedstawienia, perspektywę, z której mamy patrzeć na spektakl. W miarę rozwoju akcji dojdzie do głosu dramatyczne "ja" Woyzecka (Wiktor Loga-Skarczewski), dodatkowo podkreślone przez znakomitą kreację aktora, która za sprawą swojej cielesności, fizyczności i zaangażowania przykrywa pozostałe role.

Tymczasem Karol opowiada bajkę o "kokoszce smakoszce" - oczywiście przywołując tę najbardziej brutalną wersję, gdzie piąte dziecko kaszki nie dostało, tylko łepek mu urwano. Przy tych słowach spod białego prześcieradła wydobywa się Woyzeck, śpiewając piosenkę Każdemu wolno kochać. Automatycznie widz przenosi się do zakładu fryzjerskiego, gdzie golibroda obsługuje swojego klienta. Jest to dość dziwny zakład, bo brakuje w nim nożyczek, brzytwy i jakichkolwiek ostrych narzędzi. Woyzeck przykrywa Kapitana stertą białych prześcieradeł. Wszystko to przypomina raczej zakład dla obłąkanych, a im dalej rozwija się akcja utworu, tym wyraźniej widać, że reżyser proponuje neurotyczno-psychiczną wersję Woyzecka.

Scenografia, oświetlenie, muzyka, dźwięki i rytmy w spektaklu są odzwierciedleniem zachowań bohaterów, głównie Obłąkanego Karola i Woyzecka. Podczas wizyty u Doktora (Krzysztof Zawadzki) główny bohater, rozebrany do naga, zostaje przywiązany przez swojego lekarza do wiszących zasłon, w symbolicznym nawiązaniu do ukrzyżowanego Chrystusa, choć neurotyczna natura Woyzecka, która nikogo nie jest w stanie zbawić, przypomina raczej Antychrysta. W scenie z Andrzejem (Marcin Kalisz) tytułowy bohater słyszy obłąkańcze głosy, a w ich nasłuchiwaniu i wywoływaniu pomaga mu jarzące się co rusz oświetlenie, które rozbłyskuje w oczach widza. Przedstawienie nasycone jest dźwiękami z pogranicza Audio Artu. Odgłosy wytwarzane są przez samych aktorów, ponieważ podłoga jest naszpikowana mikrofonami - kroki, stuki i uderzenia kłują w uszy, w ten sposób przekazując lękowe stany postaci. Istotne są też rytmy, wytwarzane przez charakterystyczne ruchy bohaterów, zwłaszcza klapiące buty Doktora. Zdarza się też, że rytmy przechodzą od jednej postaci do drugiej, przekazując w ten sposób energetyczne napięcie w scenie. Spektakl jest zlepkiem pięknych plastycznie scen, urozmaiconych dodatkowymi efektami, ale pod walorami estetycznymi nic się nie skrywa. Neurotyczna osobowość scenicznych postaci myli w brochowskim duchu kwestie etyczne z estetycznymi, uciekając w ten sposób przed rzeczywistością, popadając w kicz.

Forma dramatyczna utworu Büchnera, choć nieco zmodyfikowana, znajduje jednak odzwierciedlenie w krakowskiej inscenizacji. Fragmentaryczna struktura utworu wydobywa sens z zatrzymanej i zaakcentowanej chwili, a nie z dynamicznie rozwijającej się akcji. Stąd całość spektaklu przypomina raczej luźno ze sobą zespolone kadry filmu niż zwartą fabularną linię. Zabieg ten stosuje się dla wydobycia z fabuły tych niosących sens chwil, w których postacie są uwikłane w sieć relacji rodzinnych, społecznych czy historycznych. Z racji tego, że dzieło Grzegorzka utrzymane jest w poetyce kiczu, reżyser wydobywa z utworu Büchnera jedynie walory estetyczne. Dlatego zamiast akcentowania fabuły następuje celebrowanie chwili, przy możliwie najdłuższym rozciągnięciu i podkreśleniu tych aspektów przedstawienia.

Nie inaczej sytuacja wygląda przy ostatniej scenie - zabójstwa. Przy odsłoniętych patchworkowych zasłonach w głębi sceny siedzi Woyzeck z Marią (Marta Nieradkiewicz) i bawią się zwiniętą w wałek ochronną folią bąbelkową. Komiczna z początku scena kończy się tragicznie. Woyzeck przykrywa Marię taśmą i dusi ją. A następnie popełnia samobójstwo. Całość opatrzona zostaje epilogiem wygłoszonym przez Obłąkanego Karola - jest to ten sam tekst, którym postać rozpoczyna przedstawienie, z tym że kokoszka z bajki zabija większą ilość dzieci. Opowieść jako rama spektaklu infantylizuje tragiczne zdarzenie. Poprzez przywołanie okrutnej dziecięcej wyliczanki - na początku i na końcu spektaklu - Grzegorzek odpowiada widzowi, że źródło zła leży w ludzkiej naturze. Jednak postawa Woyzecka kwestionuje tę tezę, wskazując, że przyczyną zabójstwa jest stan psychiczny postaci. To chyba niekonsekwencja reżysera, a w przedstawieniu brak struktury głębokiej, która wyjaśniałaby mechanizmy działania bohatera.

Silna estetyzacja inscenizacji to wynik neurotycznej osobowości wykreowanych postaci i zastosowania estetyki kiczu. Reżyser poprzez umieszczenie wydarzeń w zakładzie dla obłąkanych trafia w sedno kiczu, ponieważ neurotyczna osobowość Woyzecka usprawiedliwia jego czyn i tym samym nie pozwala widzowi krytycznie ocenić zachowania bohatera. Pytanie o źródło zła traci znaczenie, bo nie można moralnie ocenić obłąkanej postaci. Choroba psychiczna w tym wypadku stała się kiczem, zaciemniającym prawdziwe powody bycia zbrodniarzem.



Daria Kubisiak
Teatr - pismo
29 kwietnia 2014
Spektakle
Woyzeck