Expanded opera?

Treliński znów rozsadza scenę. Po latach wraca do opery Karola Szymanowskiego, proponując widzom kolejną inscenizację Króla Rogera. Wraz z nią oczywiście – jak na Mariusz Trelińskiego przystało – także i nową interpretację utworu.

Tym razem realizuje monochromatyczny spektakl, opowiadający o upadku człowieka w chwili jego największego powodzenia. Podobnie jak zazwyczaj, wprowadza widza w pozornie prozaiczny świat klasy wyższej, który stopniowo ulega destabilizacji i wewnętrznej degrengoladzie. Korporacyjny ład pierwszego aktu, którego sztafaż wykorzystał Treliński we współpracy ze scenografem Borysem Kudličką, bardzo szybko przeradza się w arenę fantasmagorycznych rytuałów. Ciemny koloryt ekskluzywnej biurowej przestrzeni zaś, równie gwałtownie ustępuje miejsca mrocznej estetyce filmowego gore. Treliński penetruje przy tym psychikę bohatera, wchodząc coraz to bardziej w głąb jego podświadomości. Król Roger staje się tym samym kolejną wariacją reżysera na temat lęków człowieka i targającym jego trzewiami bojem dobra i zła, wolności i zniewolenia, rozwagi i namiętności.

W drugiej części spektaklu otwiera się przed widzem znacznie odmienna sceneria, utrzymana w minimalistycznej konwencji rodem z science-fiction. Treliński jak zawsze z wirtuozerią i filmową świadomością realizuje bowiem operowe widowisko, brutalnie ale z godną podziwu konsekwencją wyabstrahowując je poza przynależnemu mu epokowy kontekst. To formalne rozszczepienie jest jednak stałym wyznacznikiem stylu Trelińskiego. W tym wypadku wraz z Kudličką uwięził scenografię operową w monumentalnej instalacji video, która wciąga widza w czarno-białą wibrującą otchłań. Niestety towarzysząca jej kosmogoniczna symbolika przesadnie dominuje nad bohaterami oraz rozwijającą się w pierwszym akcie mroczną opowieścią. Wizualne rozbuchanie nadwyrężyło historię opartą na libretcie Iwaszkiewicza, a pokusa interpretacyjnej przesady – której nie pierwszy już zresztą raz ulega Treliński – tym razem okazała się być szczególnie niebezpieczna.

Szczęśliwie jednak „choroba na kino" doskwiera reżyserowi nieprzerwanie. W wywiadzie sprzed kilku lat zaznaczał, że wreszcie z powodzeniem nauczył się stosować w operze montaż, za którym szczególnie tęsknił od momentu porzucenia kina dla teatru. Wspomniał jednak o kolejnym nurtującym go braku – zbliżeniu. Chciałby móc wyławiać ze sceny pojedyncze detale oraz akcentować twarze bohaterów i malujący się na nich wachlarz – tak istotnych dla niego – wrażeń i emocji. W Królu Rogerze zdaje się poczynać próby w tym kierunku. Scena otwierająca rozpoczyna się bowiem projekcją video, ukazującą sylwetkę węża, pełznącego w stronę śpiącego mężczyzny. Obrazy gada przerywane są ujęciami na twarz, nogi i dłonie śniącego bohatera, którego postać faktycznie widoczna jest w głębi przycienionej sceny. Widziane na projekcji wśliźnięcie się węża do rękawa jego marynarki budzi mężczyznę, który z krzykiem wyłania się widzom z ciemności. To szczególne rozszerzenie trójwymiarowej przestrzeni, z jednej strony żongluje uwagą odbiorcy, z drugiej – pozwala mu na wirtualne zbliżenie się do oddalonej na deskach teatru postaci.

Tym samym Król Roger zdaje się jeszcze bardziej wymykać konwencjonalnym regułom, przekraczając – zdawałoby się nieprzekraczalne – ograniczenia ram scenicznych. Treliński realizuje hybrydyczne widowisko z pogranicza muzycznego spektaklu i multimedialnego expanded cinema,, znanego choćby z eksperymentów brytyjskiego reżysera Petera Greenawaya (projekt Writing on water, 2005). Intensywne nadpisywanie przestrzeni teatralnej skutkuje ostatecznie znanym widzowi z kinowych seansów filmowych, doświadczeniem immersyjności.

Nowa wersja opery Szymanowskiego wymyka się łatwym interpretacjom, w tym wypadku jednak w związku ze zbyt enigmatyczną siecią nawiązań i symboli. Mimo to śledzący twórczość Trelińskiego z pewnością dostrzegą w niej kolejną ekstrawagancką odsłonę jego medialno-filmowych inspiracji. Ten osobliwy mariaż gatunkowy mógłby jednak zniechęcić odbiorcę nieznającego wcześniejszych, niekiedy bardziej subtelnych inscenizacji reżysera. Dlatego też tym, dla których nowy Król Roger miałby być pierwszym spotkaniem z twórczością Mariusza Trelińskiego, polecam pozostać w domu.



Dominika Zielińska
Dziennik Teatralny Warszawa
7 grudnia 2018
Spektakle
Król Roger