Fake newsy rządzą (antycznym) światem

Jak z niedojrzałego władcy zrobić paranoicznego despotę? Ingmar Villqist zaprasza na plan filmu o Kaliguli, odsłaniając mechanizmy brudnej polityki i tragizm jednostki stłamszonej przez spiski.

Warto rozmawiać. Warto zadawać pytania. Zwłaszcza, jeśli chodzi o perwersyjnego szaleńca, który miał mordować, urządzać orgie i spółkować z własną siostrą. Historyk zaproszony do studia telewizyjnego, co prawda niewiele wyjaśni. Czas antenowy kosztuje, a przecież trzeba obowiązkowo wspomnieć o Neronie, mordowanych chrześcijanach i Henryku Sienkiewiczu - prawdziwym patriocie. W końcu jesteśmy w telewizji. Tu się zadaje pytania, a nie udziela odpowiedzi. Ale ciekawość osób zaintrygowanych zagadką "zboczonego cesarza" zostanie zaspokojona. Muszą tylko poczekać na koniec programu. Zaraz potem startuje ta "właściwa audycja". Czyli trwający ponad 3 godziny reportaż z planu filmu, który mitycznego władcę przedstawi w mało znanym świetle. To jak? Zostajecie czy przełączacie się na inny kanał?

To nie jest teatr

Krótką inscenizacją talk-show zatytułowanego "Warto zadawać pytania", otwiera swoje najnowsze przedstawienie Jarosław Świerszcz alias Ingmar Villqist. Chorzowski dramaturg i reżyser zasłynął sztukami na miarę obranego pseudonimu , serwując emanujące bergmanowskim chłodem wiwisekcje ludzkich postaw, uczuć, lęków. "Cesarz Kaligula" jawi się na ich tle dziełem mniej ascetycznym. Nie tylko dlatego, iż autor poddaje rewizji autentyczną postać historyczną. Obok perspektywy dziejowej, równie istotna jest tu bowiem warstwa meta-narracyjna.

Napisany i wyreżyserowany przez Villqista "Cesarz Kaligula" stanowi zatem swoistą "sztukę w sztuce". I nie chodzi bynajmniej o wspomniane intro talk-show przedrzeźniającym "Warto rozmawiać" Jana Pospieszalskiego. Swą opowieść o antycznym władcy, Villqist zamyka w nawiasie filmowej produkcji. Ów "reportaż z planu" to odgrywane przez aktorów sceny z życia tytułowego władcy, które co chwilę przerywają komendy z megafonu. To nie jest teatr - słyszą na castingu potencjalni odtwórcy ról. I rzeczywiście. Trwającą 240 minut inscenizację wypełniają krótkie, "nieteatralne" epizody. Gdy już się wydaje, że obsada przejdzie na tryb "szekspirowski", jest cięcie i przejście do kolejnej części scenariusza. Albo "migawka" zza kulis planu. To pomieszanie akcji antycznej z filmową (nie mówiąc o klamrze telewizyjnej) może dezorientować. A jednak Villqist nie stosuje tego zabiegu wyłącznie dla formalnej zabawy.

Rzymski celebryta

Sztuka wystawiana w krakowskim Teatrze Bagatela dotyczy postaci szczególnie medialnej. Tytułowy Kaligula to modelowa figura historycznego despoty i zarazem przykład niezrównoważonej jednostki z pociągiem do wszelkich wynaturzeń. Tak portretował go np. Tinto Brass w skandalizującym, quasi-pornograficznym filmie z 1980 roku. Czarna legenda dobrze się sprzedaje, ale ma raczej mało wspólnego z prawdą historyczną. Villqist kreśli odmienny wizerunek cesarza. Podkreślając, iż interesują go inne źródła niż podania współczesnych władcy kronikarzy, bardzo mu nieprzychylnych i piszących o nim w tendencyjny sposób.

"Cesarz Kaligula" to także cierpki komentarz do medialnej pogoni za sensacją i banalizacji przeszłości przez popkulturę. Villqist ciągle podkreśla umowność antycznego świata. Aby widz nie miał wątpliwości, iż ogląda "marny film". Renomowany reżyser Oscar wyręcza się mało doświadczonym asystentem, a ostatnie słowo w kwestiach obsadowych ma tutaj zaprzyjaźniona i rozkapryszona aktorka.

Fabrykacja despoty

Rozdźwięk między tragedią tytułowej postaci a współczesnymi realiami jest więc zamierzony. Ba, kreuje chyba kluczowe dla przekazu "Cesarza Kaliguli" napięcie. Im mocniej Villqist demaskuje "czarny PR" doby antyku, tym bardziej banalna jawi się rzeczywistość filmowej atrapy. Nie wszystkich przekonają owe przeskoki przestrzenno-czasowe. Bo też materiał, który Villqist zgromadził o Kaliguli, wystarczyłby spokojnie na bardziej jednorodne, skupione tylko na rzymskim świecie widowisko. Z kostiumami czy bez.

Villqist nie ujawnia przy tym jakiś nowych, szokujących faktów o Kaliguli. Obnaża natomiast mechanizmy, które wydają się niepokojąco znajome. Kazirodztwo, mordy, perwersje - wszystkie te doniesienia są niczym dzisiejsze "fake-newsy". Fabrykowane i powtarzane przez przeciwników politycznych zyskują status prawdy objawionej.

Porno na wyspie Capri

Reżyser pokazuje Kaligulę jako przewrażliwionego młodzieńca. Kogoś, komu zabito bliskich i kto był seksualnie wykorzystywany przez własnego dziadka. Kogoś, kto ukochał sztukę i poezję, a musiał wikłać się w politykę i rządzić czyhającymi na jego życie senatorami. Wreszcie kogoś, kogo wyhodowano na szaleńca - drogą pochlebstw, manipulacji, fałszywej uległości.

W spektaklu Villqista nie uświadczy się zatem kazirodztwa (siostra była dla cesarza jedyną bliską osobą, a nie kochanką), ani też libertyńskich orgii (wielki dom publiczny powstaje dla poniżenia senatorów, a nie z hedonistycznych potrzeb). Ale i bez tego "Cesarz Kaligula" jest drastycznym materiałem. Tyberiusz został przedstawiony jako szef wytwórni filmów porno, kręconych na wyspie Capri. Senatorską wizytę u Kaliguli, z propozycją wojennej krucjaty, wieńczy sadystyczna gra w "żołnierza". Śmierć tytułowego bohatera przypomina zaś "cichą" mafijną egzekucję. Nie inaczej jak mafia (ta z filmów hollywoodzkich), są przedstawieni przeciwnicy Kaliguli. To towarzystwo "kolesi" w garniturach, które kręci lewe interesy i chce jak najprędzej pozbyć się młodego władcy - idealisty.

Podwójne maskowanie

Biografia Kaliguli jest u Villqista rozpięta między jednostkową intymnością a życiem publicznym. Aż prosi się o wyjście poza prowizorkę planu filmowego. Trochę szkoda więc, iż inscenizacja została ograniczona do wąskiej przestrzeni teatralnego foyer Sceny przy Sarego 7. Ciągłe wchodzenie i wychodzenie aktorów narzuca pewien rytm, ale zbyt mała powierzchnia sceniczna momentami przeszkadza w odbiorze. Oczywiście "to tylko film", o czym nie daje o zapomnieć choćby obecność kamery filmującej bohaterów. Lecz przy tak spektakularnej dziejowo tematyce przydałaby się jakaś większa oprawa scenograficzna i przestrzenna.

Ograniczona sceneria na szczęście nie ma większego wpływu na aktorskie kreacje. Trzeba przyznać, iż Villqist przewrotnie podszedł do tego aspektu przedstawienia. Występy odtwórców antycznych bohaterów to swoiste "podwójne maskowanie". Aktorzy grają aktorów, którzy grają postaci. Tak jak w przypadku dwubiegunowej kreacji Urszuli Grabowskiej. Jako żona bohatera - Caesonia, jest posągowa, wzniosła, pełna emfazy (sekwencja wyobrażanego lotu z Kaligulą nad miastem), ale jako Bardzo znana aktorka - już karykaturalna, po celebrycku przerysowana.

Cesarz razy dwa

Jeśli mowa o tytułowej roli, spektakl trafia na afisz z wymienną obsadą. Ciekawy eksperyment, gdyż Michała Kościuka i Mateusza Bieryta dzieli ponad 10 lat różnicy. Musiało to zaowocować różnym podejściem do kreowanej postaci. Na piątkowej premierze w Kaligulę wcielił się Bieryt. Jego cesarz był "hipsterski", dandysowaty, ale też zagubiony niczym dziecko we mgle. 24-letni aktor niewątpliwie znalazł własny pomysł na postać. Nawet, jeśli chwilami manieryczny, to będący w kontrze do potocznych wyobrażeń o Kaliguli.

W sztuce Villqista znalazły się też godne uwagi, wyraziste role drugoplanowe. Rewelacyjnie wypada Paweł Sanakiewicz - jako podstarzały erotoman Tyberiusz, który powoli odsłania okrutne oblicze, ale też jako cyniczny senator knujący przeciwko Kaliguli. W pamięć zapadają również: przebiegły Cherea, kreowany przez Annę Rokitę (grającą ponadto pocieszny epizod asystentki) oraz wcielający się w oddanego cesarzowi Makrona Jakub Bohosiewicz. No i jest Piotr Urbaniak, który, w zastępstwie, pełni obowiązki gospodarza talk-show. Warto dalej zadawać pytania. I warto rozmawiać o Kaliguli. Proszę nie zmieniać kanału.

Premiera spektaklu odbyła się 17 marca.



Łukasz Badula
kulturaonline.pl
1 kwietnia 2017
Spektakle
Cesarz Kaligula