Farsa, która nie wszystkich bawi

Najnowszy spektakl Teatru Nowego im. Kazimierza Dejmka w Łodzi skłania do kolejnych, negatywnych ocen. Farsa pozbawiona elementów humorystycznych, banalna fabuła oraz infantylna scenografia złożyły się na wyjątkowo nieudaną produkcję.

Na scenie łódzkiego teatru prezentowana jest farsa autorstwa Raya Cooneya i Johna Chapmana. Duet zawarł w niej historię Thimothy'ego Westerby, właściciela agencji reklamowej. Mężczyzna przygotowuje się do realizacji ważnej kampanii dla firmy zajmującej się szyciem damskiej bielizny. Stres związany z zawodowym wyzwaniem potęguje zbliżający się wielkimi krokami ślub córki – Judy, a także narastająca stagnacja w relacjach z żoną. Niefortunny wypadek sprawia, że na kilkanaście minut przed planowaną ceremonią mężczyzna zaczyna widzieć i co gorsza rozmawiać z pięknością rodem z lat dwudziestych ubiegłego stulecia, której nie widzi nikt inny.

W farsie jako gatunku teatralnym nie należy spodziewać się realistycznych czy logicznych wydarzeń, nie takie zadanie ma realizować to widowisko. Inscenizacje tego typu mają przede wszystkim śmieszyć. Niestety widzowie oczekujący rozrywki i dużej dawki humoru będą rozczarowani. Spektakl dłuży się potwornie, anachroniczny tekst, nieśmieszne dowcipy i banalna scenografia wywołują jedynie irytację widzów. Bohaterowie nie zmieniają się pod wpływem kolejnych absurdalnych sytuacji, zaczynają jedynie wyraziściej gestykulować. Statyczna i nudna scenografia autorstwa Rafała Waltenbergera zdecydowanie nie pomaga w utrzymaniu uwagi w podążaniu za akcją sceniczną. Wpisany w fabułę spektaklu problem, dotyczący akceptacji przedmałżeńskiego seksu dwojga dorosłych ludzi, wydaje się być wręcz kuriozalnie staroświecki. Obawiam się, że zawarte w tym przedstawieniu archaizmy nie pozyskają uwagi ani życzliwości widowni.

Przedstawienie próbują ratować aktorzy, choć ich wysiłki nie przynoszą wyraźnego efektu. Paweł Audykowski w roli Thimothy'ego jest rozczulająco nieporadny, niestety z biegiem akcji jego ślamazarność staje się wręcz nieznośna. Lucyna Szkierok – wcielająca się w rolę uroczego wytworu wyobraźni – nadrabia braki w charakterze swojej postaci uśmiechem oraz tańcem. Agnieszka Korzeniowska jako zdenerwowana żona Thimothy'ego swoją grą nie przekonuje w ogóle. Jedynie Bartosz Turzyński wydaje się odnajdywać w roli przyjaciela i wspólnika głównego bohatera, sceny z jego udziałem są najśmieszniejsze. Może dlatego, że kwestie wygłaszane przez tę postać nie ucierpiały podczas przekładu autorstwa Elżbiety Woźniak.

Reklamowanie inscenizacji jako „pełnego wdzięku, błyskotliwego widowiska, z zaskakującymi zwrotami akcji, przezabawnymi sytuacjami, nasyconymi angielskim humorem dialogami, a wszystko przeplatane aranżacjami nieśmiertelnych przebojów z lat 20. i 30. XX wieku" jest działaniem zdecydowanie na wyrost. Dynamicznych zwrotów akcji brak, dowcipów również, zwłaszcza tych błyskotliwych. Kilka powtarzających się tanecznych kroków i szpagaty wykonywane na scenie dowodzą jedynie fizycznej sprawności aktorów. Określanie tego typu elementów mianem choreografii wydaje się być dużą przesadą. Natomiast znikomy charakter muzyczny nie pozwala na nazywanie spektaklu komedią muzyczną. Oglądając „Czego nie widać" miałam nadzieję, że będzie to ostatnie tak bardzo nieudane przedstawienie Teatru Nowego im. Kazimierza Dejmka w Łodzi. Niestety „Ślubu nie będzie" zrealizowano, zaś łódzki teatr zyskał kolejną dyskusyjną pozycję w swoim repertuarze.

Pytanie tylko, czy ten „zysk" faktycznie się opłaca?



Agata Białecka
Dziennik Teatralny Łódź
3 lutego 2018
Spektakle
Ślubu nie będzie
Portrety
Paweł Pitera