Fatum "Damy Pikowej"

W Teatrze Wielkim długo oczekiwany spektakl najważniejszego polskiego reżysera operowego. Mariusz Treliński, dyrektor artystyczny Teatru Wielkiego - Opery Narodowej w Warszawie i absolwent naszej "Filmówki", po raz pierwszy reżyseruje w Łodzi.

"Dama Pikowa" to koprodukcja Teatru Wielkiego i Opery Narodowej z Izraela. Planowane były trzy premiery spektaklu (z różną obsadą), ale przez wypadki losowe i żałobę narodową zobaczymy "Damę Pikową" tylko raz - dzisiaj wieczorem. Jutro dekoracje zostaną załadowane na statek i popłyną do Izraela. Kolejna szansa, żeby zobaczyć "Damę Pikową" w Łodzi, dopiero we wrześniu.

Rozmowa z Mariuszem Trelińskim 

Joanna Rybus: Jest Pan uzależniony od "Damy Pikowej"?

Mariusz Treliński: Jestem uzależniony od sztuki w ogóle, jakkolwiek pretensjonalnie by to nie brzmiało. Dokładniej od momentu, kiedy skończyłem 15 lat i z grupą przyjaciół zaczęliśmy robić krótkie etiudy. Umówiliśmy się z polonistką, że zamiast wypracowań będziemy mogli przynosić filmy. Już wtedy robiłem coś, co jest treścią mojego życia. Od "Damy Pikowej" uzależniony nie jestem. Robiłem ją już kilka razy, to prawda. Ale wiele moich spektakli jest powtarzanych, choćby "Don Giovanni" czy "Madame Butterfly". W operze spektakle - zwłaszcza udane - jeżdżą po świecie.

Powiedział Pan kiedyś, że "to utwory nas wybierają, stając się tak gorące, że trzeba je zrobić". Czy "Dama Pikowa" wciąż parzy, skoro zrealizował ją Pan w Berlinie, Warszawie, a teraz w Łodzi?

- Lubię ten utwór z paru powodów. To najpiękniejsza opera Czajkowskiego. Bardzo dojrzała. Od lat bardzo cenię kulturę rosyjską. Począwszy od dziecięcych fascynacji Dostojewskim, przez pełniejszą i bardziej wyrafinowaną literaturę Nabokova. Przyznam, że z wielką radością wracam do Petersburga, w którym zrealizowałem już cztery produkcje. To była piękna praca i duże wyzwanie. Poza tym nauczyłem się tam raz jeszcze języka rosyjskiego, którego oczywiście, jak wszyscy Polacy, nienawidziłem w szkole, bo był to język ciemiężców. W "Damie Pikowej" jest wiele z Dostojewskiego, zwłaszcza ze "Zbrodni i kary": doprowadzony do obłędu intelektualista staje nad przepaścią i morduje staruchę nożem. To jest świat, który wydaje mi się bliski. Może dlatego, że Polska jest na tyle niedaleko Rosji, że ją rozumiemy?

O czym jest "Dama Pikowa"?

- To opowieść o człowieku owładniętym manią rozwiązania pewnej zagadki. Herman - bo tak nazywa się główny bohater - wpada w szpony hazardu. Hazard to coś, co nami włada, czemu przypisujemy cechy ponadludzkie. Wszyscy wiemy, co to znaczy być uzależnionym. Człowiek jest piękny, wykształcony i wyrafinowany, i nagle jakiś rodzaj obsesji powoduje, że zaczyna podążać zupełnie inną ścieżką. Rujnuje swoje życie, bo poddał się jednej myśli. Hermanowi nie chodzi o to, żeby zagrać i być bogatym. On chce za wszelką cenę rozwiązać zagadkę trzech kart. Te magiczne cyfry są dla niego kodem do szczęścia, który ma mu otworzyć wrota do innego wymiaru. To dużo więcej niż pieniądze. To kamień alchemiczny. Postacią, która podobno znała wcześniej tę tajemnicę, jest Hrabina, tytułowa Dama Pikowa. Pik to kolor czarny, któremu przypisuje się cechy diabelskie. Każdy może w "Damę Pikową" wpisać swoją historię. Jedni zobaczą tu opowieść o demonie, a inni świadectwo realistycznego uzależnienia. Cały czas mówimy tu o obsesji, ciemności, o tym wszystkim, co nie pozwala się oderwać od stołu gry i co całkowicie włada naszym istnieniem. Historia mroczna, mająca w sobie ogromną tajemnicę. Stąd może to nieszczęście, które towarzyszy temu utworowi.

Nieszczęście?

- Nie jestem przesądny, ale są sztuki, które dotykają ciemności i których się obawiamy. Przez żarty i anegdoty otrzymują aurę spektakli fatalistycznych. Podobnie jest z "Damą Pikową". Legenda głosi, że ta opera, podobnie jak "Makbet" w teatrze dramatycznym, przynosi nieszczęście zarówno budynkowi, w którym jest realizowana, jak i jego twórcom. Mieliśmy już całą serię wypadków przy tworzeniu w Łodzi tej opery. Choroba jednego śpiewaka, złamana noga drugiego. A u mnie w domu pękło w tym czasie akwarium.

W Berlinie "Herman był widziany oczami Hermana", w Warszawie "Herman widziany oczami Hrabiny". A w Łodzi?

- Oczami Hermana. Wracam do tego. Ale to jeszcze dalsza interpretacja, odmienna od berlińskiej. Jestem innym człowiekiem. Nauczyłem się patrzeć bardziej ironicznie na sztukę. Zmieniam cały akt drugi. Będzie zbudowany od podstaw. Inna formuła i budowa przestrzeni. Bardzo nie lubię swoich spektakli z przeszłości. Jeśli do nich wracam, to muszę w nich coś zmienić. Wiadomo, że muzyka w operze jest najważniejsza i tak naprawdę chodzi głównie o nią. Ale spektakl pokazywany dzisiaj musi być też widowiskiem. Patrząc na przedstawienie operowe trzy godziny, musimy przeżyć historię.

Odtwórcę głównej roli, Krzysztofa Bednarka, zaprosił Pan do współpracy w Izraelu.

- Partia Hermana jest niezwykle wymagająca. W Polsce może dwie osoby są w stanie jej podołać. Na świecie szuka się takich talentów. Ta rola musi być świetnie wyśpiewana, ale i doskonale wygrana. To bardzo trudna psychologicznie postać. Herman jest nieustannie rozdygotany emocjonalnie. Wokół niego są dwie kobiety: z jednej strony demoniczna i tajemnicza Dama Pikowa, o której mówi się, że zaślubiła szatana, z drugiej anielska i przepiękna Liza, kobieta, która jest dla niego szansą na czystość i odkupienie. Krzysztof Bednarek, z którym już współpracowałem i który jest śpiewakiem najwyższej klasy, potrafi oddać te emocje.

Skończył Pan łódzką "Filmówkę", ale po raz pierwszy będzie Pan reżyserował spektakl w Łodzi.

- Od czasu, kiedy odniosłem poważniejszy sukces, czyli od 2000 r., agenci zapełniają mój kalendarz na wiele lat do przodu, wedle zasad panujących na Zachodzie. W Polsce planuje się spektakle na pół roku wcześniej, a ja już teraz mam zapełniony kalendarz do 2015 r. Dlatego kiedy pojawiła się okazja, a "Damę Pikową" chciała zrealizować również Opera z Izraela, doszło do koprodukcji z Łodzią.

I jak to jest wrócić do Łodzi?

- Z tym miastem związane są najważniejsze momenty mojego życia. Ta cała euforia związana z nadzieją, że będzie się wielkim panem reżyserem, będzie się jeździło pięknym samochodem i kręciło filmy pokazywane na festiwalach w Cannes. Po powrocie tutaj jednak bardzo mi przykro, bo mam wrażenie, że w Łodzi czas się zatrzymał. W wielu miastach w Polsce widać rozkwit, ale Łódź zdaje się stać w miejscu, wszystko upadło. Mam wrażenie, że dzieje się tu coś niedobrego. To dla mnie bolesne, bo to miasto jest częścią mnie.



Joanna Rybus
Gazeta Wyborcza Łódź
21 kwietnia 2010
Spektakle
Dama Pikowa