Faza Delta czyli nasz senny Wszechświat Równoległy...

„(...)Śpij Demonie śpij, śnij Zmoro śnij, ześlij nasze ludzkie strachy w niebyt Nocy(...)". Czyli o tym, dlaczego język ruchu i muzyki jest najbardziej idealny do opowiedzenia przygód wiktoriańskiej jedenastolatki w karcianym świecie Czerwonej Księżnej...

Szczerze mówiąc, miałam pewne obawy prowadząc na „Alicję w krainie Czarów" moją przyszywaną jedenastoletnią chrześnicę. Czy wszystko zrozumie, zdekoduje, odczyta? Nigdy wcześniej przecież nie oglądała inscenizacji baletu i tańca ruchu; z taką wizją teatralną miała mieć styk po raz pierwszy. Zapomniawszy jednak o kwestii kardynalnej, dostałam „intelektualnie co moje za swoje":
„ Ależ ciociu, Alicję to ja przeczytałam już w drugiej klasie, jak chora byłam i mi się spodobała... Fajnie, że zobaczę w teatrze!"

Jak już ochłonęłam ze zwykłego zachwytu nad rezolutem i pędem do wiedzy tej Skrzatki Topólki, uświadomiłam w kwestii niecodzienności spektaklu, na który właśnie lekko zestresowane podróżujemy. Radość tym większa, iż Skrzatka odkryła, że muzyka będzie na żywo. „Lubię saksofon!" - stwierdziła, przekraczając ze mną próg lubelskiego Teatru im. H. Ch. Andersena sobotnim popołudniem 5 września 2015r.

Zwykle, wychodząc z Teatru, gdzieś w połowie schodów na skarpie, pytam sakramentalnie: „No i cóż Ci się moja panno podobało najbardziej...?". Tym razem pytanie nie padło – zwyczajnie nie zdążyło, bowiem moje młodsze alter ego wypaliło, iż dokładnie wszystko ją tam zachwyciło! W tej materii byłyśmy idealnie zgodne, a niezgorsze z nas wybredy teatralne. Opowiadając o tej inscenizacji, pozwolę sobie na pewien eksperyment: najpierw będzie o tym, co widać. Przede wszystkim ascetyzm, pomysłowość i wieloznaczność.

Scenografia w teatrze tańca i ruchu stawia przed realizatorami specyficzne zadanie. Zasadniczo być może, absolutnie nie ma prawa tłumić i hamować choreografii, nade wszystko byłaby idealna, jeśli zgrywałaby się z elementami głównymi : tancerzami, aktorami, muzyką, światłem. Dokładnie tak jest w wypadku „Alicji" i naprawdę wielka to zasługa Pink Steenvooorden oraz Einstein Design. Białe sofki (tapczaniki?) zarzucone poduszkami i kołderkami (pamiętajcie, że istotą świata Kota z Cheshire i Szalonego Kapelusznika jest senność na pograniczu nierzeczywistości...!), takież krzesło z wysokim oparciem (z którego Roma Drozdówna jako przekomicznie egzaltowana Biała Księżna czyta pozostałym Bytom Scenicznym „Alicję w Krainie Czarów" po... niderlandzku!): i tyle, wystarczy! Integralną częścią scenografii staje się światło, kolory jego plam, współgranie cieni, gra smugami. Dzięki geniuszowi oświetleniowców i inżyniera światła wyobraźnia i Dużych i Małych hula, hasa, ma pole do popisu, zabawa wprost nieograniczona!

Stevko Bush zza czarno – białych zębów pianina oraz Paul van Kemenade ze swoim magicznym saxem altowym stworzyli cudowną muzykę, która od pierwszego senno – zaspanego momentu tworzy klimat, wpada w ucho, przylepia się Człowiekowi (niezależnie od wieku i wzrostu tegoż!) do duszy, serca i uszu. Długo jeszcze potem snuje się, ociepla, nastraja ciepłem i radością – jest takim dźwiękowym Zajączkiem: złapać, oswoić, schować gdzieś w kąciku, stosować jako antydepresant kiedy szaro i źle...!

Pierwszy z moich zachwytów w tym spektaklu: kostiumy. Prze-praktyczne, kolorowe, zabawne, mięciutko – sennie – śliczne: sama bym u Wiktorii Czakon zamówiła taką suknię domową! Pozwalają na pełnię ruchów, ich płynność, jednocześnie podkreślają charakter tej historii, jej fantastyczność. No ale przecież projektowała je kostiumografka, która jest przede wszystkim tancerką. To się nazywa kostium intuicyjny, nie sądzicie...?! Jest i główna Bohaterka: Panna Sukienka Alicji: wiktoriańska, z bufkami, cała w różyczki, z dziewczęco – tiulową halką; taka pięknie staromodna, klasyczna. Owo cacko staje się przez swoją umowność Toposem, Fetyszem.

Wedle reżysera i choreografa Jacka Timmermansa Ona poprzez swoją odświętność, niecodzienność, inność odmienia ludzi... Jednak każdy medal ma dwie strony: poprzez przymierzenie, włożenie Panny Sukienki każdy jej obecny posiadacz staje się nowy, obcy, niejako nieznany dla reszty swoich towarzyszy. Jest izolowany, doznaje nieufności, traci spokój i poczucie bezpieczeństwa (przeżywając w zamian niesamowite przygody, doznając całego wachlarza uczuć, na moment stając się dzielniejszy, odważniejszy, mądrzejszy!). Czasem Mentalna Sukienka Alicji staje się pomostem do naszego wnętrza, kiedy trzeba coś uładzić, rozsupłać, uporządkować... Dzięki swemu wieloletniemu doświadczeniu tancerza, choreografa, reżysera i szefa renomowanego teatru De Stilte (ukierunkowanego na tworzenie spektakli tańca i ruchu dla młodzieży) Jack Timmermans stworzył inscenizację wieloraką, bogatą, perfekcyjnie dopracowaną i wymyśloną co do szczegółu. Przy tym niejednoznaczną, pozostawiającą duży margines dla widza, jego inteligencji i wyobraźni (niezależnie od wieku tegoż i jego bagażu życiowego!). Bawimy się jak dzieciaki w rebusy, zgadywanki, odkrywanie kolejnych etapów podróży Alicji; jednocześnie całe stado ważnych rzeczy i podtekstów sączy nam się do duszy i serca – mimowolnie, tak po drodze... Właśnie za to kocham ten spektakl: bawi, prowokuje, intryguje, zachwyca... Dziękuję!



Anna Rzepa-Wertmann
Dziennik Teatralny Lublin
7 września 2015
Portrety
Jack Timmermans