Festiwal festiwali

Toruńskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora, jako że pokazują spektakle wcześniej nagrodzone już na innych festiwalach, zawsze prezentowały bardzo wysoki poziom artystyczny. W tym roku jednak przeszły pod tym względem wszelkie oczekiwania. Konkurencja bowiem rośnie. Po trosze stąd, że coraz więcej aktorów nie jest etatowo związanych z żadnym teatrem, nie mając tym samym szansy realizowania się w jakimś stałym zespole, a po trosze dlatego, że w teatrach powstaje coraz więcej przedstawień reżyserskich, w których aktor stanowi tylko jeden z elementów inscenizacji i nie czuje się do końca spełniony.

Tak czy owak z roku na rok nagradzane we Wrocławiu czy w Słupsku monodramy są coraz ciekawsze i bardziej ambitne artystycznie. A najbardziej korzysta na tym publiczność toruńska. Ogląda najwybitniejsze. Nawet jeśli to prezent pomysłodawcy i organizatora całej imprezy, Wiesława Gerasa, dla miasta, z którego się wywodzi i w którym niegdyś powołał do życia Ogólnopolski Festiwal Teatrów Jednego Aktora, który potem zabrał z sobą do Wrocławia, to chylę kapelusza przed taką "prywatą". Oby wszyscy wyjątkowi ludzie, opuściwszy swoje rodzinne miasta, tak im się po latach odwdzięczali.

No bo jestem pełna zachwytu dla tego, co w ciągu festiwalowego weekendu w Baju Pomorskim pokazano.

Już pierwszego dnia Bartosz Zaczykiewicz zaprezentował interesującą interpretację fragmentów "Ferdydurke" Gombrowicza. A potem robiło się coraz ciekawiej. Spektakle bowiem nie tylko poruszały różnorodne tematy, ale przede wszystkim pokazały szeroki wachlarz możliwości zainscenizowania monodramu. Nie było dwóch przedstawień podobnych.

Bardzo trudnym, bo wymagającym od widza ogromnej erudycji i koncentracji był spektakl Marcina Bikowskiego "Bacon" [na zdjęciu], według scenariusza i w reżyserii Marcina Bartnikowskiego, w oprawie plastycznej Marcina Bikowskiego, opowiadający o życiu irlandzkiego malarza m. in. przez pryzmat jego twórczości. Wiele tu np. masek zniekształconych twarzy postaci z jego obrazów. To teatr formy, w którym każdy przedmiot jest symbolem niosącym bardzo znaczący przekaz. Spektakl gęsty od aluzji literackich, a w dużej mierze nawet skonstruowany na poematach Eliota "Ziemia jałowa" i " Sweeney Agonistes". Wiele tu też wizualnych odwołań do szekspirowskiego "Tytusa Andronikusa". Bardzo makabrycznych i pięknych zarazem. Monodram zachwyca intelektualną głębią, harmonią estetyki i mistrzowską grą aktorską. Bikowski przekomarza się z widzem, nie pozwalając mu zajrzeć zbyt głęboko do wnętrza bohatera, jako że sam Bacon bardzo daleki był od ekstrawertyzmu. Aktor nie gra więc bohatera, a tylko go "pokazuje" za pomocą nieco przerysowanych zachowań.

Przeciwwagą dla tego przedstawienia był monodram Agnieszki Przepiórskiej "I będą święta" Piotra Rowickiego, w reżyserii Piotra Ratajczaka, w prosty sposób przekazujący emocje kobiety, która straciła męża w głośnej medialnie katastrofie lotniczej. W jej prywatny dramat wdzierają się środki masowego przekazu, urzędnicy, nasyłani odgórnie psychoterapeuci. Aktorka pokazuje kolejne stadia przeżywania tragedii. Na kanwie tych zdarzeń jej bohaterka dokonuje też analizy całego swego dotychczasowego życia, relacji z mężem, weryfikacji swojej roli w związku. Za rekwizyty służy jej tylko kilka zestawionych kartonów, które raz mogą być tapczanem, raz krzesłem, albo też cmentarną ławeczką, ciekawie ogrywane ubranie oraz zwój lampek na choinkę, w który na końcu przystraja się, dochodząc do wniosku, że za życia znaczącego męża jej rola w domu niewiele różniła się od przedmiotów. Obwieszona sznurem migających światełek staje więc pokornie w kącie, oczekując świąt. Ze względu na aktualną problematykę i psychologiczną prawdę, a także ciekawe środki aktorskie, przedstawienie trafiło do wszystkich.

Trudniej znów było rozwikływać postawy trzech różnych typów kobiet, które na podstawie artykułów prasowych stworzyła Małgorzata Sikorska- Miszczuk, a z dużym talentem i wdziękiem w monodramie "Takaja", do którego oprawę plastyczną przygotowała Maja Krupińska, przedstawiała na scenie Anna Skubik. Spora ilość rekwizytów, strojów i masek nieustannie ogrywanych przez aktorkę sprawiła, że widz mógł się trochę w przesłaniu samego słowa pogubić, choć wielkiej filozofii tu nie było. Za to znaków wizualnych morze!

Niezwykłym urokiem, żywiołowością i poczuciem humoru urzekła widzów Milka Zimkova w dwóch krótkich monodramach: "Dobry wieczór artyści" i "Bilet do nieba". Pierwszy to spowiedź młodej kobiety, która licząc na karierę aktorską, uległa oszustowi podającemu się za producenta filmowego. Tę smutną w zasadzie historię Zimkova opowiada w sposób nieprawdopodobnie komiczny, posługując się wyjątkową, jej tylko właściwą mimiką. Opowiada niejako mimochodem, niby to tracąc wątek, ale natychmiast do swej opowieści wraca. Podobny sposób narracji stosuje w drugim monodramie, nawiasem mówiąc opartym na jej własnym tekście pochodzącym z tomiku opowiadań "Pasła konie na betonie". I tu jest jeszcze lepsza! Bo i więcej jest komizmu zawartego w wiejskiej mentalności i obyczajowości. A przecież przezabawnie opowiadana przez matkę historia ciężarnej Paulinki, którą wydają za pierwszego lepszego, który godzi się uratować ją od hańby, dla dziewczyny z pewnością nie jest śmieszna. Inaczej, niż poszukiwanie zakopanego w sadzie bimbru. Sporo w tych monodramach prawdy o życiu pokazanej w bardzo specyficzny, właściwy tylko tej aktorce i tylko w tym spektaklu. Szkoda, że nie było tłumaczenia na ekranie, bo nawet najuważniejszym widzom sporo niuansów tego wybitnego przedstawienia umknęło.

Na bardzo ciekawej i głębokiej poezji Krystyny Miłobędzkiej oparła swój monodram o trudności zrozumienia człowieka przez człowieka "Doświadczane" w reżyserii Haliny Kubisz- Muły, Dominika Handzlik. Ogromna oszczędność środków, wielka dyscyplina gestów, rewelacyjne ogrywanie białej dziecięcej sukienki na tle otaczającej czerni i subtelna muzyczność przedstawienia sprawiły, że publiczność chłonęła wszelkie bodźce dochodzące ze sceny w niebywałym skupieniu.

Urzekającą, bardzo poetycką historię genialnego muzyka samouka, który urodził się na statku i tam porzucony przez rodziców spędził całe życie, ani na chwilę nie schodząc na ląd, opowiedział nam Mateusz Olszewski; historię znaną dzięki wspaniałemu tekstowi Alessandro Baricco, a zwłaszcza jego ekranizacji z roku 1998 "Człowiek legenda". Dzięki niebanalnym środkom aktorskim i inscenizacyjnym, bezpretensjonalnemu emploi a także ciekawej grze na saksofonie Olszewski magią swej opowieści uwiódł nie tylko toruńską publiczność, ale i jurorów ZASP, którzy przyznali mu nagrodę za kreację aktorską.

Trochę przekombinowany formalnie okazał się monodram "Shylock" Piotra Kondrata, w dużej mierze dzięki scenariuszowi Andrzeja Żurowskiego stworzonego na podstawie "Kupca Weneckiego" Szekspira i reżyserii Marcina Ehrlicha. Choć problem bardzo aktualny i żywy współcześnie, aktorstwo Kondrata ciekawe, nadmiar rekwizytów, ogrywanej przestrzeni i pauz osłabiały wymowę tekstu.

W spektaklu "Kredyt zaufania" Anety Wróbel-Wojtyszko, Iza Kała zaprezentowała festiwalowej publiczności nowy, ciekawy gatunek sztuki scenicznej przypominający nieco kabaret, ale w znacznie większej mierze oparty na dużej interakcji z publicznością; zrodzony w Ameryce i nazwany stand- up. Bohaterką spektaklu jest przeciętna młoda kobieta. Kosmetyczka. Opowiada o codziennych, banalnych w gruncie rzeczy sprawach, ale z jaką dozą ekspresji i czaru ona to robi! Jak dynamicznie! Aktorka od pierwszej chwili zawładnęła widownią, która skwapliwie wykonywała wszystkie jej polecenia, integrowała się z "współoglądaczami", którzy tu stali się niespodziewanie dla samych siebie współtwórcami, czującymi odpowiedzialność za ostateczny efekt wszelkich działań w trakcie trwania przedstawienia. To była niemalże zbiorowa hipnoza! I dlatego publiczność przyznała Izie Kale swoją nagrodę. I słusznie się stało, bo to niezwykle utalentowana aktorka!

Całość ujęta była w klamrę "pokazu mistrzów". O ile pierwszy z owych mistrzów, Andrzej Seweryn, prezentujący wiązankę jedenastu monologów wyjętych z tekstów Szekspira, Fredry, Moliera, Becketta i Słobodzianka, odebrałam li tylko, jako prezentację warsztatowych możliwości i charyzmatycznego oddziaływania na widza wielkiego artysty, o tyle zamykająca festiwal Joanna Szczepkowska zachwyciła mnie do utraty tchu, przede wszystkim głębią intelektualną i wysoce artystyczną formą przekazu. Aktorka nie tylko diametralnie odmiennymi środkami wykreowała przed widownią dwie skrajne mentalnie postaci, ale też w bardzo komiczny sposób przekazała wiele gorzkich refleksji na temat percepcji sztuki przez współczesnego odbiorcę, zjawisk społeczno-politycznych itp.



Anita Nowak
Teatr dla Was
28 listopada 2013