Festiwal Szekspirowski bez Złotego Yoricka. Podsumowanie

Festiwal Szekspirowski jest dla miłośników teatru jak ciasto, którego każdy kawałek ma smakować inaczej. Taka - bardzo bezpieczna - formuła imprezy została w tym roku przełamana wprowadzeniem nurtu offowego "Wkurzone na Szekspira" do głównego programu. Oprócz smakowitych bywały też "kawałki" mdłe lub zakalcowate. Podsumowujemy 22. Festiwal Szekspirowski.

Złoty Yorick w konfrontacji bez rozstrzygnięcia

Bardzo dobrze się stało, że wrócono do praktykowanego w ostatnich latach pomysłu na finał konkursu na najlepszą polską inscenizację dzieł dramatycznych oraz utworów inspirowanych dziełami Williama Szekspira. W tym roku zamiast trzech propozycji znalazły się w finale konkursu tylko dwa tytuły, skrajnie odmienne właściwie w każdym wymiarze, co nie ułatwiło jurorom (Jackowi Kopcińskiemu, Joannie Krakowskiej i Jackowi Wakarowi) wyboru tego lepszego. Dlatego też jurorzy ostatecznie odstąpili od wskazania laureata Złotego Yoricka, wręczając dwa równorzędne wyróżnienia. To mocno rozczarowujący werdykt, bo akurat w tym roku mieliśmy do czynienia z bardzo wysokim poziomem spektakli, a bywały lata, gdy Złoty Yorick wędrował do znacznie słabszych przedstawień niż oba znajdujące się w tegorocznym finale.

"Hamlet - Komentarz" Teatru Pieśń Kozła z Wrocławia nie jest adaptacją sztuki Szekspira, a jedynie dziełem inspirowanym nią - motywem skrytobójczej zbrodni na bracie Klaudiusza, mężu Gertrudy i ojcu Hamleta. Wszystko dzieje się dwa miesiące przed właściwą akcją "Hamleta". Kolejni bohaterowie - Hamlet, Duch Ojca, Gertruda, Klaudiusz, Ofelia - w następnych odsłonach, sprawiających wrażenie kolejnych zwrotek pieśni, odsłaniają nie tyle kulisy zdarzeń, co ujawniają swoje odczucia i emocje z nimi związane: leki, obawy, cierpienie, czy - jak w przypadku Ofelii - bezgraniczne poświęcenie wobec ojca podczas przechodzenia różnych stadiów żałoby.

W stosunku do poprzednich spektakli Teatru Pieśń Kozła - "Hamlet - Komentarz" w reżyserii Grzegorza Brala ma dużo bardziej rozbudowaną warstwę tekstualną i scenograficzną. Jego forma jest nierozerwalnie związana z polifonicznymi pieśniami i muzyczną harmonią (występom bohaterów towarzyszy śpiew całego 15-osobowego zespołu), które w spektaklu "Hamlet - Komentarz" przypominają partie chóru i operowe recytatywy. Jest tu miejsce na znaczące gesty (śpiew Hamleta do ojca przy pustym łóżku, przebicie mieczem "wyimaginowanego" Poloniusza, czy Ofelia z szyją przebitą z dwóch stron różą). Wszystko to prowadzone w doskonałym rytmie, połączone z perfekcyjną dyscypliną i charakterystyczną ascezą formy i symboliczną treścią w moim odczuciu składa się na najlepszy ze wszystkich spektakli Teatru Pieśni Kozła (dojrzalszy i bardziej rozbudowany niż świetne "Kroniki - obyczaj lamentacyjny" czy wstrząsająca "Lacrimosa"), wyznaczający dla tego teatru zupełnie nową jakość.

Z kolei "Makbet" Teatru Muzycznego Capitol [na zdjęciu] to drugi biegun teatralnego świata. Agata Duda-Gracz jest inscenizatorem-wizjonerem, panującym nad niemal każdym elementem powoływanego przez siebie w teatrze świata. Niemal zawsze jest autorką tekstu, a przy tym reżyserką, autorką scenografii i kostiumów. W "Makbecie" jest podobnie, z tym że jedna z kluczowych w jej twórczości płaszczyzn - tekst - tym razem pozostaje w oryginalnym brzmieniu, ulegając tylko nieznacznym skrótom. Już pierwszy rzut oka na scenę nie pozostawia złudzeń - skąpani we krwi, niezwykle malowniczy bohaterowie "Makbeta" znajdują się w piekle. To brudny, pełen grzechu i występku świat, w którym historia - jak się okazuje - zatacza koło. Nim jednak nastanie nowe, wcale nie lepsze, jak możemy podejrzewać, rozdanie, obserwujemy dramat ludzi nękanych, gwałconych, pozbawianych godności i mordowanych dla kaprysu władcy i z jego rozkazów.

Makbet uwięziony jest w kwadracie światła niczym w klatce. Wciąż siedzi na platformie podnoszącej się pod kątem 45 stopni w stronę widzów, po której poruszają się bohaterowie. Wielu z nich stacza się w dół, co symbolizuje upadek moralny, duchowy i wieczne potępienie. Jako ostatni w otchłań piekielną "spada" również tytułowy bohater. Nad światem góruje Hekate (świetna wokalnie, niemal operowa kreacja Emose Uhunmwangho) - splamiony krwią czarny Anioł Śmierci, mający do pomocy trzy diaboliczne Wiedźmy. Królobójstwo na Duncanie rozpoczyna okres mordów i wszechobecnego zła, które początkowo wydawało się związane tylko z trwającą wojną, jednak w "Makbecie" Dudy-Gracz nie ma czasu pokoju.

Imponuje potężna inscenizacyjna machina, którą sprawnie od pierwszych chwil włada reżyserka. Jednak pomysłów starcza jej właściwie na godzinę spektaklu trwającego 3,5 godziny. Oprócz monotonii problemem spektaklu są niewyraźni bohaterowie pierwszego planu - Makbet Cezarego Studniaka i Lady Makbet Magdaleny Kumorek. Znacznie lepiej wypada Banquo i Macduff, choć to tercet Wiedź (Helena Sujecka, Agnieszka Oryńska-Lesicka i Alicja Konarska) wraz ze wspomnianą Emose Uhunmwangho w roli Hekate grają tu główne role jako narzędzia zła i to z ich perspektywy Agata Duda-Gracz przybliża szekspirowską tragedię.

Zagraniczne perełki i rozczarowania

W Nurcie Głównym znalazło się ponadto aż 10 przedstawień, z czego sześć zagranicznych. Największe wrażenie na publiczności zrobił nieznany szerzej zespół Sardegna Teatro i Compagnia Teatropersona z Sardynii, który przedstawił "Makbeta" z perspektywy wiedźm - groteskowych psotnic, błaznów, kuglarzy, chochlików umiejętnie balansujących na granicy komiksowych gagów i swoją obecnością rozbijających patos pozostałych scen. Całość rozgrywa się w półmroku, w rwanym, ale precyzyjnie skonstruowanym rytmie pełnym męczącej ciszy i hałasu wywołanego waleniem w metalowe wrota (mocno wyróżniono wątek przybycia do pałacu Makbeta królewskich lordów tuż po zbrodni na królu) - zwiastowanie katastrofy, którą reżyser Alessandro Serra czyni tematem spektaklu. Nie ma też żadnej nadziei na zmianę - to Makbet ostatecznie triumfuje.

Dobrze znana z wizyt na Festiwalu Szekspirowskim Bea von Malchus tym razem opowiedziała w swoim wyjątkowym "one woman show" historię Elżbiety Tudor i Marii Stuart w spektaklu "Królowe", sięgając po biografie obu bohaterek od narodzin aż po śmierć, nie zapominając o ubarwieniu opowieści dowcipnymi nawiązaniami do naszych czasów. Siedząc na jednym obrotowym krześle von Malchus w dwie godziny z łatwością odmalowała kilkadziesiąt postaci, udowadniając, że najważniejszy do stworzenia dobrego spektaklu jest pomysł i jakość wykonania.

Ten pierwszy mieli Argentyńczycy z La Fiesta del Viejo przenosząc i uwspółcześniając "Króla Leara" do klubu "Polska", którego Lear jest właścicielem (w zamyśle reżysera Fernanda Ferrera to przedstawiciel polskiej emigracji). Akcja dzieje się w klubie, podczas imprezy urodzinowej Leara, który postanawia podzielić swój majątek pomiędzy trzy córki. Niestety, za pomysłem na spektakl, nie idzie w parze wykonanie, bo przez dwie godziny aktorzy serwują nam średniej jakości argentyńską operę mydlaną, pełną udawanej przemocy i rozmaitych konfliktów w rodzinie oraz gangsterskich porachunków.

Teatralną jakość i pomysł mieli natomiast twórcy szalonego komediowego "Snu nocy letniej" z Mostaghel Theatre z Teheranu, stolicy Iranu. To baśniowa wersja sztuki Szekspira, nawiązująca dowcipem i kreacją bohaterów do filmu "Asterix i Obelix kontra Cezar", z niezwykle efektownymi kreacjami Tytanii i Oberona oraz przezabawnym Pukiem. Dzięki zestawowi trampolin bohaterowie błyskawicznie mogą zniknąć ze sceny wskakując do dziury oraz zeskoczyć na scenę z góry - wartka akcja w połączeniu z dowcipem i dobrą grą aktorską dają lekką, bezpretensjonalną komedię i jedną z ciekawszych propozycji festiwalu.

Zestaw przedstawień zagranicznych uzupełniają dwa spektakle, budzące największe (oprócz tych rywalizujących o Złotego Yorika) emocje. Oba też zostały wyreżyserowane przez polskich reżyserów. W przypadku "Snu nocy letniej" z Freiburg Theater w reżyserii Eweliny Marciniak spodziewać się można było odważnego i dopracowanego wizualnie spektaklu. I taki jest jej "Sen nocy letniej", w którym nie brakuje epatowania nagością, orgii czy niezwykle plastycznych scen, z kluczową, inspirowaną "Narodzinami Wenus" Sandra Boticellego na czele. Wszechobecną nagość sprowadzono tu do roli kostiumu.

Ewelina Marciniak spektakl poświęca kwestii wolności i zniewolenia kobiet, które (jak "ubrana" tylko w swój warkocz Tytania lub traktowane skrajnie przedmiotowo Hermia i Helena) stają się po prostu zabawkami w rękach mężczyzn. Pożądanie, seks i erotyka przenikają się wzajemnie, co reżyserka wykorzystuje w każdej płaszczyźnie spektaklu - symbole waginalne (muszle) i falliczne ("ośle uszy" w wersji włochatego penisa) obserwujemy w wilgotnej, opływającej wodą przestrzeni (kapitalna scenografia Katarzyny Borkowskiej). Uprzedmiotowienie kobiety świetnie widać na przykładzie Hermii, której dziewiczość Tezeusz testuje obwąchując i zjadając prawdziwe włosy łonowe aktorki niczym wytrawny smakosz.

Właśnie systemowość kobiecego zniewolenia i społeczne przyzwolenie na traktowanie kobiet jako podległe mężczyźnie obiekty seksualne, w spektaklu Marciniak wybrzmiewają najmocniej. Nie udało się jednak tym przykryć płytkiego rozczytania sztuki w kluczu seksualnych zależności - kobiety i mężczyźni świadomie przyjmują określoną poddańczą lub władczą postawę. Przeciwstawiająca się temu porządkowi Tytania zostaje skompromitowana i ośmieszona, a zamykające sztukę śluby to przede wszystkim akt kapitulacji kobiet i wpisania ich w męskocentryczny porządek.

Z kolei "Miarka za miarkę" z czeskiego Divadla pod Palmovkou w interpretacji Jana Klaty dzieje się tu i teraz. Reprezentujący prawo Antonio to fanatyk mający służby specjalne na swoich usługach. Posiadając władzę, chce się przede wszystkim rozprawić z dziwakami, odszczepieńcami i innymi nieprawomyślnymi, reprezentowanymi przez drag queen czy alfonsa ukrywającego w kostiumie banana. Nie brakuje tu licznych (nie tylko muzycznych) nawiązań do popkultury (np. pojawia się sobowtór Davida Hasselhoffa z jego roli Mitcha w "Słonecznym patrolu") oraz wymyślnych narzędzi tortur, włącznie z przedstawioną instrukcją obsługi krzesła elektrycznego i szeregiem dyb wbudowanych w podłogę sceny. Całość zachowuje swoją dynamikę, jest dobrze zagrana przez zespół Divadla pod Palmovkou. Jednak kluczowa relacja Antonia z Izabelą, kontrastuje z resztą przedstawienia - racje obojga wyłożone są bardzo serio i bez jakichkolwiek ozdobników, a w zaproponowanej konwencji... szybko zaczynają nużyć. Dlatego "Miarka za miarkę" jest bardzo nierównym spektaklem, z czasem traci swój inscenizacyjny potencjał i mimo wszystko rozczarowuje.

Nieudany początek i ciekawy off w nurcie głównym

Jednak to inaugurujący festiwal "Romeo i Julia" warszawskiego Teatru Studio Buffo w reżyserii Janusza Józefowicza okazał się festiwalową pomyłką. To przykład banalnego, nieudanego spektaklu dla młodzieży. Niemal zupełnie zbędne, choć efektowne projekcje w technologii 3D przygotowane przez Studio Platige Image oraz ściana wody to jedyne inscenizacyjne chwyty godne uwagi. Fatalnie brzmią uwspółcześnienia i silenie się na młodzieżową nowomowę, co czyni z tekstu Szekspira koszmar, spotęgowany przez dodanie paru rapowanych kawałków muzycznych i kilku popisów mających zaciekawić młodego widza. Nie lepiej, niestety, wypada sprowadzenie akcji do futurystycznego świata upadłych wartości, bo choć diagnoza ta jest celna, jej realizacja w scenariuszu pozostawia wiele do życzenia. Gdy dodamy do tego wirtualny program randkowy Rozalinda, z którego korzysta zakochany na wstępie w nieistniejącej "w realu" ukochanej Romeo, czat, poprzez który nawiązuje on kontakt na balu z Julią oraz bardzo zły dobór aktora do tytułowej roli, to naiwność, kicz i banał tego spektaklu już tak nie dziwią. Dlaczego zaproszono ten żenujący długimi fragmentami spektakl na Festiwal Szekspirowski pozostaje zagadką.

W cyklu "Wkurzone na Szekspira" zobaczyliśmy trzy spektakle. Na kuriozalny, poświęcony konfrontacji sztucznej inteligencji z "Hamletem" spektakl "HMLT" Teatru im. Hansa Christiana Andersena w Lublinie najlepiej spuścić zasłonę milczenia. Jednak dowcipny "Szukając Romea" z Teatru Bagatela w Krakowie (reż. Klaudia Hartung-Wójciak) oraz zadziorny "#Gwałt na Lukrecji" (reż. Marcin Liber) - dyplom Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie - to interesujące, warte uwagi propozycje. Pierwszy dowcipnie na przykładzie Romea analizuje kryzys męskości w rozmaitych jego przejawach, drugi podkreśla uprzedmiotowienie kobiet i przyzwolenie na przemoc wobec nich, wychodząc od Lukrecji sprowadzonej u Szekspira do przedmiotu gwałtu, w obronie honoru męża popełniającej samobójstwo. Dodatkowy cykl ciekawie uzupełnił nurt główny imprezy i z pewnością warto kontynuować poszukiwania kontrapunktu dla propozycji festiwalowych w takiej formie.

Porządny SzekspirOFF, ale bez rewelacji

Tyle, że nurt offowy na Festiwalu Szekspirowskim od kilku lat ma się dobrze dzięki SzekspirOFFowi - drugiej "nodze" festiwalu. W tym roku ograniczono liczbę spektakli do 12 konkursowych i jednej pozakonkursowej (powtórzenie spektaklu laureata sprzed roku). Propozycje polskie i zagraniczne wyraźnie różniły się od siebie. Goście z zagranicy, poza znanym w Gdańsku Teatrem Parrabbola, prezentowali rzetelnie zagrane i dobrze wyreżyserowane spektakle, skupione na sprawnym wypowiedzeniu tekstu. Takie "streszczenia" sztuk zaprezentowali studenci z Royal Academy of Dramatic Art z Londynu ("Dwaj panowie z Werony"), artyści Accademia Teatrale di Roma Compagnia Giovani we Włoszech ("Ryszard. Niech żyje król"), Divadlo Kontra ze Słowacji ("Makbet") i Unteatru z Rumunii ("Hamlet"). Z kolei Polacy prezentowali znacznie odważniejsze interpretacje, nierzadko tylko części sztuki Szekspira.

Do takich należy choćby znakomita, zdecydowanie najlepsza ze spektakli tegorocznego SzekspirOFFa "Nienawiść" Teatru Bakałarz z Krakowa, przybliżająca scenę sądu o funt mięsa między Żydem Shylockiem a kupcem Antoniem ze sztuki "Kupiec wenecki". Shylock wystawił weksel, który podziwiamy na ścianie, a w nim ksenofobiczne, hejterskie komentarze zaczerpnięte z internetu. Warto zwrócić uwagę na oryginalny spektaklu ruchu "bless the king, nie_liryczna pieśń" Teatru Rozbark, poświęcony relacji między Królem Learem a najmłodszą córką, Kordelią oraz dwie propozycje Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie - "Hamlet" i "Hamlet czyli Ofelia". Ta pierwsza łączy sztukę Szekspira z "Historią" z Gombrowicza, ta druga ukazuje dramat Ofelii jako uniwersalny, ponadczasowy i zrekonstruowany przez grupę śmiałków przemieszczających się w czasie, by odkryć tajemnicę śmierci dziewczyny.

Jurorzy (Adam Nalepa, Agata Duda-Gracz i Piotr Kruszczyński) postanowili rozdzielić pulę nagród pomiędzy twórców czterech ze wspomnianych spektakli: angielskich "Dwóch panów z Werony", "Hamleta" AST w Krakowie, "bless the king, nie_liryczna pieśń"" oraz "Nienawiści", przyznając im równorzędne finansowo nagrody (polskie propozycje) i wyróżnienie ("Dwaj panowie z Werony").

Problematyczne napisy

Co roku festiwal boryka się z pewnym kłopotliwym problemem, jakim jest tempo wyświetlania napisów podczas zagranicznych spektakli. Bywały lata, gdy były one w trakcie spektaklu niemal niewidoczne, bywały awarie uniemożliwiające ich wyświetlenie. Tym razem podczas obu spektakli "Miarki za miarkę" Divadla pod Palmovkou osoba odpowiedzialna za projekcję napisów sprawdzała spostrzegawczość i refleks czytających, dając im często około sekundy na przeczytanie dwóch linijek tekstu. Oby w przyszłym roku udało się tego typu wpadki zminimalizować, bo niestety podczas Festiwalu Szekspirowskiego zdarzają się one zbyt często, odbierając widzom przyjemność z oglądania spektakli.

***

Nagrody 22. Festiwalu Szekspirowskiego:

Konkurs o Złotego Yoricka

- wyróżnienie dla Teatru Muzycznego Capitol we Wrocławiu za spektakl "Makbet" w reżyserii Agaty Dudy-Gracz za plastyczno-choreograficzną koncepcję przedstawienia;

- wyróżnienie dla Teatru Pieśń Kozła z Wrocławia w reżyserii Grzegorza Brala za muzyczną interpretację "Hamleta" i wyjątkowe techniki śpiewu użyte w przedstawieniu.

SzekspirOFF

- wyróżnienie zespołowe w wysokości 2 tys. zł za sprawność warsztatową i awangardowy brak dopisania Szekspirowi czegokolwiek otrzymują aktorzy spektaklu "Dwaj panowie z Werony" Royal Academy of Dramatic Art z Londynu;

- Nagrodę w wysokości 2 tys. zł za lear'yczne wytańczenie dramatu władzy otrzymują twórcy i wykonawcy spektaklu "bless the king, nie_liryczna pieśń" Teatru Rozbark;

- Nagrodę w wysokości 2 tys. zł za całokształt i przyprawienie gęby Hamletowi otrzymują aktorzy, reżyser i scenograf spektaklu "Hamlet" z AST im. S. Wyspiańskiego w Krakowie;

- Nagrodę w wysokości 2 tys. zł za powściągliwą wypowiedź na temat, o którym zwykło się krzyczeć otrzymują twórcy spektaklu "Nienawiść" z Teatru Bakałarz w Krakowie.



Łukasz Rudziński
www.trojmiasto.pl
8 sierpnia 2018