Festiwale, festiwale

Staraliśmy się policzyć w biurze „Interpretacji", ile co roku realizowanych jest w Polsce festiwali teatralnych; różnego rodzaju przeglądów, spotkań, konfrontacji, wiosen i jesieni teatralnych. Cyklicznych prezentacji spektakli różnej proweniencji, gatunków, z ideą przewodnią bądź nie, naliczyliśmy ponad 650.

Wychodzi na to, że chyba każdy polski teatr w swojej ofercie ma mniejszą lub większą, cykliczną imprezę o charakterze przeglądu teatralnego. Nie tylko teatr instytucjonalny, bo festiwale organizują przecież także miasta, teatry prywatne, off-owe, stowarzyszenia, fundacje, osoby prywatne. Ogólnopolska oferta festiwali teatralnych jest przebogata. Gdyby ktoś chciał, miał czas i dużo pieniędzy mógłby odwiedzać kolejne festiwale od początku do końca roku, jak Polska długa i szeroka.

Propozycje festiwalowe najprawdopodobniej biłyby na głowę rutynę stałych ofert repertuarowych, więc taki podróżnik, niewątpliwie miłośnik teatru, byłby zadowolony. Dla wszystkich teatrów, ich stałej i okazjonalnej publiczności, każda edycja festiwalu staje się wydarzeniem środowiskowym, towarzyskim, zdarza się, że i artystycznym. Coś się nareszcie dzieje innego. Zawsze ciekawiło mnie, jak to jest, że u publiczności festiwalowej, zwłaszcza festiwali organizowanych w mniejszych czy oddalonych od centrów teatralnych ośrodkach, wzrasta skala tolerancji wobec spektakli festiwalowej oferty; przedstawień poszukujących często nowych środków wyrazu, silnie interwencyjnych w takiej lub innej sprawie, czasem „obrazoburczych", anty temu albo czemuś innemu, ale przede wszystkim nie komercyjnych, „smutnych, „długich", „mądrych" - nie łaszących się do widza.

Przez kilka festiwalowych dni na scenie rodzimego teatru, na kilku scenach, miejscach adaptowanych dla prezentacji pojawiają się przestawienia o których widz, często kontestujący swój teatr albo mu niechętny, znudzony nim, nie traktujący go poważnie lub negujący sens jego istnienia, ma okazję obejrzenia spektakli, o których czyta w prasie, Internecie, fragmenty których widział w programach telewizyjnych, na scenach patrzy na grę znanych, bardzo znanych aktorów bądź tylko innych od tych których ogląda ( lub nie) od lat, dziesięcioleci na deskach rodzimego teatru.

Po spektaklach przysłuchuje się rozmowom z wybitnymi realizatorami festiwalowych spektakli, pijąc kawę w kawiarni festiwalowej myśli sobie, czemu by tak nie mało być na co dzień; widownia nabita publicznością, nastrój święta i wyczekiwania, długie kolejki pod kasami, informacje w lokalnych mediach, znani goście, reżyserzy, aktorzy, krytycy ; debaty o „nowym" i „starym" teatrze, przyszłości teatrów repertuarowych, sposobach i sposobikach odwoływania i powoływania dyrektorów, finansowania teatrów, impresaryjności, itp. Dla organizatorów takiego festiwalu to czas moszczenia się na teatralnym świeczniku; poczucia sensu i wyjątkowości znaczenia miejsca w którym żyją i pracują. Tak było, jest i będzie.

Festiwale teatralne są dziś równoległą przestrzenią wobec repertuarowej codzienności na naszych scenach i każdy się zgodzi z tym, że zasada naczyń połączonych działa i jest korzystna dla obu stron.

 



Ingmar Villqist
Dziennik Teatralny
28 kwietnia 2018