Figury mowy, szczypce na kominie

Gdy zwyczajny człowiek przeczyta bądź usłyszy słowo metafizyka, z automatu wypełnia mu oczy coś na podobieństwo lepkiej mgły koloru popiołu, wszystko wsysającej mgły bez dna

Tracą w niej ostrość, mętnieją, rozmywają się krawędzie rzeczy, mrą barwy, znika twardość, miękkość, szorstkość, gładkość i reszta cech, co je kiedy indziej palcem można badać. Milkną brzmienia, wietrzeją smaki, nie inaczej z zapachami. Rtęć termometrów traci znaczenie i stają zegarki. Za metą fizyki zaczyna się dla zwyczajnego człowieka wieczność, przestrzeń nieskończona, gdzie panuje nieważkość, bezprawie sennego dryfowania budyniowatych tajemnic. Niby nirwana, niby katatonia. Coś jakby lewituje, choć nie wiadomo co, i diabli wiedzą, czy lewituje, czy może zwisa na - rzecz jasna, a ściśle mówiąc rzecz niejasna - niewidzialnej linie... Co? Ścisłe mówienie za metą fizyki? Precyzja słów we mgle jak lepki popiół?

Owszem - ścisłość, precyzja. Na ostatnim Salonie Poezji - "Ogród w Twickenham", taki tytuł nosiła ta godzina - Tadeusz Zięba i Rafał Szumera czytali wiersze Johna Donne\'a, naczelnego poety nurtu metafizycznego epoki wczesnego baroku. I była to figa, co ją aktorzy pokazali powszechnemu tikowi mentalnemu, który czyni z metafizyki synonim bezdennej mgły. Już w prologu przypomniała się "Wielka elegia dla Johna Donne\'a" Josifa Brodskiego. "John Donne już usnął, wszystko śpi wokoło" - tak zaczyna Brodski. Ale "wszystko" - to nie budyniowate idee, dryfujące w nieważkości. Nie.

"John Donne już usnął, wszystko śpi wokoło,/ podłoga, ściany, obrazy, posłanie,/ śpi hak, zawory, kobierce i stoły,/ kredens, zasłony, świece i ubranie./ Posnęło wszystko. Butla, misy, szklanka,/ chleb, nóż do chleba, fajans i zastawa,/ szafa, bielizna, szkło, knot u kaganka,/ stopnie, drzwi, zegar. Wszędzie noc nastawa./ Noc wszędzie: w oczach, w kątach i w bieliźnie,/ w papierach, stole, w kazaniu dla rzeszy,/ w figurach mowy, w szczypcach na kominie,/ w ostygłej jego czerni, w każdej rzeczy."

Tak, rzecz każda. Brodski recytuje cały plankton realności, co jest na wyciągnięcie ręki, do zobaczenia z bliska, powąchania, wzięcia na język, usłyszenia. Kataloguje plankton, a później mówi o słowach Donne\'a, które są namacalne. Znawcy angielskiej poezji metafizycznej XVII stulecia, na czele ze Stanisławem Barańczakiem, przez wszystkie przypadki odmieniają pojęcie konkretność. Konkretność słów, ścisłość stóp rytmicznych, precyzja intonacji - nie mgła. Więc - wiersz jak rzecz każda? Owszem. Między figurami mowy, a szczypcami na kominie - nie ma żadnej przepaści.

Czytając strofy Donne\'a, łatwo jest sięgać po sprawdzone numery recytacji metafizycznej. Łatwo jest w gardło mgłę wcisnąć, sennie rozbujać intonację, okrasić wers szeptem tajemnym, marsem lica przystroić i powłóczystym spojrzeniem widownię muskać, spojrzeniem spod powiek, oczywiście, lekko opadłych, gdzieś tak do połowy oka. Można też czasem na dłuższą chwilę zamrzeć w stylu Buddy i zagrać kontemplowanie dali sinej - numer ten zawsze dodaje głębi wystąpieniu. W głośnym czytaniu Zięby i Szumery śladu atrakcyjnej łatwizny nie było. Była jedynie rzeczona konkretność.

Głosy mocne, twarde, czyste, męskie. Twarze jasne, bez grymasów, oczy szeroko otwarte i nie mętne, plecy wyprostowane, czoła normalne, czyli nie blade i tylko, jak Pan Bóg przykazał ludziom jasno mówiącym do ludzi, w pozycji pionowej. Dłonie na blacie stołu, palce nie nerwowe, spokojnie przewracające kartki z wierszami. Tyle wystarczyło, by to, co u Donne\'a nieuchwytne, wybrzmiało boleśnie mocno. Tuż przy twym zdumionym uchu.

Teatr im. Juliusza Słowackiego. 364. Krakowski Salon Poezji. Wiersze Johna Donne\'a czytali: Tadeusz Zięba i Rafał Szumera. Na skrzypcach grała Halina Jarczyk, śpiewał i grał na gitarze Tadeusz Zięba. Gospodyni Salonu Anna Dymna.



Paweł Głowacki
Dziennik Polski
25 stycznia 2012