Finezja, humor i fenomenalna Giza

Z okazji trwającego Roku Chopinowskiego Polska Opera Bałtycka przygotowała premierę "Chopinart", składającą się z dwóch krańcowo różnych miniatur baletowych do muzyki Fryderyka Chopina. Tego typu spektakle często sprowadzają się do grzecznościowego "ukłonu" względem wybitnego artysty. Nowy balet Opery z takim podejściem nie ma nic wspólnego.

"Chopinart" przypomina nieco ubiegłoroczną premierę tego teatru - "Men\'s Dance". Tam trzej polscy choreografowie w odmienny sposób prezentowali teatr tańca. Teraz pracę nad baletem, opartym na muzyce Fryderyka Chopina, powierzono pochodzącemu z Chin choreografowi z kilkudziesięcioletnim stażem na europejskich scenach baletowych, Ho Sin Hangowi oraz dyrektorowi baletu Teatru Wielkiego - Opery Narodowej, Emilowi Wesołowskiemu. Oczywisty kontrast pomiędzy sposobami patrzenia na muzykę Chopina Polaka i Chińczyka, miał wzbogacić nasze postrzeganie Chopina. 

Ho Sin Hang postanowił za pomocą muzyki opowiedzieć historię życia Fryderyka Chopina. Wybrał do tego kilka utworów, z "Sonatą b-moll" (w jej skład wchodzi słynny Marsz Żałobny) jako klamrą przedstawienia. O "fabule" jego przedsięwzięcia wszystko mówią nazwy kolejnych scen z programu "Chopinartu": Wspomnienie o Polsce, Spotkanie z ojcem, Miłość do Marii, Rozstanie z Marią, Spotkanie z George Sand, Duet miłosny Chopina i George, Samotność Chopina, Zerwanie z George Sand, Koszmary senne, Śmierć Chopina. Między nie wplecione są jeszcze dwie sceny zbiorowe, licznego na cały niemal zespół baletowy Opery, towarzystwa paryskiego. 

Drażni nachalna ilustracyjność muzyki Chopina - oto we "Wspomnieniu o Polsce" pojawia się tancerka w stroju ludowym. Co więcej, Ho Sin Hang do zobrazowania życia Chopina nieraz wykorzystuje muzykę z danym wydarzeniem w jakiś sposób związaną. Chopin (Łukasz Przytarski) spotyka się z Marią Wodzińską (Franciszka Kierc) przy dźwiękach Walca As-dur (który w rzeczywistości muzyk jej podarował), a podczas "Samotności Chopina" słyszymy Preludium Des-dur, które naprawdę nie podobało się George Sand (choć akurat nie to zdecydowało o samotności polskiego kompozytora). 

Niepotrzebne są obie sceny paryskie, podczas których zespół baletowy Opery po raz kolejny ma duże problemy z synchronizacją ruchu. Przeszkadza również rwane (przez przerwy w muzyce i oczekiwanie na nowy utwór) tempo tej części "Chopinartu". Udaje się natomiast Chińczykowi uruchomić tancerzy, z Łukaszem Przytarskim na czele. Jego Chopin, obok świetnego przygotowania tanecznego, prezentuje także miękkie, kocie ruchy i imponujące przygotowanie gimnastyczne. 

Całkowicie inna jest część druga, przygotowywana przez Emila Wesołowskiego. To historia rozpisana na trzy postacie - kobietę, mężczyznę oraz marzenie (spersonalizowane w postaci Ireneusza Stencla oraz zespołu baletowego Opery). Ona (Beata Giza) to nie tyle określona kobieta, co pewna suma kobiecości - zwiewność, kokieteria, ciekawość, delikatność, czułość i uległość. On (Michał Łabuś) jest tutaj czarnym charakterem - jego mężczyzna reprezentuje brutalną siłę, dominację, wzbudza w kobiecie strach, ale też ją intryguje. Aby nie było wątpliwości, że mamy do czynienia z przenośnią, a wizerunek mężczyzny dotyczy całej męskiej populacji, na scenie pojawia się gromada mężczyzn wyglądających niemal identycznie jak On Michała Łabusia. Nic dziwnego, że kobieta ucieka w świat marzeń... 

Odwieczny konflikt płci obserwujemy przy dźwiękach rewelacyjnej interpretacji Koncertu fortepianowego f-moll w wykonaniu Rafała Blechacza i amsterdamskiej Royal Concertgebouw Orchestry (nazwaną przez pismo "Grammophon" najlepszą orkiestrą świata), kierowanej przez maestro Jerzego Semkowa. Podobnie jak koncert Chopina, dzieło Wesołowskiego jest kompozycyjnie wyraziste, z wieloma bardzo trudnymi elementami technicznymi (taniec wokół stołu i krzeseł), z którymi Beata Giza świetnie daje sobie radę. Zamiast dosłowności obecnej części Ho Sin Hanga, Emil Wesołowski oferuje finezję i wyrafinowany humor (zamknięty inscenizacyjną klamrą), które rzadko ostatnio zaglądały do Opery Bałtyckiej. Całość dopełnia ciekawa wizualnie scenografia Izabeli Stronias. Największą siłą miniatury Wesołowskiego jest jednak skoordynowanie tańca i obrazu z pokładami emocji, umieszczonymi przez Chopina w koncercie f-moll. 

Spotkanie przedstawiciela Europy i Azji przy muzyce Chopina wypadłoby zdecydowanie na plus polskiego choreografa, gdyby nie fakt, że obie części są ze sobą nieporównywalne. To raczej awers i rewers tego samego dzieła. Obie miniatury idealnie wpisują się w myśl przewodnią spektaklu, wyrażoną w jego tytule. Z pewnością "Chopinart" jest dzięki temu propozycją kompletną, ciekawie prezentującą twórczość (i życie) Fryderyka Chopina. Czego chcieć więcej?



Łukasz Rudziński
www.trojmiasto.pl
2 marca 2010
Spektakle
Chopinart