Frank V po raz drugi!

Po blisko 47 latach nieobecności na Dużej Scenie Teatru Śląskiego po raz drugi gościł Frank V Friedricha Dürrenmatta.

Warto przypomnieć, że w 1962 roku była to inscenizacja w reżyserii Jerzego Jarockiego ze scenografią samego Józefa Szajny! Tym razem mogliśmy oglądać spektakl gościnny w reżyserii Krzysztofa Babickiego (Teatr im. Juliusza Słowackiego w Krakowie). Cóż, w czasach kryzysu ekonomicznego i kredytów - tylko we "frankach"- temat wydaje się nader aktualny…

Trudno uciec tutaj od porównań z wcześniejszymi realizacjami dramatu. Obecny Frank V jest tak naprawdę IV polską propozycją. Do najciekawszych należy wspomniana już katowicka inscenizacja Jarockiego, która nosiła wówczas podtytuł: Opera bankierska. Wersja krakowska to: Komedia bankierska. Czyżby twórcy uznali, że mimo wszystko na komedię przyjdzie więcej osób niż na operę?

Marek Braun zastosował raczej proste rozwiązania. Po bokach sceny umieścił kilka wysokich parawanów, a w głębi ekran-okno, na którym to w scenie końcowej pojawiło się wielkie oko. Dekoracje utrzymane w czarno-fioletowych tonacjach stały się dobrym tłem dla aktorstwa. Największe zainteresowanie widzów wzbudzały jednak samo-wjeżdżające meble (kanapa, stolik, oraz szafa i skarbiec funkcjonujące również jako quasi-trumny). Kostiumy zostały poddane metodzie zwanej programowym uwspółcześnianiem. W związku z czym aktorzy pojawili się w czarnych garniturach i pod krawatem, bo gangsterzy przecież muszą nosić się na czarno. Bez wątpienia najbardziej wyróżniał się kostium pani Streuli - właścicielki hotelu, która obandażowana jak mumia wjechała na scenę na wózku inwalidzkim.

W realizacji Jarockiego Halina Cieszkowska w roli żony Franka pojawiła się w spodniach, do tego miała na sobie wspaniały obcisły gorset i długi, jasny szal opadający na ramiona. Całość uzupełniał długi sznur pereł i bardzo kobiece rękawiczki. Otylia w jej wykonaniu była wyrafinowaną femme fatale. Natomiast kostium Doroty Godzic (w tej samej roli) niczym szczególnym nie zaskakiwał. Aktorka pojawiła się w prostej, czarnej garsonce z kołnierzykiem. Całość uzupełniały czarne i nieco perwersyjne rękawiczki. "Gangsterskim" dodatkiem miały być natomiast czarne okulary.

Na uwagę zasługuje sprawnie poprowadzona reżyseria. Wśród największych zalet spektaklu można wymienić także: oprawę muzyczną, partie śpiewane, dobre aktorstwo oraz ciekawy ruch sceniczny (zwłaszcza "taniec" z walizkami). Docenić trzeba także światło współgrające ze scenografią.

Frank V to spektakl "dobrze zrobiony", ale brakuje mu "chropowatości". Wszystko jest tutaj zbyt gładkie i to dosłownie. Poza tym przedstawienie nie wytrzymuje porównań z plastyczną wizją Szajny. Bez odwołań do wcześniejszych wersji spektakl traci jeszcze więcej. Inscenizacja ciekawi głównie dlatego, że dramat ten nie był wystawiany w Polsce od 1962 roku. Nawet teraz funkcjonuje jako rodzaj scenicznej erraty do "wielkich realizacji". Jak to się mówi: poczekamy - zobaczymy. Może za kolejne 47 lat uda się coś ulepszyć, a dramat zyska jeszcze inny kontekst?



Aleksandra Skiba
Dziennik Teatralny Katowice
14 stycznia 2009