Fryderyka na tle epoki
Na scenie orkiestra Sinfonietta Cracovia, po lewej ustawiono fortepian, na nim leży kilka książek, jakieś papiery, przyklejone notatki. Fortepian potraktowano jak miejsce twórcze, jak biurko pisarza. Ten fortepian u Zadary nie zagra.Muzycy nastroili instrumenty, przygasa światło, wchodzą dyrygent Jacek Kasprzyk – dyrektor Filharmonii Narodowej i Barbara Wysocka. Wysocka w partiach fortepianu, w obu koncertach e-moll i f-moll, opowiada nam to, czego nie słyszymy. Swoim głosem zajmuje partie fortepianu. To rola wybitna. Wykształcona muzycznie aktorka nie dość, że panuje nad przestrzenią, jest jednocześnie osobna jak i całkowicie wpisana w konstrukt ryzykownego projektu. Wchodzi w dialog z muzyką, z sensami zapisanymi w nutach, tłumaczy laikom, siedzącym na widowni teatralnego festiwalu, co znaczą obie tonacje, jakie niosą przesłanie. Przedstawia Chopina jako w pełni świadomego twórcę, odkleja od niego łatkę taniego polskiego sentymentalnego patriotyzmu. Chociaż, sporo też ironizuje na temat powtórzeń tematów muzycznych, szczególnie w pierwszym z koncertów, e-moll.
Scenariusz napisany przez Zadarę i Wysocką opiera się na rozmowach z muzykami, z pianistami, teoretykami muzyki, na listach Chopina. Wykonano sporą pracę, by pokazać Fryderyka na tle epoki, w Paryżu, skomentować jego spotkanie z Norwidem. Zresztą, to punkt kluczowy tego przedstawienia. Takie pytanie: co by było, gdybyśmy dziś zniszczyli fortepian, jak w wierszu Norwida. Nieprzypadkowo nawiązuje Zadara do tradycji niszczenia kultury. Wyraźny to protest przeciwko tegorocznym zabiegom palenia, burzenia, zagarniania lub wpisywania w sielski patriotyzm narodowych dzieł w plastyce i teatrze.
Wysocka, w długiej sukni, leżąc na czarnym, lakierowanym fortepianie opowiada, że przecież w tej muzyce słyszalny jest głęboki żal. Nie ma tu miejsca na popisy pianisty, jak u Liszta, nie ma tu też nawiązań do wiejskiej, sielskiej, plebejskiej, utraconej Polski. Dowodzi, że niesłusznie wpisano kompozytora w ilustrowanie naiwnego, zasklepionego patriotyzmu. Chopin to muzyka w pełni europejska, napisana przez człowieka, który z wyboru, by się kształcić i poznać środowisko wyjechał do Londynu, do Paryża. Aktorka opowiada o tym wszystkim, ale jedynie w partiach przewidzianych na fortepian. Poszczególne frazy musi mieścić w miejscach, w których z reguły gra instrument. Karkołomne to zadanie. Niekiedy musi przyspieszać, odpowiednio modulować głos, by być przez słuchaczy rozumiana. Z fortepianu porywa książkę, staje na nim. Widać że jest potwornie nakręcona, pełna emocji. Czyta fragment, wścieka się. Odrzucona książka ląduje na głowie skrzypka siedzącego tuż obok. Aktorka przeprasza, ale musi się spieszyć, bo zaraz kolejne wejście, dyrygent odwraca ku niej głowę. Wysocka wstaje, przechodzi na prawą stronę sceny, tam ustawiono mikrofon, tam też może usiąść, gdy ustawiona kamera kręci i rzuca na otwartą klapę fortepianu obrys jej twarzy. Przez chwilę opowiada w pierwszoosobowej narracji, czym dla pianisty są te koncerty. Jaka jest ich waga. Wraca do fortepianu, chwyta megafon, parafrazuje przymówienie Jaruzelskiego ogłaszające stan wojenny. Tam również wykorzystano muzykę Chopina. Komuniści odpowiednio nas do niej zniechęcili, zohydzili w radiu i telewizji, podobnie jak Czajkowskiego w Rosji radzieckiej. Chopinem albo się łzawo zachwycamy albo wykorzystujemy w windach, czasoumilaczach w komórkach, w grających ławkach na Krakowskim Przedmieściu. Bo to przecież nasz kompozytor. Polak!
Wysocka podchodzi do dyrygenta, zaczepia go, zagląda przez ramię w nuty. Zwraca się do widzów, analizuje popularność i niezrozumienie naszego eksportowego kompozytora, ironizuje na temat nokturnów i mazurków świetnych do zagrania dla Japończyków.
Słucham tych koncertów, jak napisałem, po wielu latach. Zadara z Wysocką otworzyli mi szerzej oczy, słucham ich już zupełnie inaczej. Walor edukacyjny nie jest w „Chopin bez fortepianu" najważniejszy. Kluczowy jest eksperyment muzyczny, mający przecież w Krakowie swoją tradycję (Bogusław Schaeffer). Może zabrakło mi pokazania kompozytora w nieco szerszej perspektywie jego twórczości, a nade wszystko ustawienia obu kompozycji pośród innych koncertów fortepianowych, pokazania z jakiej tradycji czerpał, a czemu zaprzeczał, pisząc oba dzieła. Porównania ich choćby do koncertów Beethovena.
Zastanawiają mnie dalsze losy projektu, organizacyjnie niełatwego. Wymagającego sporej przestrzeni (w Krakowie oglądałem go w studiu telewizyjnym), muzyków, dyrygenta, aktorki – podejrzewam że koszty eksploatacji są ogromne. Gdybym jednak pełnił funkcję dyrektora jakiegokolwiek teatru w Polsce, szarpnąłbym się i przedstawienie zaprosił. Dla melo- i teatromanów. A nade wszystko dla siebie.
Bartłomiej Miernik
miernik Teatru
12 grudnia 2013