Funkcjonalna dezintegracja
Dramat Amerykanina uważany jest przez wielu za jego ostatnie, wielkie dzieło. Napisany w 1961 spowodował, podobnie jak wcześniejsze i późniejsze jego teksty, dyskusje na temat jego postrzegania świata, zasadzające się na zwielokrotnionym eksponowaniu neuroz i ograniczeń postaci uczestniczących w życiowych traumach. Zarówno Williams, jak i jego bohaterowie, dołożyli wszelkich starań, aby zmusić odbiorcę do aktywnego opowiedzenia się w kwestii partycypowania w szaleństwie, którego jednym ze źródeł jest pogmatwana przeszłość. Teksty Williamsa można rozpatrywać jako wyraz poszukiwań odpowiedzi na zagadkę istnienia poszczególnego, można również na ich podstawie doszukiwać się określonych prawidłowości zachowań, jednak bez ocalenia czegokolwiek.Autor "Nocy iguany" nie koncentruje się na przeszłości bohaterów, chociaż to ona wpływa na permamentne niedostosowanie społeczne. Postaci posiadają zdolność werbalizowania swoich emocji oraz losów, jednak nie potrafią ich zdyskontować, aby zapanować nad ciążącymi nad nimi "klątfami". Niemal w każdym przypadku osoby dramatu przemawiają poprzez swoją zawiłą seksualność, prowokując innych do oceny i uwagi. Seksualność wyrażana jest w typowy sposób dla sztuk Tennessee Williamsa poprzez niedopowiedziane znaki, które tyleż świadczą o tym, że bohaterowie nie rozpoznali właściwie swojej natury, co o tym, że uciekają przed poddaniem się jej w oczywisty sposób. Shannon porozumiewa się z innymi kodem dla niego samego zawiłym i tak naprawdę nie szuka zrozumienia, a tylko rodzaju egzaltacji, która mogłaby go pchnąć gdzieś dalej. Jako odsunięty od posługi kapłańskiej ksiądz, sprowadza swoje życie do zagęszczonej struktury neurotycznej, co i rusz ulegając lękom okraszonym przyjemnościami. Mimo że akcja dramatu rozgrywa się w krótkim czasie (ponad dobę), można zbudować sobie portret Shannona niemal z dokładną prawidłowością wywiedzioną od Czechowa. Bohater nie osiąga nawet chwilowego spełnienia, nie umie planować, nie umie się z nikim skomunikować na tyle, aby stworzyć udaną relację. Maxine to niedawna wdowa, która "rozpasała się" we własnych trzewiach, nie tęskni, nie kocha, potrzebuje tylko towarzystwa, dlatego ma dwóch służących, najprawdopodobniej homoseksualistów. Maxine, przerastasz wszelkie wyobrażenia o życiu, jesteś dwa razy bardziej nieprawdopodobna niż samo życie, złotko. Panna Fellowes wydaje się być urodzoną histeryczką i dewotką, a tak naprawdę można ją odebrać wyłącznie jako starą, niezaspokojoną seksualnie starą pannę lub/i lesbijkę (niektórzy uważają postać Judith Fellowes za najbardziej wyrazistą homoseksualnie postać z dramatów Williamsa). Najbardziej tajemnicza jest Hannah, opiekunka staruszka ojca, która irracjonalnie odsuwa się od miłości, ratując własny wizerunek malowaniem portretów innych. Charlotte wpisuje się wymownie w tę soczystą dojrzałość niepewności, ulegając własnym namiętnościom rozbudzonym przez Shannona.
Pia Partum posłużyła się przekładem Krzysztofa Zarzeckiego, dlatego w wielu miejscach zastanawia leksyka (np. staroświeckie zwroty typu: "co ma piernik do wiatraka" czy "wykręcić się sianem"), jak również "poziom" nasycenia postaci. Wydaje się, że więcej pola na interpretację daje przekład Jacka Poniedziałka, który akcentuje homoseksualizm niektórych postaci, co wierniejsze było konotacjom samego autora dramatu. U reżyserki w Teatrze Wybrzeże razi pośpiech, który pozbawia całość złożonej martwoty, nie nadając jej odpowiednich walorów sytuacji bez wyjścia. Mroczne zakamarki duszy bohaterów "nie wylęgły się" widocznie, być może dlatego, że atmosfera meksykańskiego upału róznież nie została odpowiednio wygenerowana. Przecież Meksyk budzi odpowiednie skojarzenia, konkretne emocje, szczególnie, gdy sprawa dotyczy mroku. U autora "Nocy uguany" demoniczność wprowadza troje Niemców, mechanicznie demonstrując sadyzm wojny, jaka rozgrywała się w Europie (mamy rok 1940). U Partum jednoznacznie apodyktyczny jest tylko Piotr Biedroń w roli Wolfganga. Nie czuć grozy, jest wyłącznie okoliczność sceniczna.
Andrzej Nowiński, grający Nonno, ojca Hannah, świętował tym spektaklem 55-lecie pracy artystycznej. Jak przystalo na jubilata, zagrał dostojnie i precyzyjnie. Najciekawszą kreację stworzyła Monika Chomicka-Szymaniak, sceniczna córka Nowińskiego. Aktorka górowała nad pozostałymi świadomym demonstrowaniem koncepcji postaci. Konsekwentnie budowała Hannah jako zdystansowaną, elokwentną i jednocześnie empatyczną kobietę, ktora pogodziła się ze swoim losem. Konsekwentna była rownież Dorota Androsz w roli Charlotte, uwypuklając jej urokliwą niedojrzalość, ale także tęsknotę za bliskością. Nie do końca jasne były relacje pomiędzy Pedro (Jakub Mróz) i Pancho (Daniel Jiménez Martinez) i tym samym ich obecność na scenie można jedynie uzasadnić odwołaniem się do tekstu. Zabrakło im jakiejkolwiek wyrazistości, szczególnie Martinez zadziwił "odrywaniem się" od logicznych znaczeń spektaklu. Trudno było również zaakceptować pomysł Katarzyny Figury na jej Maxine, zbyt oczywistą i przesadnie ekspresyjną. Marek Tynda w wersji premierowej zmagał się ze swoją postacią, jakby nie do końca skupiony, starał się przekonać widza do "swojej wersji", czyli ciążącym piętnie na Shannonie.
Początkowo wydawało się, że konstrukcja dekoracji ułatwi albo wpłynie na interpretację całości. Szybko się jednak okazało, że jest wyłacznie "ścianą" dzieląca scenę na połowę. Skateparkowa zjeżdżalnia sytuowała bohaterów ponad scenę, ale nie miało się wrażenia, aby znajdowali się na klifie. Przynajmniej trzykrotnie została wykorzystana do efektownego pokazu gimnastycznego, czy "skoków do wody" Pedro i Pancha.
"Noc iguany" Teatru Wybrzeże to trzecia inscenizacja w Polsce. Być może taki stan rzeczy spowodowany jest niedoskonałością tekstu, a być może ta sztuka nie została należycie doceniona. Filmowa wersja dramatu w reżyserii Johna Hustona (Richard Burton w roli głównej) odcisnęła wyraźne piętno na konotacji tego tekstu. Oczekiwania wobec gdańskiej inscenizacji były znaczne, ale rozczarowanie okazało się silniejsze. Pewien rodzaj nudy i rozleniwienia wynikających z gorącej, "meksykańskiej" atmosfery zamiast działaniom aktorskim - udzielił się widzom. Duszność zamiast sięgnąć dna rozszerzając pole interpretacyjne, dotarła szybko na widownię i nie opuściła jej do końca.
Katarzyna Wysocka
Gazeta Świętojańska
31 maja 2016