Garcia redivivus

Rok temu, podczas festiwalu "Malta", w wyniku nazbyt histerycznych protestów odwołano prezentację "Golgoty Picnic" Rodriga Garcii, co z kolei spotkało się z histerycznie egzaltowanym odzewem obrońców spektaklu. Jedni i drudzy go nie widzieli, ale ani tym, ani tamtym w niczym to nie przeszkadzało.

Jedni uznali a priori, że "Golgota" to znieważanie symboli religijnych, a drudzy - na tej samej zasadzie - że wolność słowa została zdeptana. Za jednym zamachem wznoszono stos i pomniki. Jedni grozili tumultem, inni modlili się zbiorowo tekstem "Golgoty". Hiszpański artysta trafił jednak w końcu na poznańską scenę (kierowaną przez Piotra Kruszczyńskiego), choć już w innej postaci, za sprawą przedstawienia "Versus" opartego na jednym z jego tekstów. Czy zostanie ono odebrane także jako artystyczna prowokacja i pokazanie środkowego palca tym, którzy na dźwięk nazwiska Garcia doznają abominacji? I czy tym samym przedsięwzięcie okaże się pijarowo-marketingowym strzałem w dziesiątkę?

Warto od razu zaznaczyć, że Rodrigo Garcia - twórca niewątpliwie nietuzinkowy, przez wielu wysoko ceniony - nie jest jednak żadnym rewelatorem (niczego nie objawił ani nie odkrył) czy innowatorem teatralnym. W teatrze ostatnich powiedzmy 45 lat w zasadzie wszystko już było z tego, co jest dzisiaj (a nawet więcej, łącznie z tzw. pisaniem na scenie i realizowaniem tekstów niedramatycznych i afabularnych). Doszły jedynie eksploatowane teraz mocno wideoprojekcje, które kiedyś pojawiały się w szczątkowych, czarno-białych postaciach, nazywanych kineformami. Także "Versus" ma niemal przez cały czas trwania przedstawienia dynamiczne tło multimedialne, ale - trzeba przyznać - uzasadnione, funkcjonalne i efektowne (autorstwa Marty Nawrot i Jana Kęszyckiego).

Natężenie brutalizmów

Z pewnością swoistym specialite de la maison zrealizowanego na scenie Teatru Nowego tekstu i projektu Garcii są liczne obscena (chodzi o ponadprzeciętne natężenie wulgaryzmów), co jest o tyle dziwne, że ze sceny padają słowa tegoż autora, iż teatr powinien zajmować się tajemnicą życia, a nie jego pospolitością. No właśnie, po kiego diabła więc pospolitość tak skrzeczy? Nie, nie, uszy mi nie więdły i nie płoniłem się z zażenowania, ale podobno - jak mówią uczeni w piśmie - sednem teatru jest jego umowność, czy nie dotyczy ona języka? Musi być kawa na ławę? Oczywiście rozumiem doskonale, że wulgaryzmy w spektaklu "Versus" pełnią także funkcję prześmiewczą, demaskatorską i celowo prowokacyjną, ale - przyznam - wolę bardziej subtelne i wyrafinowane metody oddziaływania na emocje widza. Był czas, że golizna na scenie stała się pożądana, dziś bez odpowiedniego natężenia wulgaryzmów nie ma "żywego" teatru. No ale dajmy już temu pokój - bo wyjdę na jakiegoś obskuranta czy kołtuna.

Spektakl oparty na tekście Rodriga Garcii miał być zapewne, i jest, pewną prowokacją artystyczną, przede wszystkim w zakresie języka i niektórych środków scenicznej ekspresji. Bez wątpienia Jędrzej Piaskowski, młody debiutujący reżyser, wykazał się sporym talentem, umiejętnością wywoływania u widzów silnych emocji poprzez drastyczność przekazu tudzież umiejętnością operowania zmiennym rytmem przedstawienia i muzycznością w budowaniu nastrojów (świetne opracowanie muzyczne Wojciecha Urbańskiego). Widać też skutki bardzo dobrej współpracy z aktorami. Reżyser potrafi operować pauzą i ciszą, celebrować gesty i spojrzenia scenicznych postaci, wywoływać uczucie odrazy lub silną emocję, brutalizując sceniczne działania. Typowym przykładem może być sposób podejścia do miłości. Zostaje tu poddana zupełnej degradacji, sprowadzona do czynności czysto fizjologicznych. Kiedy młody mężczyzna (syn) wypowiada o miłości sarkastyczne uwagi, kobieta (jego matka) w symultanicznej scenie niejako ilustruje odarty z uczuć wyłącznie seksualny aspekt miłości, sprowadzonej do chwilowego pożądania i czynności fizycznych, które w żargonie męskim zwykło się nazywać tartakiem. Na scenie wygląda to tak, jakby kobieta spółkowała z kawałkiem drewna (słychać głuche uderzenia o podłogę), a ściślej - z wyjętej ze skrzyni człekokształtnej kukły. Jest też w innej sekwencji rodzaj "miłości" ojca do syna, najpierw wspólnej, zdawałoby się radosnej i beztroskiej zabawy w składanie papierowych okrętów, która przechodzi w nieco zbyt gwałtowne łaskotanie, a kończy się brutalnym gwałtem.

Patologia miłości

"Versus" w poszczególnych scenach czy sekwencjach budzi rozmaite asocjacje. Odbieram przedstawienie jako rzecz o patologii miłości i patologii stosunków międzyludzkich, jako rzecz o brutalizacji życia, zwłaszcza rodzinnego, o miłości, której nie ma, lub jest skrajnie egoistyczna, o krzywdzie zadawanej słabszym (dziecku, kobiecie), o braku więzi, o samotności wśród "bliskich" i o życiowej pustce nie wypełnionej uczuciem miłości. "Versus" stanowi ciąg sekwencji, w których dopatrzyć się można obrazu zdegradowanego do granic życia rodzinnego. Ale nie ma tu życiowego prawdopodobieństwa, psychologizowania, nie ma dosłowności, jest swoisty realizm magiczny, choć z życiowych okruchów utkany. Jest szczątkowa fabuła, a większość scen ma wymiar metaforyczny lub charakter umowny, choć niekiedy drastycznie dosłowny. Kreacyjny, poniekąd surrealistyczny kształt spektaklu czasem bliski jest grotesce albo teatrowi absurdu.

W swej metaforyce "Versus" nie zawsze bywa jednak czytelny, a po kulminacyjnych scenach wydaje się w dodatku nużący i przegadany. Oczywiście trudno doszukiwać się w nim czegoś poznawczo odkrywczego, jakiejś sięgającej głębiej releksji, choć bez wątpienia wywołuje różne emocje i gra na tych emocjach, przywołując obrazy świata, doskonale znane widzowi, niekoniecznie z bezpośredniej obserwacji, ale z różnych przekazów. Gdyby chcieć więc ten spektakl skwitować z niechęcią i pokaźną dozą złośliwości, należałoby powiedzieć, że stanowi kontaminację nudnych banałów, taniej prowokacji i różnych pseudomyśli.

Z pewnością jednak "Versus" w warstwie czysto teatralnej, estetycznej, w sposobie realizowania funkcji emotywnej, zasługuje na uznanie. Można być też pod wrażeniem tego, co reżyser potrafił z tekstu Garcii wycisnąć, choć - powtarzam - przedstawienie w warstwie znaczeniowej, poznawczej, refleksyjnej nie budzi mojego entuzjazmu i jakiegoś szczególnego zainteresowania. Na osobne słowa uznania zasługują też bez wątpienia aktorzy, szczególnie Antonina Choroszy, która magnetyzuje swoją grą, przywołując niekiedy odległe skojarzenia z niezwykłymi i tajemniczymi bohaterkami filmowej francuskiej "nowej fali". Aktorce partnerują z dużą ekspresją i wyrazistością zarówno Paweł Hadyński (demoniczno-brutalny mąż), jak i Nikodem Kasprowicz (wrażliwy i zagubiony syn).



Błażej Kusztelski
e-teatr.pl
21 października 2015
Spektakle
Versus