Gdy aktor jest Bogiem

By widz został oczarowany, musi być świadkiem przeistoczenia się aktora. Zaczyna się zwyczajnie od peruki i pudru czy doklejonej brody, ale potrzebne jest to "coś" - talent i rzemiosło. Zakończone w niedzielę Olsztyńskie Spotkania Teatralne przywracają wiarę w teatr, w którym aktor jest Bogiem.

Niemal cyrkowe sztuczki pokazywał na oczach olśnionych widzów Jerzy Stuhr w "32 omdleniach" Antoniego Czechowa w reż. Andrzeja Domalika, z którymi przyjechał do Olsztyna Teatr Polonia. W pierwszej jednoaktówce, w "Niedźwiedziu", Stuhr był ordynusem wpadającym na scenę z impetem i z doklejoną brodą, w "Oświadczynach" - omdlewającym kawalerem, który stara się o rękę sąsiadki i który dostaje nerwowego tiku od irytacji. W "Historii zakulisowej" wciela się w postać aktora żegnającego się ze sceną. Stuhr zachwycał w "32 omdleniach", podobnie jak Krystyna Janda i starszy od nich niemal o pokolenie Ignacy Gogolewski. Ale zwyczajnie zachwycał Czechow. I chwała aktorom, że przypomnieli tego genialnego rosyjskiego autora. Choć Stuhr przyznał, że zdecydował się na Czechowa, bo przyświecała mu gwiazda Tadeusza Łomnickiego. Chciał wykreować rolę na równie mistrzowskim poziomie.

- Aktor powinien mieć skórę słonia i wrażliwość motyla - powiedział Jerzy Stuhr na spotkaniu z olsztyńską publicznością. Ale wcześniej zaznaczył kilkakrotnie: - W teatrze wykreowuję postać, natomiast obnażam się psychicznie w filmie...

Po dwugodzinnym forsownym spektaklu Jerzy Stuhr znalazł siłę, by spotkać się z widzami, opowiedzieć o swojej wizji teatru, ale i cierpliwie wpisywać dedykacje w swoim dzienniku "Tak sobie myślę".

***

Irena Jun i Stanisław Brudny z warszawskiego Teatru Studio zachwycili swą kreacją w spektaklu "Józef i Maria". Maria, sprzątaczka marketu, Józef, stróż nocny, w noc wigilijną "zrzucają" skóry starych, samotnych ludzi. Ona staje się tancerką rewiową, a on... Chaplinem.

Monodram Jacka Zawadzkiego ze szczecińskiego Teatru Kana do tekstu Jerofiejewa "Moskwa-Pietuszki" w reż. Zygmunta Duczyńskiego był również popisem wirtuozerii aktora. Zresztą to spektakl legenda. Miał premierę w 1979 roku. Przez godzinę Zawadzki utrzymywał naszą uwagę, wcielając się w alkoholika Wienieczkę. Widzowie zgotowali mu owacje na stojąco. Aktor podziękował słowami: "Kocham Olsztyn".

I powiedział, że zachwycił go widok, jaki zobaczył po wyjściu z olsztyńskiego dworca: cerkiew, kościół, a w środku McDonald's.

Spotkania dawały możność zapoznania się z wieloma formami teatralnymi. Przykładem z jednej strony była tradycja i solidne rzemiosło Wrocławskiego Teatru Pantomimy. Zobaczyliśmy widowiska wg "Zamku" Kafki i "Domu Bernardy Alba" Lorki w reż. Zbigniewa Szymczyka. Z drugiej strony podobała się żywiołowość młodych aktorów z Teatru Malabar Hotel w sposób świeży interpretujących "Wesele" Wyspiańskiego. W tym spektaklu Panna Młoda zmieniła się w Chochola. Poruszało "Przejście" lubelskiego mistrza sceny alternatywnej Leszka Mądzika ze Sceny Plastycznej KUL. To byl teatr totalny i bezkompromisowy. Tym razem scenę i widownię stanowił zaciemniony salon Galerii Sztuki Współczesnej BWA. Siedzieliśmy na wyniesionych pod sufit podestach, jak w gigantycznym... grobie. W półmroku, na parkiecie galerii rozgrywało się misterium unicestwienia nagich ciał. Jak Mądzik doszedł do takiego efektu, to już jego tajemnica. ***

Ostatni akcent spotkań - po gali z okazji Międzynarodowego Dnia Teatru - "Bal w operze" gdyńskiego Teatru Muzycznego w reż. Wojciecha Kościelniaka. Tuwim przerobiony na musical, zakończony zbiorowym striptizem młodych aktorów.



Marek Barańsk
Gazeta Olsztyńska
29 marca 2013