Gdy przed nami tylko ciemność i nadziei znikąd

Teatr Anny Augustynowicz oparty jest głównie na aktorach, słowie i rytmie. Scenografia, kostiumy, a nawet światło grają tu rolę drugoplanową. Tak zbudowany świat stanowi niebywałe wyzwanie dla współczesnego widza, już odzwyczajonego od prymatu słowa i jego dominującego, by nie rzec prawie wyłącznego, znaczenia na scenie.

Pomysł na postawienie ciężaru spektaklu na relacje pomiędzy trzema pokoleniami mężczyzn w trzydzieści lat po odzyskaniu przez Polskę niepodległości jest bardzo trafny. Dla postaci Ducha Ojca (Jerzy Trela) wolność była ściśle związana z pojęciem niepodległości, bo one nigdy nie były dane. O nie się walczyło, je się zdobywało. Były procesem wiecznie niedokonanym. Dla Konrada (niezwykle precyzyjny Grzegorz Falkowski) te dwie wartości jawiły się jako przyczynowo-skutkowe i w końcu takimi się okazały. W '89 Polska odzyskała pełnię swej niepodległości, a jej obywatele byli wolni już nie tylko wewnętrznie. Pokolenie Reżysera (Marcin Bubółka) nigdy nie musiało się nad tym dylematem pochylać, bo wolność i niepodległość stanowią dla niego wartości oczywiste, niepodważalne i od zawsze istniejące. Za tak nakreślonymi przedstawicielami trzech generacji Polaków stoi jeszcze jeden istotny temat - figury i roli mężczyzny w społeczeństwie. Duch Ojca nieodmiennie kojarzący się w tym wypadku z legendarnym "Wyzwoleniem" Swinarskiego odwołuje się do sumienia widza, do sceny jako miejsca rzeczywiście performatywnego, do teatru pojmowanego jako miejsce sacrum. Postać ta chce naszego - widza współczesnego namysłu, refleksji historiozoficznej, pogłębionej refleksji nad przeszłością i wynikającym z niej kształtem teraźniejszości. Konrad jest postacią czynu, lecz działać mu nie ma z kim i w sumie po co. Bo w którą stronę nie wiadomo. Jest zagubiony i samotny niczym Abakan z poznańskiej Cytadeli - samotny w tłumie. Aktorzy/postaci/Polacy pojawiają się przed jego oczami i znikają. Jeden coś postuluje, by zaraz kolejny go zagłuszył, wchodząc ze swoją kwestią, ale to wszystko jest groteskowe, małe, nieistotne, a przede wszystkim krótkowzroczne i egotyczne. Nie tego Konrad szuka. Nie tego od swoich aktorów/Polaków oczekuje. Reżyser przyszedł wykonać swoją pracę. Jest jak jego pokolenie - funkcjonuje w świecie krótkoterminowym od zadania do zadania, od jednej umowy do drugiej. Nic go nie wiąże, nic nie trzyma, żadna idea na dłużej nie zaprząta mu głowy.

Konrad zwraca się do nas, do publiczności kilkakrotnie. Nie powołuje nas na świadków scenicznych zdarzeń, ale właśnie pragnąc czynu zwraca się do nas jako partner, interlokutor. Ale czy mamy coś do powiedzenia? Czy nas to w ogóle obchodzi? Lepiej, żeby nas obchodziło, bo to o nas jako indywidualności, z których składa się zbiorowość, chodzi. My jesteśmy społeczeństwem. My jesteśmy tymi scenicznymi aktorami. My jesteśmy Polakami.

Anna Augustynowicz stworzyła dzieło wielkie i ważne. Reżyserka jest wobec widza wymagająca, bo i rzeczywistość nas otaczająca jest wymagająca wobec obywatela. Cieszy fakt, że Augustynowicz jest w doskonałej formie artystycznej, że nie pozostawia widza obojętnym, że zmusza go do myślenia, zadawania pytań i szukania na nie odpowiedzi. Szkoda, że nie możemy zostać jak Konrad w pustej sali choć na chwilę, by spytać każdy siebie - quo vadis?



Maria Marcinkiewicz-Górna
e-teatr.pl
16 maja 2019
Spektakle
Wyzwolenie