Gdzie zmarły, zamiast dachu, ma nicość nad głową

Gdy rozlega się przenikliwy dźwięk dzwonka, Winnie otwiera oczy, odmawia modlitwę, szczotkuje włosy, myje zęby i zaczyna kolejny dzień. Zapewne szczęśliwy dzień, zakopanej w kopcu do połowy kobiety. Tak zaczyna się spektakl „Szczęśliwe dni" w reżyserii Antoniego Libery. Główną rolę odgrywa Maja Komorowska, a towarzyszy jej Adam Ferency.

Maja Komorowska wciela się w rolę Winnie już od dwudziestu lat. Robi to rewelacyjnie, o czym świadczą między innymi: znakomite recenzje, które powstały przez dwa dziesięciolecia, wciąż pełna sala, mimo upływu czasu, czy też publiczność, która nagradza spektakl w reżyserii Antoniego Libery owacją na stojąco.

Nie ma co się dziwić. Półtoragodzinny monolog wysłuchuje się bez chwili znużenia. A to dlatego, że wygłasza go aktorka, która potrafi uczynić cuda na scenie. Maja Komorowska tkwi przez dwa akty w jednym miejscu, przy czym w pierwszym może ruszać rękami. To czym zachwyca widza, to ton głosu oraz mimika. Tkwiąca w kopcu potrafi rozśmieszyć widza, jak też przerazić, wzbudzić żal lub zmusić do myślenia. Mistrzowski talent, którego może pozazdrościć większość aktorów młodego pokolenia!

Jak wspomniałem „Szczęśliwym dniom" towarzyszą pochwalne recenzje. Autorzy tekstów dostrzegają w temacie sztuki schyłkową starość, analizę relacji damsko męskich, czy też wolne podduszanie bohaterki przez absurdalne zdarzenia dnia codziennego, nie koniecznie szczęśliwego. Zgadzam się z nimi.

Jednak widzę w „Szczęśliwych dniach" jeszcze jedno, analizę pewnego stanu, w którym tkwią Winnie i Williy. Nazwijmy go „byciem martwym za życia".

W tym miejscu muszę przytoczyć treść jednego z najciekawszych wierszy Bolesława Leśmiana. „Pszczoły" to opowieść o tym, jak rój pszczół „zmyliwszy istnienia ścieżynę" trafia do krainy zmarłych. Nieżyjący, widząc owady, zaczynają przypominać sobie to, co ziemskie, a „przytłumione snem bóle na nowo ich trawią!". To wywołuje w osobach, które zakończyły ziemską wędrówkę, wdzięczność wobec owadów za „zbudzoną ranę". W końcu rój odnajduje powrotną drogę, a zmarli „wciąż patrzą i patrzą..." .

Podobnie zachowują się Winnie i Willy. Wszystkie rzeczy z kobiecej torebki, wspomnienia, wykonywane czynności dnia codziennego, czy też informacje przeczytane przez mężczyznę w gazecie, wzbudzają pewne tęsknoty. Ów żal kryje się też we wspomnieniach o innych osobach, które przytacza Winnie.
Postaci jednak nie mogą nic z tym zrobić. Tkwią, ona zakopana, on w kopcu lub nieopodal niego, i żyją wspomnieniami, „wciąż patrzą i patrzą...", czekając na swój niechybny koniec.

Jest jeszcze jedno, co łączy „Pszczoły" ze sztuką autorstwa Samuela Becketta. Wiersz rozpoczyna się od słów: „W zakamarku podziemnym, w mieszkalnym pomroku,/ Gdzie zmarły, zamiast dachu, ma nicość nad głową,". W takim właśnie odosobnieniu tkwi też para wspominająca szczęśliwe dni.

Warto odwiedzić Teatr Dramatyczny w Warszawie, by przeżyć coś, co na pewno nie jest katharsis, ale pozostaje na długo w sercu i myślach widza.



Jakub Sosnowski
Dziennik Teatralny Warszawa
16 maja 2019
Spektakle
Szczęśliwe dni
Portrety
Antoni Libera