Gierki w Wenecji

"Księżniczka Turandot" to sztuka mocno osadzona w historii europejskiego teatru.

Wenecki dramaturg Carlo Gozzi napisał ją w 1762 r. jako pewnego rodzaju manifest popularnego wówczas gatunku commedia dell'arte, w którym chodziło o żywiołową zabawę i ludyczny dialog z publicznością. Spektakl w warszawskim Teatrze Dramatycznym, przepełniony dynamiczną grą aktorów, dobrze oddaje ducha włoskiego oryginału. Reżyser pamiętał o głośnych przedstawieniach dzieła Gozziego w XX w., w tym słynnej inscenizacji rosyjskiego awangardzisty Jewgienija Wachtangowa z 1922 r.

Dlatego zapewne dyrektor TD Tadeusz Slobodzianek wstawił do tekstu sztuki własne intermedia będące komentarzami do sytuacji w Polsce. Zrobił to do tego stopnia zręcznie, że widownia może ulegać złudzeniu, iż obcuje z integralnym tekstem, wzbogaconym tylko o aktualne dowcipy. W ten sposób wenecka sztuka z XVII w. posłużyła do ingerencji w prowadzone u nas gry polityczne (!). Duch oryginału został jednak, ogólnie rzecz biorąc, zachowany. Baśniowe Chiny posłużyły jako tło historyjki o pewnej siebie i okrutnej księżniczce Turandot, która poddaje próbie zagadek starającego się o jej rękę księcia Kalafa. Mamy tu miejscami surrealistyczny żywioł zabawy, aluzje do wojującego feminizmu i szyderstwa z władzy. Pytanie tylko, czy szalejąca na scenie, mordująca mężczyzn Turandot może być wzorem dla pań walczących dziś do upadłego o tzw. prawa kobiet? Kolejne pytanie: czy dyrektorowi Słobodziankowi zależało bardziej na zademonstrowaniu opozycji wobec modnego dziś "poważnego" teatru publicystycznego, czy na dołożeniu władzy?



Mirosław Winiarczyk
Idziemy
14 października 2019
Portrety
Ondrej Spišák