Gliwickie legendy

Wielokrotnie, także w rozmowach z Grzegorzem Krawczykiem, poruszałem konieczność stworzenia spektaklu dla najmłodszych, opartego na którejś z jakże ciekawych gliwickich legend - pisze Dariusz Jezierski w Info-posterze.

Wskazywałem rzecz jasna przede wszystkim tę o obronie miasta, w której to szczególny udział miały gliwickie kobiety i kasza. Dziwiłem się jednocześnie, że Gliwicki Teatr Muzyczny nigdy nie wpadł na taki pomysł i w swoim stałym repertuarze nie ma takiej propozycji.

Propozycję spektaklu lalkowego opartego na motywach legendy przygotowałem również w ramach projektu teatralnego pilotowanego przez Stowarzyszenie Animatorów Wszechstronnego Rozwoju Młodzieży, który jednak nie spodobał się urzędnikom, zasiadającym w odpowiedniej komisji. Po przeczytaniu książeczki "Chłopiec z Gliwic" autorstwa Grzegorza Krawczyka, skłaniam się ku refleksji, że być może dobrze się stało. Utrzymana w konwencji dell'arte opowieść, poprowadzona w dwóch planach (z wykorzystaniem pacynek) jest napisana zadziwiająco dobrze. Nie chodzi tu bynajmniej o warstwę językową, bo paradoksalnie, przy pisaniu dla sceny nie ta jest najważniejsza, ale o bardzo dobrze prowadzoną akcję, poszanowanie dla tempa, rytmu i realiów sceny, dostosowanie się do percepcyjnych możliwości najmłodszych widzów. Nie ukrywam, że zasiadając do lektury książeczki, obawiałem się właśnie zbyt "strojnego" języka, skomplikowanej narracji itp. Jestem pozytywnie zaskoczony i mimo że nie byłbym sobą nie wskazując na kilka "zgrzytów" w tekście, czy niepotrzebnych "załamań rytmu" w niektórych wierszowanych fragmentach, mogę stwierdzić z przekonaniem, że Grzegorz Krawczyk w swoim dramaturgicznym debiucie okazał się być zdolnym do pisania dla dzieci, A to naprawdę sztuka. Tyle tytułem wstępu.

Nie widziałem jeszcze spektaklu, ale dwa razy przeczytałem tekst. I chciałbym się podzielić kilkoma uwagami. Rzuca się w oczy, że przy odrobinie aktorskiego zacięcia sam tekst nadaje się także do głośnego czytania naszym pociechom. A jeżeli jeszcze zechce się pobawić głosem, poczytać wspólnie, to zabawa gwarantowana. Tym bardziej zatem ta sztuka musi się sprawdzać na scenie. Wszelkiej scenicznej akcji sprzyja wyraźnie celowo porwany, często zaburzany rytm narracji. Dialogi, czy nawet poszczególne kwestie na pierwszy rzut oka mogą sprawiać wrażenie nieporządku. Nic z tych rzeczy. To jakże prosty a przy tym skuteczny zabieg formalny, rozwiązujący za jednym zamachem dwie kwestie: monotonii (która bywa częstą bolączką tekstów dla najmłodszych, opartych na rymach "częstochowskich"), i sprostania sytuacjom gęstym dramaturgicznie. Muszę podkreślić, nie widząc jak zostało to zrobione na scenie, że rozpisane na Pipina i Pulcinellę partie, poświęcone opisowi szturmu wojsk Mansfelda, z teatralnego punktu widzenia są napisane znakomicie. Nawet przy lekturze czuje się energię. Ci, którzy mają do czynienia ze sceną cenią sobie takie pisanie i dotyczy to zarówno aktorów jak i reżyserów.

Odrobina goryczki Piosenki. Tak, te z całą pewnością warto by nieco poprawić. W niektórych fragmentach wręcz prosiłoby się o odrobinę rytmicznego porządku, niezbędnego zwłaszcza wtedy, gdy jak tutaj, szkieletem jest rym parzysty. Oczywiście te drobne zgrzyty z całą pewnością na scenie nie mają żadnego znaczenia - dobry aktor wykorzysta melodię i swoje wokalne umiejętności odpowiednio - ale pamiętać trzeba, że książeczkę chcemy przecież także czytać.

Istotne z mojego punktu widzenia jest także umiejętne wykorzystanie humoru. I to nie tylko sytuacyjnego. Są fragmenty tekstu, dialogów, w których ewidentnie nacisk kładzie się na żartobliwą puentę, grę słowną. Uważam to za istotne, jeśli takie spektakle mają być elementem edukacji teatralnej najmłodszych. Bo oprócz zbyt "dorosłego" czasem pisania istnieje również maniera pisania infantylnego, kiedy to przekaz opiera się na najprostszych środkach, nie pobudzając najmłodszych widzów do wysiłku, nie ustawiając wyżej poprzeczki. Krawczykowi także tej pułapki udało się uniknąć.

Trzeba jeszcze koniecznie wspomnieć o przyjętej konwencji dell'arte. To doskonały pomysł do opowiedzenia historyjki z zamierzchłych czasów. To przy tym bardzo pojemna forma, dająca możliwość wygrania sytuacji "teatru w teatrze" i pozwalająca wykorzystać maskę i kolor (w sposób świadomy i zdyscyplinowany!). W spektaklu wykorzystano również pacynki, zaburzając nieco "czystość gatunku" ale z całą pewnością zyskując na atrakcyjności przekazu.

Na koniec, skoro już ta recenzja ukazuje się w Info-Posterze, chciałbym zwrócić uwagę na fragmenty, które ja sam odczytałem w nieco innym, "dorosłym" planie. Konieczność zgody w mieście, przestroga przed waśniami i skłóceniem mieszkańców, które nigdy nie służą miastu. I alegoryczne mrowisko - alternatywna społeczność miejska - z Królową Mrówek, która odpowiada Przemkowi dziwiącemu się jak małe mrówki mogą pomóc miastu: "nie za duże ale dużo!" Pojawia się również w spektaklu postać burmistrza. To jeden z czarnych charakterów opowieści. Tak oto śpiewa o nim Pipin:

Od wieczora aż do ranka,
trwa Burmistrza wyliczanka:
Miasto moje, ratusz mój,
Każdy szeląg mój, nie twój.
Jak ostatni grosz wydusić,
Ale mieszczan nie udusić,
Lecz samemu napaść brzuch,
Taki z niego burmistrz zuch.
Tu podatek, a tam myto,
Grzywna, taksa, takie i to,
Wciąga kasę niczym wąż,
I chce więcej, wciąż i wciąż.
Ciągle tylko nos zadziera,
Słabszym gardzi, silnych wspiera,
Wszystko w nim jest jeden pic,
Mały człowiek, zwykłe nic.

Cóż, także starsi gliwiczanie zapewne się teraz uśmiechają. Dodam tylko, że zło oczywiście zostaje ukarane a nowym burmistrzem zostaje zwyczajny, raczej ubogi mieszczanin Przemko. O tym wszystkim dowiedzieć się łatwo, kupując w Willi Caro naprawdę przepięknie wydaną książeczkę "Chłopiec z Gliwic". Trzeba za nią zapłacić 10 zł.

Dodam jeszcze, że Muzeum w Gliwicach wciąż jeszcze zaprasza dzieci na spektakle. Nie wolno tego przegapić. A na czas wakacji idzie za ciosem i planuje liczne zajęcia teatralne, warsztaty itp. O tym będziemy informować na bieżąco.



Dariusz Jezierski
www.info-poster.eu
13 czerwca 2014