Gość Inność

Mamy szansę raz na jakiś czas stawać się Edynburgiem Wschodu. Tamtej skali finansowej nigdy nie osiągniemy, ale możemy dorównać Edynburgowi merytorycznym poziomem festiwalu. Lublin idzie w dobrym kierunku. Stawia na energię społeczną. Miasto zaczyna żyć festiwalami, lubi je gościć. Mamy dobrą tradycję Konfrontacji Teatralnych, Jarmarku Jagiellońskiego, Nocy Kultury, Europejskiego Festiwalu Smaku. To jest nasza wspólna praca, ze wspólnej energii wszyscy korzystamy.

Z Januszem Opryńskim, dyrektorem lubelskich Konfrontacji Teatralnych rozmawia Waldemar Sulisz.

Waldemar Sulisz: Na konferencji prasowej Andrzej Molik, nestor lubelskiej krytyki teatralnej, który towarzyszy Konfrontacjom Teatralnym od początku, stwierdził, że tegoroczne nie mają już żadnej wyraźnej idei.

Janusz Opryński:
- Zadajesz mi bardzo trudne pytanie. Jeżeli mamy rozmawiać o Moliku...

Nie o Moliku, o konfrontacjach. O jego tezie. Czy nie ma prawa do swojego punktu widzenia?


- On wie co robi, ma swój wiek i teraz ja mam na to odpowiadać? Powiem tak: czasem już nie czytamy rzeczywistości. Przychodzi moment, że tęsknimy za światem, który już odszedł. Ja rozumiem taką tęsknotę i czasem w niej bym się odnajdywał, ale co poradzę, że ten świat jest taki, a nie inny. Nie uważam także, że nowe tendencje, które pojawiły się w teatrze i świecie, tchną jakąś straszną rzeczą. Wiadomo, budzą kontrowersje jak Tomek Bazan ze swoim realizacjami, ale to jest powszechna kontrowersja polska. Festiwal jest miejscem, w którym rejestruje się nowe zjawiska lub wytycza nowe kierunki i buduje nowe języki przekazu, współtworząc spektakle.

 To największa wartość Konfrontacji Teatralnych?

- Tak, choć wciąż ubolewam, że festiwal tej wielkości nie ma takich pieniędzy, jak wielkie festiwale na świecie i nie może tworzyć więcej współprodukcji. My to robimy, ale nie w takiej skali, choć na koncie mamy współprodukcję takich spektakli jak "Nasza klasa" czy "Bracia Karamazow". Jeśli festiwal tylko przywozi rzeczy, to źle kończy, bo od tego są wyspecjalizowane agencje. Festiwal bez kontekstu społecznego i synkretyzmu sztuk umiera.

 W tym roku znów pokazujesz teatr rosyjski. Dlaczego jest dla ciebie taki ważny?

- W wyborze spektakli wspiera mnie Agnieszka Lubomira Piotrowska, tłumaczka literatury rosyjskiej, wybitna znawczyni teatru. Od strony dramaturgicznej ten teatr jest bardzo ważny. Rozciąga się między klasyką, post teatrem i bardzo nowoczesnym teatrem, w dodatku prezentuje aktorstwo najwyższej próby. To jest wielki warsztat. Mody w teatrze szybko przemijają, przemijaniu opiera się solidność warsztatu i tekstu. Dobry aktor i dobry tekst zawsze przetrwają.

 Już po raz trzeci pokazujesz silną reprezentację teatrów lubelskich?

- Paweł Passini obchodzi jubileusz, pokazujemy jego spektakle w tym najnowszy "Kukła. Księga blasku". Szczególnie polecam fantastyczny spektakl Tomka Bazana "I Ifigenia" z Teatru Nowego w Łodzi. Będzie nowa premiera "Orlanda" z Jackiem Poniedziałkiem. Pokazujemy Łukasza Witta-Michałowskiego w projekcie "Aporia\'43" nawiązującym do wydarzeń na Wołyniu, gdzie doszło do masowej eksterminacji ludności polskiej przez nacjonalistów ukraińskich i polskiego odwetu. Pokazujemy "Sen nocy letniej" Artura Tyszkiewicza, nowego dyrektora Teatru Osterwy. Jesteśmy po słowie i mamy wspólne plany. Oraz Teatr Andersena. Zderzamy lubelskie spektakle z tym, co najciekawsze w Polsce.

 Co polecasz szczególnie?

- Chór kobiet "Magnificat". Spektakl wyprodukowany przez Instytut Teatralny, który objechał wszystkie festiwale świata, dostawał owacje na stojąco. Oraz "III Furie" z Teatru im. II. Modrzejewskiej w Legnicy, które zrobił Marcin Liber. Oba przedstawienia przejmująco opisują Polskę.

Jak losy spektaklu "Sen nocy letniej" w reżyserii Joanny Lewickiej, przygotowywanego w Zakładzie Karnym w Opolu Lubelskim? Będzie?

-Próby trwają już wChatce Żaka, więźniowie są wypuszczani na próby. To niesamowita odwaga dyrektora więzienia.

 W spektaklu grają ludzie z ciężkimi wyrokami, na widowni będą strażnicy z ostrą bronią?

- Najważniejsze, że teatr może tym ludziom pomóc. Daj Boże. Jedną z ról festiwalu jest docierać w miejsca, w które nie chce się docierać. Czasem musimy spotkać się twarzą w twarz ze złem, odmiennością, innością. Ludzie kultury są od tego, żeby w takim dialogu uczestniczyć.

 Na wspomnianej konferencji prasowej odpowiedziałeś na kolejną inwokację Andrzeja Molika w sprawie gejów w teatrze?

- No właśnie. Jeśli ktoś świadomie potrafi o tym mówić w sposób otwarty i my mamy wokół tego straszne zahamowania i wypowiadamy rzeczy, których się potem wstydzimy, to coś jest nie tak.

Co?

-Wciąż mamy problem z gościnnością, o której na festiwalu opowie Cezary Wodziński. Swój wykład zatytułował "Zagadka gościnności". Słowo gościnność dzieli na dwa słowa: Gość i Inność. W słowie Gościnność pojawia się Inny, który jest gościem. Jeśli jesteśmy gospodarzem, musimy innego ugościć, przyjąć. Umieć z problemem innego żyć. To jest palący problem w Europie. I w Lublinie. Na ulicach i w knajpach widzimy coraz więcej kolorowych, w barze sushi jemy ze studentami z Pakistanu. Nic dziwnego, że nasz festiwal wchodzi w te tematy. Chcemy czy nie chcemy. Uczymy się tolerancji na inność, otwieramy się. Czy może być inaczej?

 Wróćmy do pieniędzy. Wciąż będzie ich za mało. Czy Lublin może stać się Edynburgiem Wschodu?


-To ciekawa i kusząca perspektywa. Oczywiście, musimy mieć świadomość proporcji. Festiwal w Edynburgu ma kilkudziesięcioletnią tradycję i odbywa się w kraju, gdzie potrafi się handlować przestrzeniami. My tego jeszcze nie potrafimy. Mamy szansę raz na jakiś czas stawać się Edynburgiem Wschodu. Tamtej skali finansowej nigdy nie osiągniemy, ale możemy dorównać Edynburgowi merytorycznym poziomem festiwalu. Lublin idzie w dobrym kierunku. Stawia na energię społeczną. Miasto zaczyna żyć festiwalami, lubi je gościć. Mamy dobrą tradycję Konfrontacji Teatralnych, Jarmarku Jagiellońskiego, Nocy Kultury, Europejskiego Festiwalu Smaku. To jest nasza wspólna praca, ze wspólnej energii wszyscy korzystamy.



Waldemar Sulisz
Dziennik Wschodni
13 października 2012
Portrety
Janusz Opryński