Gość w dom, duch w dom

W dworze u Miecznika szykują już ucztę, żeby godnie i zgodnie pożegnać stary rok. Takich gości tu jeszcze nie było: kurtyzana i połowa haremu algierskiego beja, Włoszka z temperamentem i ojciec posiadający pięć córek na wydaniu, upiór z opery i tancerka obdarzona pięknym głosem. Aż strach pomyśleć, co się stanie, gdy zegar wybije dwunastą. „Niezwykły duet nasz usłyszy noc, bo mam nad tobą już nadludzką moc" – obiecuje i pięknej Christine i każdemu z gości sylwestrowego spotkania w operze człowiek w masce czyli tajemniczy Erik, mieszkaniec gotyckich podziemi opery (bohater musicalu Andrew Lloyda Webera „Upiór w operze"). To będzie spotkanie z duchami premier nadchodzącego roku.

Dla naszych prapradziadków sylwester oznaczał rozpoczęcie ciężkiej orki towarzyskiej. Niemal codziennie odbywały się bale trwające do bladego świtu, po których następowało kilka godzin snu i ponowny obowiązkowy wymarsz ma "fajfy", wenty dobroczynne i wizyty. Z głębokiej prowincji zjeżdżały do wielkich miast ziemiańskie rodziny, aby wprowadzić córki w wielki świat. Nie było lepszej okazji, żeby zaprezentować cuda natury (panny były wyłącznie cudne, szczególnie jeśli miały duży posag) i otoczyć je tłumem wielbicieli.

Dlatego korzystając z doświadczeń przodków i gościnności Miecznika, Opera postanowiła sprosić na bal do starego dworu swoje „panny na wydaniu" czyli bohaterów spektakli, jakie w przyszłym roku pojawią się na tutejszej scenie. A są to partie pierwszorzędne, można braći bez posagu!

Dla Violetty z „Traviaty" (jej pierwowzorem była sławna kurtyzana Marie Duplessis) traciło głowę i majątek wielu, ale tylko dwóch oddało jej też swój talent: francuski pisarz Aleksander Dumas syn (jego powieść „Dama kameliowa" stała się kanwą libretta „Traviaty") oraz włoski kompozytor Giuseppe Verdi. Premiera opery w Wenecji stała się skandalem, bo publiczność uznała, że obsadzenie sprzedajnej kobiety w roli operowej heroiny może zniszczyć moralnie nawet widzów powyżej osiemnastu lat. Nie da się ukryć, że jak Violetta śpiewa „zawsze wolną być muszę, z rozkoszy w rozkosz rzucać się" (aria „Sempre libera") dreszcze przelatują po plecach.

Z kolei Tewje mleczarz z Anatewki, gdzieś na kresach carskiej Rosji, demonstruje wprawdzie cały czas swoje ubóstwo – pięć córek na wydaniu, to jakby majątek pięć razy z dymem poszedł – ale od czasu premiery „Skrzypka na dachu" w 1964 roku i oscarowej ekranizacji musicalu w 1971 roku, święci triumfy na całym świecie, zapełniając teatry i sale kinowe kompletami widzów. Najwyższy czas posłuchać, co ma do powiedzenia mieszkańcom Białegostoku.

Ciekawie może też wypaść wizyta Stolnika, który zaprosi na zaręczyny swojej córki Zofii z Januszem, młodym dziedzicem góralskich wiosek. W poniedziałek pojawi się tylko z gromadą gości i chyba jeszcze nie wie, że przyszły zięć zbałamucił góralkę Halkę. Ani, że nieszczęsna dziewczyna rzuci się w przepaść. Notabene, po premierze „Halki" w Wilnie w 1848 roku, Stanisław Moniuszko usłyszał od przyjaciela fachową uwagę: "Wszystko za długie. Stolnik już w pierwszym akcie powinien dać Halce krowę jako „odszkodowanie" i sprawa byłaby zakończona."  Ale w Białymstoku sprawa zakończy się dopiero w IV akcie i to bez odszkodowania.

Warto również  poczekać na „Włoszkę w Algierze", historię o pewnym beju, który zapragnął sprowadzić do swego haremu piękną, inteligentną i dowcipną kobietę. I to był początek jego klęski. Znakomita opera buffa  Gioacchino Rossiniego, z burleskowym humorem i błyskotliwą muzyką, wciąż wystawiana jest na światowych scenach, choć od premiery upłynęło niemal dwieście lat. Ale też morał dzieła Rossiniego na taką popularność zasługuje: drodzy widzowie, nic się nie oprze dzielnej niewieście.



Beata Maciejewska
Materiał OiFP
28 grudnia 2012