Gosztyła - aktor

Krzysztofa znałem / słyszałem ostatnio z radia i komunikatu w Operze o konieczności wyłączania komórek.

A w Ateneum ma wirtuozowski popis

Tak, to "stara" polska szkoła, w której aktor to był ktoś interpretujący literaturę a nie własne doświadczenia czy psychoterapie.

Słowo "kalafooonia" - na rozpoczęcie artykułuje jakby przywoływał sławną "szpuuulę" Łomnickiego (zresztą takich intertekstualnych gier będzie więcej) od razu ustawiając poziom na wysokim diapazonie kabotyństwa - kontrolowanego. Tego wymaga postać: cyrkowego sztukmistrza, upierdliwego szefa i znawcy Casalsa i Schuberta, poprzez których piękno odrywa się od dobra a precyzja i dyscyplina od empatii i przyzwoitości.

Jesteśmy wśród artystów, więc nie będzie miło

Rozumiem młodą reżyserkę Magdalenę Miklasz (prowadzącą rzecz bardzo pomysłowo), że wybierając genialnego potwora Bernharda zajmuje się meta-sztuką; pytania o sens, powinności i postawy artystów są ekscytujące, bo pozwalają na samookreślenie.

A więc aktor Tu gra, bo umie, także na instrumencie, chociaż to nie tylko wiolonczela ale i ciało i struny głosowe (głowa rozumie się sama przez się).

Mówienie Gosztyły to koncert: artykulacja, melodia i rytm. Wszystko faluje w ogromnej skali od szeptu do krzyku i od liryzmu do nienawiści. Aktor używa głosu jak pędzla, którym maluje paletę barw i emocji człowieka, którego przedstawia. Reżyserka nie udaje realizmu przez co granice się poszerzają, bohater przeskakuje z emocji do emocji, a że na scenie gra aktora, więc piętra się mnożą, popisy popisują a warsztat jest tematem niejako z definicji.

Mówi tak, że wszystko widać (radiowa szkoła?). Rozstrzyga rytm i modulacja, ale przecież wszystko idzie z głowy: wie co mówi, bo wie kogo gra.

Więc nie jest a udaje. I to jest właśnie prawda o człowieku.

Reżyserce zawdzięczamy, że to zgrany kwintet. Warto.



Jacek Zembrzuski
http://jacekrzysztof.blog.onet.pl/
12 lutego 2013