Gra z publicznością albo gumowa czaszka Jorika

W sztuce Rainera Lewandowskiego najważniejsza jest publiczność. Bez niej teatr nie ma racji bytu. I nieważne, czy spektakl rozgrywa się z kurtyną, czy bez niej, magia teatru tak samo oddziałuje w Grudziądzu, Płocku i Poznaniu. Tę oczywistą prawdę potwierdza bohater monodramu "Dzisiaj ani Hamleta...".

"Bez was nie ma teatru" - mówi operator kurtyny, Ingo Sassmann, który na scenie znalazł się po to, aby przygotować rekwizyty do kolejnego przedstawienia. Zazwyczaj nikt go nie widzi, nikt nie docenia jego pracy. Ale tego wieczoru jest inaczej. Publiczność po wysłuchaniu informacji, że spektakl Hamleta zostaje odwołany, wcale nie opuszcza sali. Czy to dziwne, że zbuntowanego tłumu nie wyprowadza na przykład wezwana na pomoc ochrona? Dla kurtyniarza nie. Nawet staje on po stronie tych, którzy zapłacili za bilety i mają prawo być na widowni. My też nie mamy czasu się dziwić. Natychmiast zostajemy wciągnięci w grę. Już nie jesteśmy tylko istniejącą w rzeczywistości publicznością zaproszoną na premierę monodramu w wykonaniu Zbigniewa Cieślara. My gramy w tej sztuce. Gramy rolę publiczności, która przyszła na Hamleta. Bez nas ani Hamleta, ani żadnego innego spektaklu.

Rzadko zdarza się sztuka, która docenia rolę widza w teatrze. Choć wiadomo od dawna, że teatr bez aktora i widza nie może istnieć, to jednak tekstów dramatycznych, których bohaterem publiczność byłaby w równie dużym stopniu co aktor, jest bardzo niewiele. Tekst Lewandowskiego to powrót do korzeni teatru. Opowieść, można by powiedzieć edukacyjna, która każe nam zastanowić się ponownie nad źródłami teatru, jego historią i funkcją. Robi to w sposób wdzięczny i z dużym poczuciem humoru, bez zadęcia i pretensjonalności. A oto niełatwo, bo przecież my, chodzący do teatru, dużo na jego temat wiemy. Mimo wszystko - uśmiechamy się, słysząc płynące ze sceny kwestie o aktorze, teatrze i publiczności.

Rainer Lewandowski napisał kilka książek dla dzieci, słuchowisk i sztuk. Przez wiele lat był związany ze scenami niemieckimi. Najpierw w Hanowerze -jako kierownik literacki i reżyser. Potem w Bambergu - jako dyrektor Teatru E.T.A. Hoffmana. Sztuka "Heute weder Hamlet" (Dzisiaj ani Hamleta...) była wystawiana ponad 100 razy nie tylko w Niemczech, ale także w Austrii, Holandii i Belgii. W Płocku miała swoją polską prapremierę.

O teatrze i rzemiośle aktora opowiada wcielający się w rolę operatora kurtyny Zbigniew Cieślar. Szybko przekonujemy się, że to dobry aktor charakterystyczny, że dysponuje rzetelnym warsztatem i co najważniejsze - wspaniałym głosem. Tworzy na scenie szereg etiud. Udowadnia, że Hamleta można grać na wiele sposobów, po kawałku. Nawet wyjęcie jakiegoś epizodu może być zajmujące, a na pewno bywa śmieszne. Nie przypadkiem tłem wszystkich rozważań jest Hamlet, przedstawiony akt po akcie z przymrużeniem oka. W ten sposób tej jednej ze sztandarowych inscenizacji każdego teatru, robionej dla "honoru domu" odejmuje się sztucznej powagi. Bo, jak bohater-aktor sam udowadnia, w teatrze zagrać można cokolwiek. Liczy się konwencja. A publiczności jest wszystko jedno, czy czaszka biednego Jorika będzie z gumy, czy anatomiczna. Różnica jest "ważna" jedynie dla odtwórcy głównej roli w dramacie Szekspirowskim, bo "trzymać gumową czaszkę specjalnie nagrzaną rękami kolegów wcale nie jest przyjemnie". Ingo Sassmann wielokrotnie mówi, jak trudno żyć bez sceny. Cieślar też jest przykładem, że aktor zawsze zostaje aktorem. Szukał tekstu, szukał sceny, szukał widowni i znalazł je w Płocku. Powstał wzruszający monodram na czterdziestolecie pracy scenicznej dobrego aktora charakterystycznego.

Spektakl zaczyna się rozważaniami na temat kurtyny. Czy zdajemy sobie sprawę, na ile sposobów można ją zasunąć? Dostojnie, tragiczne, podkreślając komizm sytuacji, szybko lub wolno. Gdy reżyser zrezygnuje z niej zupełnie, teatr pozostanie teatrem. Najwyżej aktorzy i publiczność poczują się dziwnie. Będą musieli przyzwyczaić się do oryginalności koncepcji. A recenzenci napiszą o fantastycznym pomyśle reżysera albo rewolucji w teatrze. W jednej z ostatnich scen operator kurtyny wspina się na drabinę. Wyjmuje z kieszeni igłę z nawleczoną nitką i zaczyna cerować niewidoczną dla oka widza dziurę. To ładna etiuda, choć może niezamierzona paralela do sytuacji płockiego teatru, który jak wiele polskich scen jest w trudnej sytuacji finansowej. Nie ma pieniędzy, ale ma wierną publiczność. Dlatego przedstawienie to kameralne, dla małej widowni. Reżyser Marek Mokrowiecki na kryzys wybrał monodram. Wprowadził w spektaklu odwołania do własnej inscenizacji "Hamleta" z 2012 roku, podkreślając, że jest wierny swojej koncepcji teatru i że teatr musi grać.



Lena Szatkowska
Tygodnik Płocki
10 września 2014