Grać albo nie grać?

"Być albo nie być" jest sprawnie zrealizowanym przedstawieniem, jednak nie grzeszy inwencją - czy to w wymowie spektaklu, czy użytych chwytów, które sprawiają, że spektakl jest monotonny

Już w pierwszych scenach zarysowuje się nadrzędny pomysł Milana Peschela – nie do końca wiemy, czy aktorzy są w rolach postaci, które przyjdzie im grać, czy to aktorzy grający ludzi sceny,  czy też występują jako oni sami. Spektakl został stworzony w oparciu o film Ernsta Lubitscha z 1942 roku, tak więc taki zamysł znajdował się już w scenariuszu, jednak reżyser wyraziście go eksploatuje. Gdy już stopniowo rozróżniamy kolejne piętra metateatralnej konstrukcji, opowieść wpada we właściwe tory – oglądamy spektakl o okupowanej Warszawie lat 40. Wielopoziomowość przenosi wówczas reżyser na przestrzeń – częsta dekonstrukcja sceny (czy też sceny na scenie) podkreśla próbę zawiązania z odbiorcą kontaktu na kilku pułapach. Niestety, zabawy ze scenografią wydają się być tautologicznym odzwierciedleniem metateatralności tekstu. Także intertekstualność spektaklu (fragmenty z Szekspira czy z „Bękartów wojny”) wydaje się zbędnym ozdobnikiem. Cytaty zostają włączone w tekst, nie poszerzając jego kontekstu – pojawiają się i znikają, zupełnie jak kolejne ściany scenicznej dekoracji.

Intryga w spektaklu Peschela rozwija się powoli, stopniowo jednak komplikują się kolejne piętra opowieści. Warszawski teatr jest w trakcie prób sztuki o Hitlerze. Z początku mamy więc parodię nieco niefrasobliwego, lecz w dowcipny sposób urzekającego teatru – z krzykliwym reżyserem na czele (Katarzyna Krzanowska), główną gwiazdą teatru, którego ambicją jest tylko szerzenie swej sławy (Adam Nawojczyk), a także parą aktorów charakterystycznych, którzy marzą wreszcie o większej roli (Błażej Peszek, Andrzej Kozak). Jest schematycznie, ale zabawnie, wciągająco. Dalej, niestety, gorzej. Spektakl zostaje zdjęty z afisza (Hitler dociera do Warszawy), Maria Tura – żona prowadząca z mężem wyścig popularności wśród warszawskich aktorów (Anna Radwan-Gancarczyk) – rozpoczyna romans z lotnikiem Sobińskim (Juliusz Chrząstkowski), w czasie, gdy do Polski przyjeżdża Profesor Silewski (Krzsztof Zalewski) – tajny agent z misją zniszczenia polskiego podziemia. Natłok tej spirali dziwnych zdarzeń tworzy nieco farsowy obraz trudnej wojennej sytuacji. A w tym wszystkim przodującą rolę grają aktorzy, których celem jest nie zniszczenie wroga, lecz kolejna premiera. Spróbują wiec przeciwników pokonać w przebiegły sposób – robiąc to, co potrafią najlepiej – podszywać się pod innych.

Grono krakowskich aktorów wykazało się dużym talentem komediowym, jednak niewiele mieli okazji, by pokazać swoje umiejętności. Nachalna powtarzalność drobnych sytuacji, które ich określają, sprawiła, że stali się zakładnikami farsowych typów. Fabuła schodzi na dalszy plan i widz przestaje się przejmować losem bohaterów. Pozostaje więc pytanie, co chce tą opowieścią powiedzieć reżyser. Natarczywa rama metateatralna sprowadza spektakl do opowieści o losie aktorów. Tylko tyle? Gdzieniegdzie próbuje się przemycić ważniejsze pytanie o sens – śmierć czy historię, która wtłacza nas w ekstremalne okoliczności i wymaga trudnych decyzji. Wszystko to jednak jest dość powierzchowne – ani do wciągające, ani dowcipne, ani innowacyjne. Ot, opowiastka o trudnym historycznym losie. Możliwość doprowadzenia do takiego banalizującego stwierdzenia, jest największym zarzutem wobec reżysera.



Magdalena Urbańska
Dziennik Teatralny Kraków
6 kwietnia 2011
Spektakle
Być albo nie być