Grupa Coincidentia i Teatr Pinokio zjednoczeni w Don Kichocie

Czy Bob Dylan może być traktowany jako Don Kichot pop kultury, a romantyczna miłość jest tylko w piosenkach Zenka Martyniuka? Martyna Lechman i Konrad Dworakowski oraz Grupa Coincidentia i Teatr Pinokio znakomicie bawią się literacką klasyką, a jednocześnie pokazują spektrum środków wyrazu współczesnego teatru. Od niemal kuglarskich sztuczek po filmowanie widowni. Znane? Ale nie w takim "remiksie".

Klasyka jest naj wdzięczniejszym polem do interpretacji dla poszukujących twórców. Tym bardziej - jeśli podchodzą oni do uznanych dzieł z humorem, jednocześnie nie wywracając całości do góry nogami. Ot, jak w przypadku Białorusinów z Mohylewa, doszukujących się w spektaklu pokazanym w ramach festiwalu Wschód Kultury, w Hamlecie super bohatera. Dla potrzeb tego spektaklu połączonych sił Grupy Coincidentia i Teatru Pinokio, autorzy najnowszej premiery w Siedlisku Kultury Solniki 44 odgrzebali dla siebie Don Kichota. I to odgrzebali dosłownie.

Pewnie gdyby nie Terry Gilliam, dawno zapomnielibyśmy o tym bohaterze, pamiętając jedynie powiedzenie o "walce z wiatrakami". Tymczasem przy dźwiękach pięknych hiszpańskich pieśni śpiewanych przez Ewę Wróblewską dosłownie spod zwałów ziemi wyłania się przed oczami widzów postać owego szlachcica, który postanowił zostać błędnym rycerzem. Przyodziany w groteskowe kalesony, z siwą brodą, w pilotce i cyber punkowych goglach, zostaje odkopany przez trupę aktorów, którzy jakby sugerowali widzom, że mają ochotę zmierzyć się z mitem na swoich warunkach. Gdzieś w drugi planie, z ziemi wyłania się biały koń, zatem widzimy, że legendę potraktują poważnie. Oczywiście - poważnie - jak na Coincidentię przystało.

Początkowe sceny to wprowadzenie w akcję, przedstawienie postaci, sposobu rozumowania owego hiszpańskiego szlachciury, który zapragnął zostać rycerzem (w domyśle sławy) i marzył o romantycznej miłości. Sam bez grosza przy duszy, widok stanowi raczej opłakany, stąd i kalesony zamiast pantalonów są jak najbardziej na miejscu. A że pieniądze tak samo ważne jak dziś były i w czasach Cervantesa przekonamy się, gdy tylko nasz błędny rycerz zjedzie do karczmy. Martyna Lechman skraca i usuwa wiele wątków z obszernej powieści, widz jednak nie traci na tym nic - skondensowanie tej smutnej w gruncie rzeczy historii tylko pomaga w spójności sztuki. Tym bardziej, że aktorom pod wodzą reżysera Konrada Dworakowskiego - zapału i pomysłów nie brakuje. A ich wysiłki uzupełnia scenografia Andrzeja Dworakowskiego - prywatnie ojca reżysera.

Praktycznie każdy jej element zagra w pewnym momencie istotną rolę. Przy stodolanym minimum twórcy osiągają maksimum efektu. A jednocześnie wprowadzają teatralną magię. Ot, choćby gruba folia w głębi sceny stanie się i ekranem do wyświetlania łapanych kamerą na żywo ujęć i jednocześnie parawanem, za którym przez moment ujrzymy wyśnioną Dulcyneę. Skoro Siedlisko jest skanalizowane i ma bieżąca wodę - i ona pojawi się w jednej ze scenek. To może akurat "wodotrysk", ale za to całkiem współczesny komentarz, by po sobie posprzątać jest jednym z wielu mrugnięć okiem do widzów - uważajcie - tu nic nie jest tym czym się wydaje. Nie odczytujemy "Don Kichota" na kolanach, pokazujemy jak inteligentnie bawić się prozą, która bawi, ale może i wzrusza, kolejne pokolenia.

Jednym z najciekawszych elementów powieści jest stosunek Don Kichota do swego giermka Sanczo Pansy. Liczący na zaszczyty i ewentualne apanaże niepiśmienny wieśniak jest przecież wręcz zbawicielem swego pana. Chroni go przed kolejnymi głupstwami, delikatnie tłumaczy, że walczy z wiatrakami. A że wiatraki w pop kulturze to rzecz niezbędna - i to dosłownie - wszak niejedna szansonistka ustawia je przed sobą na scenie by wyglądać bardziej malowniczo z rozwianym włosem - tak uczynił też i Dworakowski. A skoro według Don Kichota wiatraki były przeciwnikami, w finale tej sceny to one zaatakują błędnego rycerza. Posługując się dość odległym skojarzeniem można stwierdzić, że to odzwierciedlenie losu nas wszystkich, ciągle atakowanych przez pop kulturę nowymi treściami, za którymi trudno nadążyć. Pięknie przestrzennie i choreograficznie pokazane zostały sceny pojedynku, trudno nie ryczeć ze śmiechu, kiedy wieśniacy przewożący rzekomo lwy odpowiadają Don Kichotowi podlaskim akcentem, i to raczej z łódzkimi naleciałościami. Wracając do wątku Sanczo Pansy, to on znów przestrzega pana przed nierozważnymi decyzjami, jakby dając się uwieść wizjom swojego chlebodawcy. Czasem, w przebłyskach trzeźwości mówi mu prawdę, ale chyba na swój sposób go kocha, skoro idzie za nim. Tłumaczenie, że dlatego iż to znajomy z tej samej wioski, to zdaje się, plemienny kamuflaż. Bo przecież w scenie, gdzie ognisko z książek, ogrzewa kąpiel rycerza - Sanczo (w tej roli Łukasz Batko) poprowadzony przez Dworakowskiego odgrywa scenę godną Piety. Kto pamięta oryginał Cervantesa, wie że książki Don Kichota zostały spalone, bo według krewnych były przyczyną jego szaleństwa. Tu najpierw w pięknej scenie otaczają go, osaczają, by zawisnąć gdzieś nad głową, w końcu trafią na rozpałkę. Zatem pragmatyzm wygra raz jeszcze z szaleństwem, z mrzonkami? Ale idea człowieka honoru pociąga chyba Sanczo Pansę równie mocno jak sama postać Don Kichota. A przecież zbiera od swego pana cięgi, nie jest traktowany najlepiej. Rola ofiary widać mu odpowiada. Czy tylko ze względu na obiecaną wyspę? A może to dowód, że kilkaset lat wcześniej i dziś - każdy ma prawo do marzeń i prób ich spełnienia na własny sposób, nawet ziejąc ogniem czy wmawiając komuś historię kobiety z brodą zaczarowanej przez czarnoksiężnika.

Bo kiedy Bob Dylan śpiewał w "Blowin' in the Wind", że "odpowiedź zna wiatr", czyż nie był poetą a zarazem błędnym rycerzem świata hipisów? Twórcy przewrotnie kończą spektakl, grzebiąc na powrót Don Kichota. Świat wraca do normy, a wyznaniem miłosnym stają się słowa "przez twe oczy zielone". Zenek Martyniuk ostatnim romantykiem pop kultury? Czy twórcy woleli, żeby Don Kichot tej chwili nie dożył? Grupa Coincidentia i Teatr Pinokio fantastycznie bawiąc się klasyką, dają popis zawodowego aktorstwa, ogromnych możliwości, jakie potrafią wydobyć w przestrzeni stodoły i poczucia humoru, które łączy ich na czas spektaklu z widzami w organiczną całość. Polecam.



Jerzy Doroszkiewicz
Kurier Poranny
29 września 2018
Spektakle
Don Kichot