Grzęzawisko

To o jednej z nich, dziennikarce zainfekowanej potrzebą tropienia zbrojnych konfliktów, opowiada spektakl Agnieszki Przepiórskiej "Wojna to kwiat", grany od niedawna w offowym Teatrze WARSawy.

Zaczyna się od przemówienia. Korespondentka wojenna Helena odbiera nagrodę. Jak zwykle w takich okolicznościach wypowiada uroczyste bzdury. Ale to tylko początek, bo zaraz okaże się, że znowu gna na wojnę, a tam razem z kolegą wpada w pułapkę. Kolega ginie i to ją obwinia się za tę śmierć. Jej następne wyjazdy zostają wstrzymane. Ale już nie potrafi żyć normalnie, bez wstrząsowej dawki adrenaliny, bez poczucia zagrożenia, bez napięcia, które pobudza ją do intensywnego istnienia. W swoim mieszkaniu na warszawskiej Sadybie, wśród bliskich, czuje się obco. Nieustanny pośpiech, stres, obcowanie ze śmiercią, świst kul, widok rannych, umierających stają się pokarmem dla oczu, bez którego nie potrafi się odnaleźć. Beznadziejny przypadek uzależnienia od ryzykownej pracy. Ryzykoholiczka?

Jej historia przypomina inne życiorysy wielkich reporterów, laureatów prestiżowych nagród, okrzyczanych bohaterami mediów odważnych kronikarzy śmierci, którzy nie zważając na własne bezpieczeństwo dokonywali cudów, aby zarejestrować wojenne dramaty, dać świadectwo prawdzie. Ale ci, którzy fotografowali umierających, rejestrowali ich ostatnie chwile, stawiali się we własnych oczach posłańcami zła, wpadali w pułapkę niekończącego się nigdy samoudręczenia.

Takie doznanie stają się udziałem bohaterki tego zdyszanego monodramu, podczas którego Agnieszka Przepiórska, wciąż pędzi do przodu, próbując zaprzeczyć naturze świata i naturze wojny. Stąd tytuł tego spektaklu i konkluzja, ujawniająca zwichnięcie psychiki bohaterki. Dla niej, jak się okaże, wojna nie istnieje, "to tylko kwiat" (jakby to kiczowato nie brzmiało), ale sztuczny. Nie ma ofiar, nie ma krwi, to film, to gra, nikt przecież naprawdę nie umiera, to tylko obrazki. Zresztą obrazki pokażą się na zasłonce pod koniec spektaklu - będzie to sekwencja zdjęć ofiar wojny, tak chętnie nagradzanych na międzynarodowych konkursach fotografii prasowej.

Przejmujący spektakl, odsłaniający koszty psychiczne, jakie ponosi ktoś, kto jest tylko obserwatorem, sprawozdawcą, kimś z zewnątrz. Ale czy to możliwe? Czy można zachować olimpijski dystans, kiedy wokół giną ludzie, dzieci, matki szaleją z rozpaczy? Czy można będąc na miejscu, obok cierpiących, o krok od śmierci, uchylać się od udzielenia pomocy, bo w ten sposób stajesz się stroną konfliktu? Czy można w imię zachowania prawdy zapisywać na kartach pamięci ich cierpienie, ból, konanie? Czy to moralne? Czy to normalne?

Nie ma dobrej odpowiedzi na takie pytania i dlatego jedni wariują z bezsilności, inni uciekają w świat fikcji, tworząc rzeczywistość alternatywną. Ten drugi sposób wybiera Helena. Zaprzecza światu, jaki jest, zamienia go w medialny spektakl, ale i sama traci kontakt z rzeczywistością, ginie w grzęzawisku fikcji. Nie ma dla niej miejsca w realnym świecie.

To trzeci już monodram aktorki, do których scenariusze napisał Piotr Rowicki. W pierwszym konfrontowała się z sytuacja kobiety, której mąż zginał w katastrofie lotniczej i musi uczyć się żyć samodzielnie ("I będą święta"). W drugim nawiązywała do osobistego dramatu porzuconego dziecka, które dorasta bez ojca, nawykła do życia na własny rachunek ("Tato nie wraca"). W najnowszym portretuje kobietę, której zawodowe ambicje okazują się trucizną. Pewnie to nie przypadek, że aktorka szuka odpowiedzi na pytanie o wybór sposobu na życie, przez które kobieta chce iść o własnych siłach. To nie są żadne manifesty, ale szkice sytuacyjne, poparte solidną obserwacją prawdziwego życia. Przed małym realizmem chroni te monodramy forma, zagęszczająca wydarzenia i nakładająca na nie sceniczną choreografię - emocję przetwarza Przepiórska w ruch i gest, które wyrażają stany emocjonalne jej bohaterek.



Tomasz Miłkowski
Dziennik Trybuna
23 stycznia 2016
Teatry
Teatr WARSawy