Gwóźdź w głowie

Zaszło osobliwe zjawisko: „Biedne istoty" („Poor things" to dosłownie biedne rzeczy) Yorgosa Lantimosa to kłamliwa poezja.
Cóż by za sens miało, jak we l"Frankensteinie" Mary Shelley, zszywanie na powrót ludzkiego ciała wątłą nicią życia?


 

Ujrzeć, jak się one złączyły, by powstać. Biedne atomy na powrót w biedne cząsteczki tworzące ciało już spalone. Na nowo przeniknięte duchem kości porzucone. Spojrzeć śmierci w twarz i wydobyć z niej życie. Tym się zajmuje dr Frankenstein właśnie. A jest i w opowieści Lantimosa trochę także nawiązań do „Wyspy dr Moreau", w której szalony naukowiec krzyżuje rozmaite byty, próbując rozwiązać zagadkę nieśmiertelności.

Niech kościotrup tkwi tam, gdzie nie ma nic i gdzie jest już wszystko – tak powinna brzmieć zatem przestroga. Żeby granicy życia i śmierci bezwolnie nie przekraczać. Żeby nie zaburzać mechanizmu koła zębatego nieistnienia. Nie wkładać Palca Bożego w Drzwi Percepcji.

Lecz w precedensach cała moja siła; i jeśli się zawierzy samemu sobie, wszystko staje się możliwe. Tym przecież zajmuje się literatura, a za nią kino. Kreśli więc Lantimos za książką Alasdaira Graya kolorową wizję świata pół – przeszłości i pół – przyszłości. Szkoda tylko, że wszystkie kolory świata stwarzają w tym filmie – świecidełku dość ograniczoną, czarno – białą wizję tego fantastycznego, pozaczasowego świata. Mamy więc współczesnego dr Frankensteina ( w tej roli jak zwykle świetny Willem Defoe).

Nie znaczy wcale, by ten pretensjonalny w istocie półświatek nie był efektowny, ani urokliwy, ale dzieje się to za sprawą charyzmy głównej bohaterki, której bojowe rysy nadaje wściekła twarz Emmy Stone. Twarz, która jak kamień, wyraża doskonale jedną, skomasowaną emocję: ból istnienia. Nowego istnienia w nowym – starym ciele. Stone gra bowiem dziewczynę, którą dr Frankenstein, zwany w tym przedziwnym filmidle, Bogiem, odratowuje i przywraca do życia.

DWOJE WIDZI DWOJE

Miłość i zapomnienie mogły ich
Prowadzić po zboczu góry dalej
Trochę,

Lecz zaszło coś więcej. Bóg – Frankenstein umieścił w ciele dzieciobójczyni mózg jej dziecka, tym samym powołując do życia hybrydę: w ciele młodej kobiety rozwijać się odtąd począł świeży umysł dziecka. Stało się to przyczyną rozmaitych perturbacji, bo nasza Pandora, czy tez może raczej nasza Galatea, wyposażona jednocześnie w tabula rasa i carte blanche, gwałtownie zaczęła chłonąć życie, odczuwając spotęgowany horror vacui. W tym też momencie film Lantimosa staje się nie tylko opowieścią o nieprzystosowaniu do świata, ale dotyka spraw głęboko istotniejszych, mianowicie ośmiela stawiać się ważkie pytania ontologiczne, z pytaniem o sens istnienia na czele.

Szkło,szkło, szkiełko

Jeśli przed chwilą opisałem fotografię, było to zdjęcie z życia wzięte, poruszające najczulsze nerwy. Biegnące w niepamięć obrazy.
Nie powiedział:
Otóż kiedy prorok pragnął zachęcić cielesny naród do czci Boga, wyjął z nicości Bellę Baxter. Trochę poetessę, bo przecież nie poetkę, trochę anielicę, bo przecież nie od razu diablicę. Trochę pomieszanie zmysłów, trochę słabości scenariusza. Znów nasza Bella w drogę rusza...

Sądzę, że proporcje między artystycznym credo Lantimosa a politycznie poprawną wymową Disneya są nierówne i przeważa w tym obrazku uproszczona, disnejowska wizja nowoczesności, a Bella Baxter bardziej przypomina Jelonka Bambi niż kobiecą wersję Baudelaire"a.

Ojcowie nasi jedli kwaśną jagodę, nam podaje się zaś zepsuty owoc papai, w którym lęgną się robaki Nowego – Starego Świata.

Ta – Odyseja - Okrąża całą ziemię – próbując znaleźć sens życia, aż w końcu osiada na swojej Itace, kiedy wszyscy są już mniej lub bardziej martwi, i świat przestaje się wraz z Bellą Baxter kręcić, zatrzymuje się w miejscu jak palec Kolumba na ścianie kolumbarium, i słyszeć da się ciche: Chwilo, trwaj, jesteś piękna.

Oskar nie wziął udziału w walce. Pozostawił Belli jedynie blaszany bębenek, w który z początku waliła głową aż do krwi. Potem nauczyła się bębnić palcami w blat stołu.

Jeden z nich, wskazuje uniesiony w górę. To Palec Boży, którym kreśli swoje życie. Z tym, że życie jest gdzie indziej. Tam gdzie jest wszystko i gdzie nie ma już nic. Tam gdzie Bella Baxter zostawiła blaszany bębenek.

Cóż mój bębenek miał wspólnego z Belli Baxter krwią? Tyle co strofy Dantego z Beatrycze. Patrzyłem na tę ekranową opowieść oczyma Pigmaliona, który ożywił Galateę. Czułem się królem Pafos.

 



Krystian Kajewski
Dziennik Teatralny Bydgoszcz
17 lutego 2024
Portrety
Jorgos Lantimos