"Hairspray", czyli optymizm w sprayu

Tegoroczny sezon Teatr Muzyczny w Gdyni rozpoczął wyjątkowo udanym spektaklem "Hairspray" z muzyką Marca Shaimana, librettem Marka O'Donnella i Thomasa Meehana, wyreżyserowanym przez Bernarda Szyca. Musical po raz pierwszy pojawił się na Broadwayu w 2002 roku i od tej pory był grany z wielkim powodzeniem na wielu scenach. Do ogromnej popularności przyczyniła się zapewne filmowa adaptacja tego przedstawienia z fantastyczną rolą Johna Travolty.

Historia, którą oglądamy, na pierwszy rzut oka wydaje się banalna, a nawet naiwna. Zostajemy przeniesieni w lata 60-te do Baltimore, gdzie poznajemy niezwykle sympatyczną, radośnie uśmiechniętą, puszystą nastolatkę Tracy Turnblad (w tej roli gościnnie urocza i pięknie śpiewająca Amal Anani). Jak sama mówi, najważniejszy w życiu jest dla niej program telewizyjny "Corny Collins Show", w którym tańczą jej rówieśnicy. Jest zafascynowana muzyką i tańcem. Kiedy pojawia się szansa, żeby dołączyć do zespołu tancerzy, Tracy postanawia pójść na casting do programu. Odrzucona i wyśmiana z powodu nadwagi przez producentkę Velmę von Tussle - byłą Miss Baltimore (bardzo dobrze prezentuje się w tej roli Anna Maria Urbanowska), nie poddaje się. W czasie szkolnej potańcówki prowadzonej przez Cornego Collinsa (Krzysztof Dzwoniarski) pokazuje, na co ją stać. Na parkiecie jest "wolna jak wiatr" i budzi swoim tańcem zachwyt. Osiąga to, o czym marzyła, a nawet więcej. Nie tylko zostaje zaproszona do udziału w programie, ale zdobywa zainteresowanie chłopaka, który był obiektem jej cichych westchnień - Linka Larkina (w tej roli doskonale prezentuje się Maciej Podgórzak). To jednak nie koniec, a dopiero początek historii, która mimo bajkowego sztafażu, zwraca naszą uwagę na coś ważnego, bowiem Tracy mówi publicznie, że chciałaby zlikwidowania w programie segregacji rasowej. Jak na lata 60-te w Baltimore, to rewolucyjne oświadczenie. Jest gotowa walczyć o równouprawnienie. Nie traci zapału, choć opuszcza ją ukochany Link, a ona trafia do więzienia. Oczywiście, nie musimy się martwić o bohaterkę, bo w tej scenicznej historii dobro musi zwyciężyć. W programie zostaje zniesiona segregacja rasowa, co zachwyca nawet głównego sponsora - Harrimana Spritzera (Jacek Wester), bo oglądalność programu wzrosła, a to znacząco wpłynęło na jego ocenę sytuacji.

Problem segregacji rasowej wybija się wyraźnie na pierwszy plan, ale to nie koniec spraw, nad którymi powinniśmy się zatrzymać i przez chwilę zastanowić, oglądając ten spektakl. Tracy, rewelacyjnie tańcząca dziewczyna, na castingu do programu nie dostaje nawet możliwości zaprezentowania swojego talentu. Dlaczego? Bo jest jej "zbyt dużo". Zarówno Velma, jak i zespół zgrabnych i szczupłych tancerek, nie wyobrażają sobie, że na scenie może pojawić się obok nich ktoś, kto nie wygląda idealnie. Jakby sam wygląd miał decydować o wszystkim. Taki brak akceptacji puszystości doprowadził matkę Tracy - Ednę do zamknięcia się w domu, porzucenia swoich marzeń, bo świat nie jest dla takich jak ona, nie jest dla puszystych. Fantastyczny w tej roli Rafał Ostrowski stworzył na scenie finezyjną postać wrażliwej kobiety, która choć zabawna, nie jest śmieszna. A kiedy w zakończeniu pojawia się na scenie w błyszczącej, różowej sukni, dorównuje Eugeniuszowi Bodo śpiewającemu "Sex appeal" w filmie "Piętro wyżej". Wielki wpływ na przemianę Edny ma spotkanie z Gadułą Maybelle (świetnie wyglądająca i jeszcze lepiej śpiewająca Karolina Trębacz), która mówi o pokochaniu własnego ciała, jakie by ono nie było. Przecież to nie waga, wzrost czy fizjonomia świadczą o tym, kim jesteśmy.

Edna stara się powstrzymać córkę przed działaniem, boi się, że świat ją skrzywdzi, bo nie jest szczupła. Ale kiedy Tracy odnosi sukces, jest z niej dumna. Dużo więcej wsparcia dziewczyna otrzymuje od ojca, który radzi jej, że jeśli o czymś marzy, to musi próbować o to walczyć. Niestety, postać Wilbura Turnblada grana przez Marka Sadowskiego została mocno przerysowana i zmierza w kierunku błazenady, co szczególnie zwraca uwagę w scenach, gdzie pojawiają się rodzice Tracy. Państwo Turnblad są troskliwi i kochający, wychowali córkę na mądrą i empatyczną osobę. Ale w spektaklu znalazły się też inne wzorce rodzicielskie. Czy właściwe i oparte na miłości? Velma von Tussle, która realizuje własne marzenia i uczy córkę egoizmu i nieuczciwości, kierowania się pozorami, aby tylko sięgnęła po koronę Miss lakieru do włosów, robi to wszystko zapewne z miłości. Ale czy to miłość do córki? Prudy Pingleton (Aleksandra Meller) matka przyjaciółki Tracy - Penny (Mariola Kurnicka) to matka, która nie cofnie się przed przywiązaniem córki do łózka za karę. Może o ich postawach też powinniśmy chwilę pomyśleć

"Hairspray" nie jest więc banalnym spektaklem o niczym. Nie sama treść jednak decyduje o tym, że dobrze się bawimy na tym przedstawieniu. "Hairspray" to kwintesencja dobrego musicalu. Pełna radości muzyka w stylu lat 60-tych, która porywa do tańca. Dobrze napisane piosenki, a do tego świetnie przetłumaczone. Wielkie gratulacje dla pani Zofii Szachnowskiej-Olesiejuk. Dawno nie słyszałam utworów, które zostały napisane tak, że akcenty i intonacja pokrywają się z linią melodyczną. Nie tylko aktorom dobrze się śpiewało, ale widzom bardzo dobrze słuchało. Na kolejne pochwały zasługuje scenografia Wojciecha Stefaniaka. Pomysłowe rozwiązania z ruchomymi elementami, które wręcz stają się częścią ruchu scenicznego, tworzą często zmieniające się przestrzenie. Cieszy niezwykle nieuciekanie się do często nadużywanego zastępowania prawdziwych dekoracji projekcjami. Barwne i piękne stroje zaprojektowane przez Renatę Godlewską, oczywiście w stylu lat 60-tych prezentowały się znakomicie. Nie byłoby jednak tak fantastycznego widowiska gdyby nie aktorzy i tancerze. Tak licznego zespołu pojawiającego się na scenie może nam pozazdrościć nawet Broadway. Interesująca choreografia przygotowana przez Joannę Semeńczuk i Michała Cyrana, a do tego świetne wykonanie. Warto wspomnieć też o aktorach drugiego planu. Fantastycznie zaprezentowały się Rakiety - Katarzyna Kurdej, Karolina Merda i Katarzyna Wojasińska, a moje serce skradła Dorota Kowalewska jako nauczycielka wf-u. Burzliwe oklaski na zakończenie spektaklu były w pełni zasłużone. Każdy chyba wyszedł z teatru tego wieczoru pełen pozytywnej energii i uśmiechnięty jak Tracy Turnblad.



Beata Baczyńska
Gazeta Świętojańska online
17 września 2019
Spektakle
Hairspray
Portrety
Bernard Szyc