Hałas wcale nie o nic

Sobotni wieczór z pewnością zapisze się w historii Teatru Osterwy - tego dnia po raz pierwszy na lubelskiej scenie zagościła sztuka Szekspira "Wiele hałasu o nic", jedno z rzadziej wystawianych dzieł mistrza ze Stratfordu

To komedia niezwykła. Rozpoczyna się pogodnie, rzec nawet można - beztrosko. Oto zakończyła się wyprawa wojenna, dzielni szlachcice pod wodzą księcia Don Pedra powracają w glorii zwycięzców do czekających na nich dam. Nadchodzi czas maskarad, zalotów i miłości. Jednym słowem: sielanka. A fakt, że jedna z "mających się ku sobie" par - Beatrycze i Benedyk - deklaruje żywą niechęć do małżeństwa w ogóle, a do siebie nawzajem w szczególności, tylko dodaje pikanterii. Można oczekiwać, że to ich perypetie staną się jądrem akcji, bo parze drugiej - Hero i Klaudiuszowi - wystarczy nie przeszkadzać. Ale oto właśnie przeszkoda się pojawia. Za sprawą intrygi knutej przez książęcego brata, Don Juana, wszystko się zmienia: Hero zostaje spotwarzona, a wszystkie związki zerwane. Akcja wykonuje zwrot zgoła szaleńczy, od radosnej komedii ku tragedii, która łatwo może się skończyć tak, jak historia Romea i Julii.

Można się dziwić, jak to się stało, że owa intryga - przyznajmy: szyta raczej grubymi nićmi - mogła wprowadzić tak wiele zamętu? Śmiem jednak twierdzić, że nie jest to warsztatowa "niedoróbka" mistrza; Szekspir zbyt dobrze znał naturę ludzką. Sądzę, że było jego zamiarem pokazanie, jak bardzo jesteśmy podatni na zło, jak łatwo uwierzyć w oszczerstwa i pomówienia. To konstatacja pesymistyczna, ale autor nie chce odbierać nadziei i zamyka sztukę bajkowym nieco happy endem. Wszystko wraca do konwencjonalnej normy. A zatem - wiele hałasu o nic? Ten tytuł brzmi jednak ironicznie.

Tadeusz Bradecki, reżyser spektaklu, świetnie wydobywa tę ironię, a nawet przewrotność sztuki. Precyzyjnie też rozkłada akcenty w jej poszczególnych warstwach, nie pozwalając, aby jego realizacja podążyła w stronę farsy z jednej strony, a łzawego melodramatu z drugiej. A jest to niebezpieczeństwo realne, wynikające z samej konstrukcji dramatu.

Może właśnie w konieczności odnalezienia tej subtelnej równowagi pomiędzy tak odmiennymi konwencjami należy szukać jednej z przyczyn tak rzadkiego sięgania po tę komedię? Bradeckiemu udało się to w pełni. Bardzo dobrym pomysłem było też przeniesienie akcji z końca XIII wieku w połowę XX stulecia. Zazwyczaj ostrożnie podchodzę do takich zabiegów, ale tym razem jestem całkowicie doń przekonany. A swego rodzaju bonusem jest stworzona przez Sławomira Smolorza kolekcja przepięknych damskich kostiumów.

Wielki udział w sukcesie spektaklu mają także aktorzy. Zwłaszcza Agata Moszumańska. W poprzedzających premierę tekstach nie kryłem, że wiele oczekuję od Beatrycze, którą uważam za jedną z najciekawszych, a na pewno najinteligentniejszą ze wszystkich kobiecych postaci w dziełach Szekspira. Moszumańska pięknie prowadzi tę rolę. Jest wiarygodna w każdym słowie (rzecz nadzwyczaj ważna w tej sztuce, w której właśnie słowo jest najistotniejsze) i w każdym geście. Wspaniale radzi sobie z wyzwaniem, jakim jest pokazanie wielowymiarowości postaci Beatrycze, a z Szymonem Sędrowskim (Benedyk) tworzy sceniczny duet doskonały.

Równie wielkie słowa uznania należą się Krzysztofowi Olchawie za rolę Don Juana. Dokonał on wielkiej sztuki - uczynił graną przez siebie postać ciekawszą nawet niż to wynika z tekstu. W oryginale Don Juanowi daleko do arcymistrza zła, jakim jest Jagon z "Otella"; w interpretacji Olchawy śmiało można ich uznać za bliźniaków. To niezwykłe dokonanie. Na ciepłą wzmiankę zasługują też Dagmara Banaczek (Hero), Mikołaj Roznerski (Klaudio) i Andrzej Redosz (Leonato).

"Wiele hałasu o nic" to wyzwanie dla realizatorów. Powstał spektakl, który trzeba zobaczyć.



Andrzej Z. Kowalczyk
Polska Kurier Lubelski
1 lutego 2011