Halka Nuevo

Lubię współczesne inscenizacje oper i jestem za szukaniem nowych, świeżych sposobów interpretacji klasycznych dzieł. Dlatego z niepokojem i nadzieją wybrałam się na warszawską "Halkę" Stanisława Moniuszki, w reżyserii Natalii Korczakowskiej

W roku 1857 dotarła do Moniuszki wiadomość, że Teatr Wielki pod nową dyrekcją, planuje wystawić jego „Halkę”. Kompozytor, pełen nowych, fantastycznych pomysłów, skrzętnie wykorzystał nadarzającą się okazję i za zgodą teatru, przystąpił wraz z Wolskim do poprawek w partyturze. Premiera rozszerzonej „Halki” odbyła się 1 stycznia 1858 roku w Teatrze Wielkim w Warszawie i odniosła ogromny sukces. „Halka” zajęła w polskiej twórczości operowej wyjątkowe miejsce, stała się symbolem polskości w ówczesnej muzyce, a data jej warszawskiej opery uchodzi za dzień narodzin naszej opery narodowej. Moniuszko nie tylko żywo uczestniczył w przygotowaniach do warszawskiego wykonania, ale także uzupełnił dzieło o kolejne, większe arie. W rezultacie opera rozszerzyła się do czterech aktów, zmieniona też została partia Jontka - z barytonowej na tenorową. Do nowej, tzw. warszawskiej wersji dołączone zostały najsłynniejsze jej fragmenty: aria Halki „Gdyby rannym słonkiem”, aria Jontka „Szumią jodły na gór szczycie”, góralskie tańce oraz mazur kończący akt pierwszy. „Moniuszko odważnie złamał panującą konwencję. Wiedząc, jak bardzo wyrazistą i skuteczną formą oddziaływania społecznego jest teatr operowy, bez skrupułów wprowadził do opery temat zdecydowanie społeczny. To było miarą jego patriotyzmu, to było jego nowatorstwem od strony ideologicznej. Dzięki podjęciu tematu tego rodzaju opera jego stała się (...) namiętną, aktualną sztuką, która wstrząsnęła społeczeństwem, a dzięki niezwykle silnej prawdzie artystycznej - żyje po dziś dzień. (...) muzyka Moniuszki, wypływająca ze źródeł ludowych, jest na wskroś narodowa. Te wszystkie czynniki - odwaga podjętego tematu, przedstawienie w operze prawdziwych ludzi, celne wykorzystanie środków muzycznych dla realizacji wielkiego zamierzenia, polski, narodowy charakter muzyki - zadecydowały o trwałości „Halki” w polskim repertuarze operowym.” (Witold Rudziński, „Halka” Stanisława Moniuszki)

Współcześni realizatorzy porzucają folklor, góralskie akcenty, odcinają się od tradycji szlacheckiego dworu. Twierdzą, iż „ilość inscenizacji i ta wierność tradycji powoduje powolutku coś takiego, że cieszymy się muzyką, ale teatralne losy i sprawy bohaterów stosunkowo mało nas obchodzą”. Stąd zainteresowanie przywróceniem „Halce” jej społecznej aktualności; Natalia Korczakowska, reżyser, przyznaje: „prawdę mówiąc, w „Halce” najważniejszy nie jest kostium, ale społeczna aktualność, która była podstawą jej sukcesu w 1858 roku. [...] Zastanawiałam się, co zrobić, żeby przywrócić operze Moniuszki tę siłę. Rozegranie jej w pełni historycznie nie rozwiązałoby sprawy. Trudno jest dziś utożsamić się z losem pańszczyźnianych chłopów. Dlatego we współczesnych inscenizacjach „Halki” sprawy społeczne schodziły na drugi plan. Przez to stała się opowieścią o nieszczęśliwej miłości, jakby zignorowano fakt, że świat znów podzielił się na lepszych i gorszych. Wszystkie moje decyzje inscenizacyjne są podporządkowane zaakcentowaniu tej różnicy”.

Czy to się udało? Nie do końca. Zabrakło koniecznej zwartości, spójności symboli; niektóre elementy były kompletnie niezrozumiałe (np. sylwetki śpiących rycerzy), a przesłanie – w rezultacie nieczytelne. Nie chodzi przecież o to, by zaproponować „Halkę nuevo”, niedopasowanymi elementami podkreślając nowatorstwo i odniesienia do współczesności. Scena operowa wymaga przede wszystkim niezwykle konsekwentnej logiki, żeby ludzie zrozumieli, o co chodzi. Projekcja podczas uwertury zaciekawiła część widzów, udana była scenografia w Akcie I - zimne i białe bloki, a wgłębi wnętrze salonu w domu Stolnika, stylowe, z przecudnymi chartami. W warszawskiej „Halce” bohaterowie noszą współczesne stroje z lekkim odwołaniem do tradycji (autor Marek Adamski), kobiety w eleganckich, sukniach w kolorze czerwonym wyglądają intrygująco. W kolejnych aktach wizualnych atrakcji też nie zabrakło. Nie ma w tym nic złego, ale jeżeli reżyser w inscenizacji odcina się od tradycji i folkloru, to musi zaproponować coś w zamian. Można w stylu disco, można wzorując się na Gombrowiczu, jednak musi w tym być to „coś”, co zachwyci widza. Niestety, Barbie w obcisłej mini, podrygująca nie do taktu (współczesna turystka, przyszła Halka?), niczego nie wnosi ani do warstwy tanecznej, ani do symboliki. A rolkarze? Kim oni właściwie są? Doprawdy wielkiej domyślności trzeba, by w rycerzach manekinach, na drewnianym podium w tle, doszukać się odniesienia do tematyki gór. Jak w tym galimatiasie odnaleźć mogą piękno opery obcokrajowcy, nieobeznani z naszą polską tradycją? Przecież nie znają całej  historii o biednej wiejskiej dziewczynie i paniczu, nie wiedzą kto o kogo jest zazdrosny, kto kogo zdradził, kto popełnia samobójstwo i jak to się zakończy.

Oczywiście to wszystko ma mniejsze znaczenie, niż… głosy! Halka (Wioletta Chodowicz) od początku liryczna, kochać potrafi tylko z całkowitym oddaniem i tego oczekuje od Janusza. Początkowo delikatna, w kolejnych aktach staje się coraz bardziej tragiczna, miłość ją niszczy.  Niewątpliwa siła tej postaci płynie z ekspresji, buntu i gniewu pomieszanego z delikatnością i lekkością.  Wioletcie Chodowicz, odtwórczyni roli Halki, zabrakło tego dramatyzmu, zwłaszcza w drugiej części przedstawienia. Natomiast Artur Ruciński, budując ciekawą kreację sceniczną, świetnie poradził sobie z partią Janusza, Don Juana i libertyna, a jego baryton zabrzmiał czysto i w miarę donośnie.  Za to Jontek (Rafał Bartmiński) wypadł przy nim bardzo blado… . Jakby go prawie nie było, choć przecież możliwości głosowe posiada.

Może dla tego lirycznego tenora rola Jontka była za trudna?  Biorąc pod uwagę, że głos każdego śpiewaka dojrzewa z wiekiem, powinien on bardzo ostrożnie dobierać repertuar, uwzględniając swoje aktualne możliwości. Z kolei chórowi należą się duże brawa.

Generalnie jedna, wielka uwaga do muzycznej strony „Halki” – głosy słabe, niknące wśród dźwięków orkiestry. Aby to poprawić, trzeba solidnej, wytrwałej pracy nad dynamiką i techniką. Nad siłą głosu i dykcją, bo ta ostatnia również pozostawia wiele do życzenia. I nie pomoże tłumaczenie, że akustyka Teatru Wielkiego jest zła, a język polski trudnym do śpiewu operowego, bo to żadne usprawiedliwienie.

Jeśli chodzi o tańce narodowe i ich opracowanie choreograficzne, to z przykrością stwierdzam ubóstwo i brak polotu. To nic, że nie ma już mazura z przytupem, ale w zamian soliści Polskiego Baletu Narodowego na pewno mogą wykrzesać coś równie porywającego. Zabrakło pomysłu? W dodatku wykonanie nierówne i sprawiające wrażenie niedopracowanego. Owo niedopracowanie dotyczy zresztą całej inscenizacji.

Natomiast francuski dyrygent Marc Minkowski ukazał na narodowej scenie nieśmiertelną wartość partytury i niemilknący w „Halce” urok polskości. Według jego słów: „Halka, to tragedia, która wyraża jakąś ważną część waszych dziejów. W tańcach góralskich, polonezach, w niekończących się skargach głównej bohaterki jest coś bardzo polskiego, esencja waszej duchowości.(…) Polskie zespoły mają skłonność do masywnego grania. Starałem się zachęcić do lekkości, detali, elegancji, która jest w tym dziele. (…)Słyszę w Moniuszkowskich tańcach dużo wpływów wiedeńskich, może dlatego, że jestem Francuzem”.



Anna Czajkowska
Teatr dla Was
31 grudnia 2011
Spektakle
Halka