Halka romantyczna, nie narodowa

Wystawienie "Halki" uwolnionej przez reżyserkę od narodowych serwitutów, pojmowane jako realizacja opery romantycznej po prostu, powoduje, że staje się ona dziełem intrygującym i poruszającym. Uważna lektura libretta - której świadectwem jest zamieszczone w programie znakomicie napisane streszczenie, będące wszakże inteligentnym esejem interpretacyjnym - oraz zdanie sobie sprawy z jego niekonsekwencji, zwłaszcza jeśli chodzi o dziecko, które nie wiadomo, czy w ogóle się poczęło, czy też jest tylko fantazmatem-fantomem bohaterki, stanowiły niewątpliwie punkt wyjścia pracy nad koncepcją bydgoskiego przedstawienia. A jest ono nie tylko interpretacją dzieła, lecz także grą z pewnymi schematami scenicznymi i wokalnymi, których potraktowanie serio mogłoby grozić kolejnym banałem teatralnym i muzycznym.

Że do zrozumienia koncepcji Natalii Babińskiej nieodzowny jest dystans, przekonamy się już podczas uwertury. Nie skupiamy się na samej muzyce, nie zachwycamy się dobrze znanymi melodiami ani idiomem ludowości: uczestniczymy w pozornie niezwiązanej z akcją pantomimie. Oto z pijackiego snu budzi się czterech młodzieńców, trzech dzielnych i jeden ciapowaty, którzy za chwilę, gdy tylko się przebiorą, będą uczestniczyć w zdarzeniach scenicznych. Może jest tak, że na całą historię mamy popatrzeć ich oczami, obejrzeć ją z ich perspektywy - ludzi zapewne bliskich Januszowi, Stolnikowi i Zofii, którzy jednak nie umieją traktować ceremonii całkiem serio - czy to ze względu na swój charakter, czy też na jakąś wiedzę o bohaterach.

Już za chwilę zacznie nas zachwycać i uwodzić scenografia. Bizancjum, chciałoby się powiedzieć, zamiast prowincjonalnego miasteczka, w którym stoi dom Stolnika. Przestrzeń to elegancka, wytworna, wysmakowana, a także - mimo wszystko - przyjazna wszystkim, którzy w niej goszczą. Janusz (Łukasz Goliński), Stolnik (Leszek Skrla) i Zofia (Darina Gapicz) nie są złymi ludźmi, skoro tu bywają. Janusz nie ma wobec Halki niecnych intencji, raczej nie bardzo wie, co z nią zrobić, jak sobie poradzić ze skomplikowaną sytuacją emocjonalną - ale powód tego nie jest oczywisty. Być może dziewczyna jest sama sobie winna, być może młodzieniec wyczuwa jej szaleństwo, być może wie o jej urojeniach. Nie ma więc miłosnego czworokąta. Nie ma też sygnału, że Janusz musi poddać się tradycji, stanąć na wysokości zadania, jakie stawia przed nim jego pozycja społeczna. Co prawda Stolnik jest ubrany w kontusz, sugerujący etos sarmacki, ale nieprzypadkowo tego etosu zostaje jakoś pozbawiony, skoro siedzi cały czas na krześle na kółkach i musi liczyć na pomoc młodych, może im nawet (zwłaszcza Zofii) ulegać.

Jontek (Tadeusz Szlenkier) wie doskonale, jak poruszać się między złotym światem panów a szarym, mrocznym, przyziemnym (w pierwszych dwóch aktach) światem Halki, która nie należy już ani do wiejskiej gromady, ani do świata Janusza. Czasami dziwnie transakcentuje słowa, co wywołuje - zamierzony przecież - efekt komiczny. Ten z kolei jest doskonale równoważony, choćby przez akcję, towarzyszącą arii "Szumią jodły". Skoro Halka jest operą romantyczną, aria - zamiast banalną scenką rodzajową - staje się pejzażem semantycznym, komentującym nieszczęsny los ukochanej. Tę zaś dręczy fantazmat-fantom dziecka, które - zmultiplikowane i wiekowo zróżnicowane, a przez to nie całkiem realne - ściga jej myśli, dręczy umysł i emocje. Dodajmy, że dziecko jest dziewczynką, nie chłopcem, jak w libretcie.

No i wreszcie zakończenie. Halka, duchowo ocalona, umiera na pustej scenie, a jej dusza wstępuje do nieba niby panna młoda w białej sukni. 1 to porusza. Bardziej niż zamierzony przez Wolskiego obraz topielicy niesionej przez Jontka. Czyżby i on ją opuścił? Czyżby została sama ze swymi demonami, których nie potrafiła zwyciężyć?

"Halka" Babińskiej to przedstawienie inteligentne i poruszające. Ocalające i eksponujące wszystko, co w dziele Moniuszki i Wolskiego egzystencjalne, przemykające się zaś nad idiomem "narodowym" (zwróćmy uwagę choćby na to, że poloneza nikt nie tańczy, a mazur jest bardzo kameralny...). Taki polski "Wolny strzelec" przystosowany do potrzeb naszej postmodernistycznej wrażliwości i wyobraźni.

Soliści doskonale rozumieją konwencję, w której umieściła ich reżyserka. Zwłaszcza Halka (Jolanta Wagner), wydobywająca z kreowanej postaci paletę emocji, i dzięki temu pokazująca ewolucję postaci. Ciemna barwa głosu Jontka mniej niż zwykle kontrastuje z barytonem Janusza. A to sygnalizuje, że nie chodzi o prostą opozycję dobry - zły; to raczej dwóch mężczyzn, którzy zakochali się w obłąkanej dziewczynie. Czy obłąkanej z powodu miłości do Janusza, czy też z natury swojej, tego - oczywiście - nie wiemy.

Do tego dodać trzeba nowocześnie i sensownie zakomponowaną, piękną przestrzeń sceniczną, której twórcy operują i cytatem, i kontrastem; przemyślane ustawienie i prowadzenie dobrze brzmiącego chóru; świetnie wkomponowany w całość balet; precyzyjnie grającą orkiestrę, która w przypadku dzieł Moniuszki musi zmierzyć się z niezbyt atrakcyjnie zinstrumentowaną partyturą. Rzadko zdarza się przedstawienie, o którym można napisać same dobre rzeczy. Do takich należy "Halka" Natalii Babińskiej, która świetnie zainaugurowała XX Bydgoski Festiwal Operowy.



Piotr Urbański
Ruch Muzyczny
14 czerwca 2013
Spektakle
Halka