Heros z tezą

„Teatr nie jest moim pierwszym impulsem" wyjawia namiętny czytelnik serii wydawniczej Biblioteka Narodowa (w tym: przedmów i posłowi), Janusz Opryński. Tajemnica poliszynela? W „Braciach Karamazow" na podstawie nowego przekładu – podstawie wyłącznej – tak, to żadna niespodzianka.

Czwarta z dwudziestu dwu tez reżysera: „Czytaj Dostojewskiego" graniczy tu z autoparodią. Pomimo obrotowej sceny, tekst jest pierwszym poruszycielem „Braci...", w rezultacie nieruchomych. Opryński nie reżyseruje, ale czyta. Co zatem sprawiło, że znalazł się w konkursie sztuki reżyserskiej? „Punkt Zero: Łaskawe". Nomen omen, punkt zero w teatrze Provisorium.

Opryński oczywiście odrobił lekcję – zgłębił nie tylko skandalistę Littella (fikcyjne wspomnienia byłego oficera SS), ale wszystko, co napisano o zagładzie. Z tą jednak różnicą, że tym razem literatura sprowadziła go na manowce narracji. Bo im więcej czytał, tym częściej – jak sam przyznaje – stawiał pytanie, jak i czy w ogóle opowiadać o zagładzie. Na odpowiedź wpadł u Baumana – niewyobrażalne należy umieć sobie wyobrazić. I w myśl tezy nr 5: „Nie buduj harmonii wewnętrznej w świecie totalnie nieharmonijnym, ale heroicznie przyjmij to całe rozedrganie" wprowadził tylnymi drzwiami antytezę dla 'słuchowiska' – teatr z prawdziwego zdarzenia/ zderzenia. Do którego nie wchodzi się bezkarnie. Zapożyczony z Kertésza „punkt zero" w tytule – próżnia totalna po Holocauście – odciska się piętnem na każdym minimetrze spektaklu. Opryński ogrywa/ rozgrywa zero metodycznie – horror vacui na przemian z amor vacui szturmują publikę.

Zespół aktorski jest w stanie sformalizowanej histerii. Rozedrgane postaci wykrzykują kwestie na oślep (po Auschwitz nie ma języka), by „na baaczność!" zapaść w stupor. Brutalny erotyzm (kopulujące odwłoki na lepkiej scenie) wzbiera falami i ustępuje figurom woskowym w sterylnych korpo-mundurkach – w równych interwałach, zgodnie z wewnętrznym metronomem. Ordnung muss sein. Zagłada u Opryńskiego podszyta jest biurokracją. I, o zgrozo, upiornym pięknem. Najnowszy Opryński „epatuje" nim z całą perfidią.

Sceny „Punktu zero..." płyną jak klatki filmu noir. Postaci rodem z piekielnego kina niemego przewiercają nas wzrokiem – poufale choć na koturnach. Za sprawą nawiązań do Orestei (motyw matkobójstwa i kazirodztwa, i zbrodnia bez kary – obłaskawione Erynie, tytułowe Łaskawe), „Punkt zero..." naturalnie obrasta w patos. Choć trudno to przyznać, perwersja na scenie szlachetnieje i odurza. Narkotyczny flow wzmagają projekcje morza. Czarne plamy na wodzie stopniowo zlewają się z postaciami. Dryfująca organiczna nieczystość jest najpierw amebowata, ale za chwilę – już amorficzna, niepowtarzalna, z kalejdoskopu, nie do odparcia. I po widowni. Ground zero.

Czy Opryński osiąga cel i wyobraża niewyobrażalne? Komora gazowa w łonie kobiety nie wymaga komentarza – nie ma komentarza. Świetlny kod kreskowy (pasiak) do skanowania postaci to koncept równie perfidny i lejtmotyw spektaklu; Opryński parafrazuje Primo Leviego i pyta „Co to jest człowiek?". Lepiej wiedzieć.



Monika Gorzelak
Dziennik Teatralny Katowice
12 listopada 2016
Portrety
Janusz Opryński