Historia świata nas nie interesuje

IX Festiwal Polskich Sztuk Współczesnych Raport otworzył spektakl „W środku słońca gromadzi się popiół" Narodowego Teatru Starego w Krakowie. Sztuka Artura Pałygi, nagrodzona w ubiegłym roku Gdyńską Nagrodą Dramaturgiczną, przywodzi na myśl wiersz Czesława Miłosza „Piosenka o końcu świata", na końcu której staruszek powtarza: „Innego końca świata nie będzie".

Artur Pałyga przygląda się małym końcom świata i mimo że spektakl rozpoczyna się (wielkim?) wybuchem, to najważniejsze w spektaklu są końce świata zwykłych ludzi, ich zwykłe, codzienne tragedie. Pałyga pracował jako dziennikarz i to widać w sztuce – reporterski język, duża ilość bohaterów, przyglądanie się w dużym powiększeniu dramatom, bólowi, śmierci. Nie ma tutaj jednak nachalnego epatowania cierpieniem, ciałem, rozkładem. Nawet scena seksu między bohaterami ukazana została subtelnie i symbolicznie, co wydaje się być paradoksalnie awangardowe, jeśli przypomnimy sobie kilka niedawnych trójmiejskich spektakli.

Na uwagę zasługuje z pewnością scenografia (Agata Skwarczyńska), zamykająca bohaterów w blaszanej klatce, która odpowiednio oświetlona staje się klatką schodową w bloku, komisariatem czy izolatką. Zresztą oświetlenie, a także muzyka (Joanna Halszka Sokołowska), doskonale uzupełniają nastrój spektaklu. Mimo ascetycznej scenografii akcja jest dynamiczna – zupełnie jak w dziennikarskim reportażu. Duża w tym zasługa reżysera (Wojciech Faruga) oraz dramaturga (Paweł Sztarbowski), którzy poradzili sobie z rozbudowanym i bogatym w monologi tekstem Pałygi. W oryginalnym tekście brakuje tradycyjnego podziału na bohaterów, można wymienić ich około 20-30. Reżyser wraz z dramaturgiem rozpisali te postaci na czterech aktorów, co okazało się rozwiązaniem bardziej niż trafnym. Napięcie i „chemia" między dwiema parami aktorów przyczyniły się do powstania szczególnej atmosfery na scenie.

Zespół aktorski, z Dorotą Segdą na czele, wspaniale poradził sobie z odtwarzaniem swoich bohaterów ze strzępków, z fragmentów różnych historii. Podczas spotkania po spektaklu Dorota Segda powiedziała, że tworząc swoją postać odwołała się do teorii, wg której umierająca osoba doświadcza „ostatniego błysku świadomości", dzięki czemu ma wgląd w umysły wszystkich istniejących ludzi. Bohaterka Segdy, kobieta z pożaru, w przejmującej scenie na końcu spektaklu zdejmuje swoją niebieską sukienkę – okazuje się, że pod nią ma drugą, identyczną niebieską sukienkę. Pierwsza sukienka zostaje ułożona na podłodze, stając się symbolicznym śladem istnienia jej właścicielki na ziemi.

Szczególnie mocna i ważna jest także scena, w której Ojciec (Paweł Kruszelnicki), próbuje desperacko skomunikować się ze swoim pozostającym od czterech lat w śpiączce synem. Ta próba wpędza go w szaleństwo, stara się on odczytać kod „zapisany" przez ducha syna na płycie winylowej. Staramy się bowiem za wszelką cenę nadać znaczenie śmierci, dowiedzieć się, co stanie się potem. Nasze pojedyncze, własne historie pozbawione kontekstu wielkiej historii, wydają się nam mało wartościowe. Artur Pałyga w swoim tekście odwraca się od tej teorii. Tak naprawdę Historia nas nie interesuje, a jedynie nasze historie – bo jedynie one są nasze. Wielki koniec świata jest tylko ideą, która ma nadać znaczenie naszym małym, codziennym końcom świata, naszym małym śmierciom. Przecież innego końca świat nie będzie.

 



Katarzyna Gajewska
Gaja Pisze
5 czerwca 2014