Holland na prowincji

O tym spektaklu mówi się od dawna, jego promocja trwa nieprzerwanie od kilku miesięcy. Bez wątpienia jest to najważniejsze wydarzenie sezonu w Teatrze im. Jana Kochanowskiego w Opolu. Mowa o sztuce Aktorzy prowincjonalni w reżyserii Agnieszki Holland i Anny Smolar. Czy adaptacja sceniczna fenomenalnego filmu (wcześniej już wspomnianej Agnieszki Holland) z 1978 roku również odniesie sukces?

Z holu teatru, gdzie podłoga wyściełana jest czarnym dywanem z napisem Aktorzy prowincjonalni na scenę zostajemy wprowadzeni od tyłu, przechodząc labiryntem korytarzy - mijając aktorów zasiadamy na swoich miejscach. Obserwujemy pracowników teatru przenoszących stoły, chwilę później przenosimy się na salę prób, gdzie ma miejsce pierwsze spotkanie aktorów prowincjonalnego teatru z reżyserem z Warszawy. Oczekiwania są ogromne. Wszyscy mają nadzieję, że w końcu coś stanie się z ich życiem, wybiją się i nie będą tylko prowincjonalnymi aktorami. Szczególnie jest to widoczne u Krzysztofa (Maciej Namysło), niezwykle zaangażowanego i przejętego rolą Konrada w Wyzwoleniu Wyspiańskiego. Zapaleniec nie znajduje jednak aprobaty reżysera, który chce wystawić poprawną, grzeczną sztukę nie wnoszącą niczego, ani kolegów, którzy wolą oddawać się marzeniom, a nie działaniom. Z każdą kolejną chwilą dostrzegamy, że Krzysztof nie radzi sobie tak w sferze zawodowej jak i prywatnej. Popada w kolejne konflikty z otoczeniem, jest nieszczery nawet wobec siebie (np. zdrada żony). W głowie wciąż kłębią się myśli o lepszym jutrze. O ucieczce. Niewiele było momentów szczerej rozmowy między współpracownikami - życzenia Andrzeja (Andrzej Jakubczyk) o tym, by choć raz w życiu zagrać w dobrym teatrze, skwitowane zostają milczeniem.

Dynamizmu dodała obrotowa scena, na której zasiadała publiczność. Dzięki niej - tak jak w filmach dzięki ruchowi klatek - w jednej chwili przenosiliśmy się z miejsca na miejsce, uświadamiając sobie jak czas przelatuje przez palce naszych bohaterów. Zagracone kulisy teatru, pełna luster i świateł garderoba, próby przy długich stołach, następnie na scenie, wieczory obficie zakrapiane alkoholem w przestarzałych wnętrzach teatralnego bufetu, w końcu łóżko we własnym domu. Ujmuje oszczędność muzyki i scenografii, która jest bardzo symboliczna (np. wspomniane już sceny w domu: łóżko, stół i krzesła). Postawiono przede wszystkim na wyobraźnię widza.

Świetna i bardzo sugestywna jest scena, gdzie Anna (Aleksandra Cwen) - aktorka teatru lalek na balkonie całym w bieli odgrywa rolę dziewczyny ze wszystkich stron otoczonej przez wrony. Występ ogląda Krzysztof. Przywodzi to na myśl skojarzenie ze słowami “jeśli wejdziesz między wrony musisz krakać jak i one”. Taki właśnie jest świat, który widzimy. Nie ma tu miejsca dla idealistów, marzycieli, takich jak Krzysztof, który chcą zrobić coś więcej. Każda nonkonformistyczna postawa zderzona zostaje z brutalnością życia i ludzi. Taki jest także obraz naszej dzisiejszej rzeczywistości. Przejawy indywidualizmu, odmiennego zdania, zostają zniszczone już w zarodku. Wygrywają tylko nieliczni.

Jest to najciekawsza dotychczas propozycja w nowym sezonie. Jednak pomimo interesujących rozwiązań scenicznych spektakl nie zachwyca. Wart jest obejrzenia chociażby ze względu na świetną grę aktorów. Godna uwagi jest kreacja Krzysztofa-Konrada tworzona przez Macieja Namysło. Jego postać jest świetnym studium człowieka, który na początku jest pełen entuzjazmu, ale stopniowo wpada w sidła otaczającej go rzeczywistości i ambitne plany i marzenia prowadzą go do upadku, gdzie traci wszystko i wszystkich. Smutny wydaje się fakt, że większość ludzi przyszła do teatru nie po to, żeby zobaczyć sztukę, a po to, by móc pochełpić się nazwiskiem reżyserki, na której sztuce byli. Tak też została oceniona - przez pryzmat imponującej twórczości filmowej Agnieszki Holland - owacją na stojąco. Pozostaje pytanie, czy tylko o nazwisko chodziło?



Katarzyna Olczak
Dziennik Teatralny Opole
18 grudnia 2008