Hymn do ćwierć kilo zwyczajnej

Sylwia Hejno i Paweł Franczak spierają się o występ Teatru Korez na Festiwalu "Sąsiedzi" w namiocie cyrkowym na Placu Litewskim.

PF: Sylwio, publika była zachwycona “Balladami morderców i kochanków” wg Nicka Cave’a Teatru Korez . Ty też szalejesz z zachwytu?

SH: Nick Cave z kałamarnicą to trochę jak hymn do ćwierć kilo zwyczajnej. Trwam w ambiwalencji, jak zresztą cała publiczność, która ewidentnie zgłupiała.

PF:Myślisz., że z tego ogłupienia kazali artystom bisować? Bo ja wierzę, że te kiczowate, trywialne, absurdalne, źle zaśpiewane piosenki w wykonaniu katowickiego teatru naprawdę im się podobały.

SH: Nie byłabym aż tak okrutna. Polsatowski dramatyzm świetnie funkcjonuje, bo na rynku jest taka nisza. zwłaszcza w teatrze.

PF: A to akurat racja- był to poziom polsatowski. Niekiedy zahaczał o stylistykę Ich Troje, co zresztą mi przyznałaś.

SH:Ich Troje wykonują swój repertuar z namaszczeniem Korez deklaruje, że chce się bawić kiczem. Balansują między pompatyzmem i pretensjonalnością. Lubelska widownia chyba nie wie do końca jak to odbierać, co zresztą było widać - jedni nucili oczarowani sentymentalne piosnki, inni powychodzili z kwaśnymi minami.

PF: Ja powiem tak: Nick Cave by się w grobie przewrócił. A ja mało co nie umarłem z zażenowania w trakcie sztuki. Więcej wartościowych doznań artystycznych dostarczyło mi oglądanie farby, którą kolega wybrał do pomalowania pokoju.

SH: Połączenie rzeźni z Harlequinem w najlepszym wypadku powoduje nieważkość. Przypomina mi się Sweeney Todd Burtona - to było to. Krew sikała na wszystkie strony, a po ulicy wałęsał się zakochany, niemiłosiernie zawodzący młodzieniec. To było genialne. Korez poszedł bardziej w kabaret i tego śmiechu było trochę za dużo.

PF: I nie tam gdzie trzeba. Zrobić z pięknej pieśni miłosnej, którą jest “Ship Song” kabaret a’ la Opole, a z “Where The Wild Roses Grow” mydlaną operę woła o pomstę do nieba. Powinno być odwrotnie, bo z “Where...” nawet Cave się nabija na koncertach. Do tego fałszujący artyści... Z całym szacunkiem, ale Magdaleny Korczyńskiej nie zaprosiłbym do śpiewania na weselu, a co dopiero na “Sąsiadach”. Ech... I ta dosłowność: jak w tekście jest o różach, to padają z góry płatki róż, jak o statku, to aktor wychodzi w czapce kapitana, jak o krześle elektrycznym, to pojawia się krzesło, jak mowa o zniszczonym płaszczu, to musi być zniszczony płaszcz itd.

SH: “Gdy oślica ujrzała anioła”, to zawyła. Nadmiar artefaktów - owszem. Ale, drogi Pawle, ortodoksja co roku zabija tysiące, jeśli nie miliony.

PF: Zgoda, ale to właśnie była ortodoksja - wszystkie te chwyty sceniczne są niemiłosiernie oklepane. Zresztą, najbardziej bolało mnie aktorstwo. Porównując wersję “Klątwy Millhaven” Kingi Preis i Elżbiety Okupskiej zęby człowieka mogą rozboleć. Do tej pory nie pojmuję, po co tę piosenkę śpiewać operetkowo, tak, jak nie wiem dlaczego przy “Szakrłatnej Dłoni” reżyser postanowił straszyć nas stroboskopem i facetem na szczudłach (ależ się bałem, ojej) ,ani dlaczego on sam - facet w stroju taksówkarza - wył miłosne songi i rzucał się jak opętany przy “Krześle Łaski”.

SH: Elżbieta Okupska, w roli małej Loli była idealnie absurdalna – starsza kobieta w glanach i dwóch kucykach ze wstążkami. Pasowałaby do Nicka Cave’a, który sam nosi fryzurę amorozo spod budki z lodami.

PF: Zakończmy więc optymistycznie. Co Ci się w Balladach podobało najbardziej? Bo mi, że się w końcu skończyły.

SH: Nie wiem czy zwróciłeś uwagę na pewną młodziutką dziewczynę, która siadła na scenie w kręgu światła i patrząc wielkimi oczami na Cezarego Kruszynę przepięknie żuła gumę. Cały spektakl się zastanawiałam, czy czasem nie jest podstawiona i nie występuje.



(-)
Kurier Lubelski
20 czerwca 2009